Olgierd Kwiatkowski, Interia: Medalu pewnie po cichu się pan spodziewał, ale czy liczył pan na taki wynik i rekord Polski poprawiony o trzy sekundy? Aleksander Matusiński, trener kobiecej sztafety 4x400 m: Spodziewałem się rekordu Polski, ale poprawionego najwyżej o półtorej sekundy. Na odprawie powiedziałem dziewczynom, że są w stanie pobiec w czasie 3:23, ale podkreśliłem, że taki wynik nie będzie gwarantował jeszcze medalu. Pobiegły w 3:21.89. Nie spodziewałem się tego. Co zdecydowało o tym niemal perfekcyjnym wyniku polskiej sztafety w Dosze? - Dobre przygotowania, realizacja wszystkich zadań taktycznych, dobre ułożenie sztafety pod względem taktycznym i zmiany. Mieliśmy w tym roku bardzo dużo imprez: od mistrzostw Europy w hali, które wygraliśmy, potem mistrzostwa sztafet w Japonii, gdzie były też cztery biegi, drużynowe mistrzostwa Europy w Bydgoszczy. Dziewczyny biegały sztafety siedem razy. Dzięki temu mogliśmy przetestować wszystkie warianty. Iga Baumgart w Bydgoszczy w DME biegała na pierwszej zmianie. Narzekała, protestowała, nie chciała tego, ale dobrze się spisała. Tak sobie wymyśliłem, że w finale pobiegnie również na pierwszej zmianie, ponieważ w tym roku jest numerem 2 w Polsce w tym roku, ósmą zawodniczką na świecie. Przekonałem ją. Nie zawiodła. Później szło jak po sznurku. Każda z zawodniczek sięgnęła po głębokie rezerwy i wszystkie pobiegły rewelacyjnie. Czy Amerykanki są kiedykolwiek do doścignięcia? - Kiedyś nie mogliśmy dogonić Jamajek. To jest ten sam poziom co Ameryka i dawna Rosja. Z Jamajką już sobie radzimy. Od trzech lat nie wygrały z nami. Z Amerykankami w innych warunkach, na innym etapie przygotowań wygraliśmy w tym roku. Tam startowały te same dziewczyny, co biegły w Katarze także jest to możliwe, ale bardzo trudne. Co trzeba jeszcze zrobić, by je pokonać w finale ważnej imprezy? - To jest kwestia populacji i talentu. Naprawdę trenujemy bardzo mocno, dbamy o wszystkie detale, mamy wypracowane schematy, ścieżki którymi podążamy i które się sprawdzają. Amerykanek jest niesamowicie dużo. Biegają indywidualnie na bardzo wysokim poziomie. Mają też płotkarki, które biją rekordy świata i one też biegały w sztafecie 4x400 m. My się obracamy w gronie czterech-sześciu dziewczyn. Jeśli pojawią się nowe, inne zawodniczki będą naciskały na te, które są, ta grupa będzie się poprawiać. Ta grupa, która jest obecnie to jest grupa zamknięta? - Funkcjonuje rotacyjnie. Świetnie się wkomponowała do tego zespołu Ania Kiełbasińska. Kiedyś ktoś powiedział o tych dziewczynach - Patrycji Wyciszkiewicz, Gosi Hołub, Justynie Święty, Idze Baumgart, że to jest żelazna czwórka. Dołączyła teraz Ania Kiełbasińska i ja bym powiedział, że to jest żelazna piątka, bo zmiana, którą Ania dała w biegu eliminacyjnym, to było coś niesamowitego. Jak sobie poradziliście z upałem, wilgotnością, ekstremalnymi warunkami klimatycznymi panującymi w Katarze? - Polski Związek Lekkiej Atletyki stwarza nam świetne warunki przygotowań. Przed mistrzostwami mieliśmy zgrupowanie w Turcji. Byliśmy trochę przyzwyczajeni do wysokiej temperatury, ale jak wysiedliśmy w Dosze to jednak stwierdziłem, że jest dużo gorzej. Tak, jakby człowiek otworzył piekarnik z wilgotnym powietrzem. Od razu na nas buchnęło. Dlatego unikaliśmy pobytu na zewnątrz. Przebywaliśmy tylko w hotelu - żadnych wycieczek, spacerów, wyjść na kawę. Dziewczyny nic nie widziały, nigdzie nie były, były skoszarowane. Rozgrzewki robiliśmy na hali klimatyzowanej. Cały czas dbaliśmy o to, by organizmy dziewczyn znajdowały się w komforcie. Jedyny trudny moment to było przejście z hali rozgrzewkowej na główny stadion. Rozmawiał Olgierd Kwiatkowski