Przez moment wydawało się, że Waldemar Fornalik może być jednym z największych przegranych schyłku roku. Stało się inaczej. Dotrzymał obietnicy - wyprowadził ligowy zespół z kryzysu i dzisiaj zbiera za to gratulacje. Dobry humor psują mu tylko demony przeszłości. Wiosną 2013 roku w wyjściowej jedenastce na arcyważny mecz drużyny narodowej z Ukrainą (el. MŚ) zamiast Ludovica Obraniaka pojawił się Radosław Majewski, wcześniej niewidziany w kadrze przez dwa i pół roku. "Ludo" wszedł na ostatnie 30 minut, a cztery dni później w starciu z San Marino w ogóle nie powąchał murawy. Wkrótce potem oznajmił, że dopóki selekcjonerem będzie Fornalik, on biało-czerwonych barw już nie założy. Choć trudno w to uwierzyć, echa tamtej wiosny słychać do dzisiaj... Łukasz Żurek, Interia: Nie rzuca pan słów na wiatr. "Razem z tego wyjdziemy" - to deklaracja z połowy października, kiedy po siedmiu kolejkach Piast miał na koncie tylko jeden punkt. Ile było w tym zapewnieniu niezachwianej wiary, a ile dyplomacji? Waldemar Fornalik (były selekcjoner reprezentacji Polski, trener Piasta Gliwice): - Zupełnie szczerze mogę powiedzieć, że było w tych słowach niemal 100 proc. mojego przekonania. Widziałem, jak funkcjonujemy jako drużyna. I przede wszystkim widziałem codziennie zawodników, którzy wierzą w to, co robimy. Wszyscy byliśmy przekonani, że jeśli dalej będziemy konsekwentni w tych poczynaniach, to prędzej czy później efekty przyjdą. I tak się stało. A jak z tą wiara było u pana przełożonych? Przed startem sezonu powiedział pan, że letni plan transferowy został wykonany - od tego momentu odpowiedzialność za wyniki spoczywała już tylko na sztabie szkoleniowym. - I to jest bardzo dobre pytanie. W oczach prezesów też nie widziałem zwątpienia. Było wręcz odwrotnie - słyszałem zapewnienia, że konsekwentnie robimy swoje. Problem w polskiej piłce polega na tym, że jeżeli ktoś nie potrafi zauważyć, czy drużyna się rozwija, czy dobrze gra, mimo że przez jakiś czas nie punktuje, to sprawy zwykle toczą się według określonego schematu - wiadomo jakiego. Natomiast ludzie zarządzający Piastem wykazali w tym przypadku mądrość i cierpliwość. Zresztą nie po raz pierwszy. Podobna sytuacja miała miejsce, kiedy graliśmy o utrzymanie. Na przestrzeni dwóch ostatnich miesięcy Piast okazał się w lidze jedyną niepokonaną ekipą. Pojawiły się głosy, że drużyna zaczyna grać równie atrakcyjnie jak w sezonie mistrzowskim... - Wie pan, nie mnie oceniać. Choćby dlatego, że kończy się wyjątkowy rok. Różne były w nim cykle z powodu pandemii - przerwy w rozgrywkach, treningi indywidualne, zajęcia w grupach i to nietypowe okienko transferowe, które trwało długo. Bardzo długo. Nie ukrywam, że to nam nie pomagało. Nie wszyscy zawodnicy byli skupieni na grze, na "tu i teraz". Myślami byli gdzie indziej. Kiedy to okienko się zamknęło i mogliśmy się wychorować, drużyna zaczęła wspólnie trenować. Dopiero wtedy efekty naszej pracy stały się widoczne. Żebyśmy nie przesłodzili obrazu drużyny, to wypada zauważyć, że w tym sezonie nikt nie strzelił na swoim terenie mniej goli niż pana piłkarze. Stadion Piasta stał się