Bliżej przedstawiać go nie trzeba. Jako nastoletnia gwiazda Legii Warszawa, a potem filar srebrnej reprezentacji olimpijskiej z Barcelony, dał polskiej piłce kilka absolutnie magicznych i niezapomnianych chwil. Nie pora tu jednak na kronikarską faktografię. Z Interią dzisiejszy solenizant porozmawiał o troskach, jakie towarzyszą mu w ten szczególny dzień i o niecierpliwej nadziei na zwyczajne jutro. Łukasz Żurek, Interia: Wszystkiego dobrego, panie Wojtku. Codzienna forma w sam raz na te "cztery osiem"? Wojciech Kowalczyk: - Dziękuję za pamięć. Forma? To zależy kiedy... Z rana. To zawsze dobry barometr. - Teraz to się codziennie czuję jak w domu starców. Rano też. Człowiek zamknięty w tych czterech ścianach, siedzi i czeka. No i najgorsze, że czuję się gruby. Leżę, jem i znowu leżę. Mówią, że po kwarantannie ludzie będą zdrowsi. Ale jak widzę, że mi przybyło 10 kilo, to nie jestem taki pewien. Dobrze, że mam psa. Właśnie wracam z popołudniowego spaceru. Rola domatora robi się trudna? - Chciałbym się już spotkać z rodziną, posiedzieć przy stole, pogadać. Przez święta widziałem tylko małżonkę. Nie odwiedzaliśmy rodziców, bo są już w takim wieku, że w czasach epidemii łatwo sprowadzić na nich nieszczęście. Żona pracuje w szpitalu dziecięcym. Wprawdzie w biurze, nie jest pielęgniarką, ale nie chcemy ryzykować. Potem ktoś powie, że roznosimy koronawirusa. Może spotkamy się z najbliższymi dopiero za rok. Jak trzeba będzie, to zaczekamy. Jestem czasem kopnięty w głowę i zwariowany, ale potrafię być odpowiedzialny. Nie narażam zdrowia i życia innych. To znaczy, że od czwartku bez maseczki pan nie wychodzi. - Mam już odpowiedni zapas. Jeszcze nie przymierzałem. Muszę sobie zrobić otwór na papierosa, bo przecież nie będę co chwilę ściągał. Ciężko będzie się przyzwyczaić, ale nosić trzeba. Meldunki z Hiszpanii dostaje pan na bieżąco? - Tak, od córki Karoliny. Mieszka w Sewilli, pracuje w branży hotelarskiej. Brakuje nam jej, ale nie powiem do niej: wsiadaj w samolot i wracaj, bo tęsknimy. Postanowiła, że zostaje w Hiszpanii na stałe. Nie chce wracać. Jest dorosła, skończyła 25 lat. Tam się urodziła. Zna świetnie hiszpański i angielski. Miała prawo podjąć taką decyzję i wcale jej się nie dziwię. Każdy szuka dla siebie fajnego miejsca na ziemi. A Sewilla, jak cała Hiszpania, na pewno takim miejscem jest. W telewizji widzimy, że od paru tygodni rozgrywa się tam większy horror niż w innych częściach Europy... - Dlatego wprowadzono tam większe obostrzenia niż na przykład u nas. Ludzie też siedzą w domu, ale mogą wyjść tylko do najbliższego sklepu, a nie do tego, który im się podoba. Mieliśmy się tam wybrać teraz w kwietniu. Ale jak normalnie taka podróż zabiera niecałe cztery godziny, to teraz trwałaby miesiąc. Dwa tygodnie kwarantanny tam, potem to samo u nas. Musimy z odwiedzinami zaczekać. Mimo wszystko wieczorem jakaś celebra się szykuje? Wypada zaakcentować rocznicę urodzin. - Małżonka zaraz wróci z pracy. Wino jakieś w domu mamy. Ja lubię czerwone, ona woli białe, więc pewnie wypijemy po butelce hiszpańskiego. Wolałbym coś mocniejszego, ale żona nie lubi. Zostało trochę dobrego jedzenia ze świąt, będzie sympatycznie.