dla was bardziej pułapką niż twierdzą. - No niekoniecznie. Myślę, że patrzymy na to bardziej przez pryzmat tych pierwszych siedmiu meczów niż końcówki rundy. Ale oczywiście nie będę dyskutował z liczbami. Musimy usiąść, przeanalizować wszystko i poszukać przyczyn takiego stanu rzeczy. Żeby coś poprawić, trzeba najpierw znaleźć sedno problemu. Dzień po meczu kończącym tegoroczną fazę zmagań spotkał się pan z zarządem. Jaki cel postawiono przed drużyną po renesansie z ostatnich tygodni? - Jak słusznie powiedział mój kolega Michał Probierz, wszyscy gramy o mistrzostwo Polski... Śmieję się naturalnie. No bo czy odbierze pan możliwość gry o tytuł którejkolwiek ekipie? Wiadomo, że nie. Wszyscy liczą, że coś fajnego z tego wyjdzie. "Fajnego" to złe słowo. Coś dobrego. Pamiętam czasy mojej gry w Ruchu Chorzów, kiedy byliśmy beniaminkiem. Wszyscy patrzyli na nas z przymrużeniem oka i zastanawiali się, czy się utrzymamy, czy nie. A my sięgnęliśmy po mistrzostwo Polski. To rok 1989. A co się wydarzy wiosną 2021? - W dwóch poprzednich sezonach, po zimowym okresie przygotowawczym, zazwyczaj potrafiliśmy sprawić psikusa. Liczę na to, że jak znowu wspólnie popracujemy te trzy tygodnie, to niejednemu napsujemy krwi. A co z tego wyjdzie - zobaczymy. Zobacz Interia Sport w nowej odsłonie Sprawdź! W Gliwicach przełamał pan pewien skamieniały schemat. Trzy sezony, dwa ligowe medale - złoty i brązowy. Do tej pory trenerzy, żegnając się z posadą selekcjonera, nie wracali do krajowej Ekstraklasy z sukcesami. Posada szefa kadry często stanowiła apogeum kariery. Nie było obaw, że w pana przypadku będzie podobnie? - Nie, nie. Powiem panu szczerze - nie myślałem o tym. Bycie selekcjonerem to niewątpliwie największy zaszczyt, jaki trenera może spotkać. Mogę polemizować z kolegami, którzy mówią, że w życiu nie chcieliby być selekcjonerem. Myślę, że żaden trener, który dostanie taką propozycję, nie powie "nie". Szef drużyny narodowej nie zastanawia się, co będzie potem. Każdy wierzy, że z kadrą odniesie sukces. A czy przełamałem schemat? W pewnym sensie można powiedzieć, że tak. Chociaż napotykałem trudne chwile - i wcześniej w Ruchu, i później również w Piaście. Ale summa summarum życie pięknie oddało mi to, że otaczam się dobrymi współpracownikami. Życzę każdemu selekcjonerowi, który skończy pracę z reprezentacją, żeby później zdobył mistrzostwo Polski. Czuje pan cały czas głód nowych wyzwań? - Oczywiście! Gdybym tego głodu nie czuł, nie byłoby tego wszystkiego, co wydarzyło się po reprezentacji. U nas często pokutuje takie przekonanie, że trener koło sześćdziesiątki to już jest stary trener. Spójrzmy na ligę angielską - Crystal Palace ma teraz trochę słabszy okres, ale generalnie świetnie sobie radzi. Trenerem jest tam Roy Hodgson, który był selekcjonerem reprezentacji Anglii, kiedy i ja prowadziłem kadrę. Dzisiaj ma 73 lata. Spróbujmy więc popatrzeć na to trochę inaczej. Dzisiaj często jesteśmy zachwyceni tym, że młody trener ma ileś tam lat, a nie patrzymy na doświadczenie i na to, kto jak pracuje. Oczywiście nie ma reguły, nie chcę nikogo krytykować ani nikomu ubliżać.