Niniejszym tekstem kontynuujemy cykl, o ludziach sportu, którzy przeszli przez piekło. Dziś dramatyczną historię swojego życia opowiada trener Ryszard Wieczorek. Mimo upływającego czasu bolesne wspomnienia wciąż pozostają żywe... Był listopad 2009 roku. Kiedy powoli zapadał zmierzch, 15-letnia Iza i 10-letnia Kamila, jeszcze nie wiedziały, że tym razem za oknem snuje się nieco inny rodzaj mroku niż zwykle. W Jedłowniku, dzielnicy Wodzisławia, zaczynała się najczarniejsza noc ich życia. Kilka godzin później zbudził je ze snu przeraźliwy krzyk. Pobiegły w kierunku, z którego dobiegał. Tam zobaczyły, jak ojciec zabija ich matkę. Po kilkunastu ciosach nożem nie miała szans na przeżycie. Zmarła na miejscu tragedii - w rodzinnym domu. Była jedyną siostrą Ryszarda Wieczorka, byłego piłkarza i trenera klubów ekstraklasy. Mieszkańcy Górnego Śląska po tej zbrodni długo nie mogli się otrząsnąć z potwornego szoku. Wtedy nie potrafiłem... - Dla całej rodziny to był moment bardzo trudny - mówi 58-letni szkoleniowiec. - Wybaczenie? To jest tylko słowo, które łatwo wypowiedzieć. Po tragicznym zdarzeniu nie powiedzieliśmy na szwagra niczego złego, ani ja, ani nikt z mojej rodziny. Nie zrobiliśmy wtedy nic, co mogłoby utrudnić mu powrót do społeczeństwa. Na tym polegał nasz akt przebaczenia. Nie było mnie jednak stać na to, żeby podejść do niego, podać mu rękę i powiedzieć: "szwagier, wybaczam ci". Myślałem, może kiedyś nadejdzie taki dzień. Wtedy nie potrafiłem tego zrobić... Odskocznia jak stryczek Zamordowana Jadwiga Wieczorek była drugą żoną sprawcy. Z pierwszą rozstał się bez dramatu. Po prostu wzięli rozwód. Czy coś wskazywało, że tym razem dojdzie do wydarzeń, które nieodwracalnie zmienią życie wielu osób? - Nie, nie było wcześniej żadnych symptomów, że może się coś tak strasznego stać - kręci głową Wieczorek. - Dlaczego tak się to potoczyło? Nie wiem. Żyjemy z tym pytaniem już ponad 10 lat... Po trzech miesiącach od śmierci siostry zmarła matka trenera. - To był zawał, serce nie wytrzymało, pękło - wspomina dzisiaj. - Trzeba się było jeszcze raz podnieść. Jestem mocny, jeśli chodzi o charakter. Co pomogło? Rodzina. Mam wspaniałą rodzinę - żonę i trójkę dzieci. Odskocznią była też praca. Przyjmowałem propozycje II-ligowe, żeby skupić się na obowiązkach. Dzisiaj sobie myślę, że może nie powinienem. Sam sobie kręciłem w taki sposób stryczek. Robiłem to w dobrej wierze, ale efekt jest taki, że w tej chwili moja pozycja zawodowa jest średnia. Ojciec Wieczorka zmarł siedem lat później. Przegrał z nowotworem. To nie był tata Co najbardziej porusza w tej historii? Iza i Kamila wybaczyły swojemu ojcu. Cały czas mieszkają w domu, w którym doszło do zbrodni. Stanęły na nogi, świetnie sobie radzą na gruncie zawodowym i edukacyjnym. Starsza pracuje jako fizjoterapeutka, młodsza jeszcze studiuje. - One tłumaczyły długo, że to wtedy nie był tata - mówi Wieczorek. - Tak mogą powiedzieć tylko dzieci, które zostały z jednym rodzicem. Żaden inny człowiek tego nie zrozumie - jak i dlaczego. Jeśli to nie był tata, to chyba tylko sam diabeł. Albo inne wcielenie zła. Ludzie opowiadają sobie, że w ostatnich słowach pani Jadwiga prosiła, żeby męża nie karać. Czy to prawda? - Myśmy tego nie słyszeli, ale mogło tak być - zastanawia się Wieczorek. - Znałem na tyle siostrę, że mogła tak właśnie powiedzieć. Była wychowana w duchu śląskiej rodziny. Pieczę nad dziećmi przejął wujek Leszek, brat sprawcy zabójstwa. Mieszka niedaleko. A naprzeciw dom mają dziadkowie, rodzice sprawcy. Ryszard Wieczorek i jego małżonka Ewa są rodzicami chrzestnymi. Dziewczynki od samego początku otoczone były troskliwa opieką. Dzięki temu przetrwały najtrudniejsze dni. Twarzą w twarz Po zabójstwie szwagier trenera trafił najpierw do szpitala psychiatrycznego. Potem rok spędził w zakładzie karnym. Diagnoza - w chwili popełnienia mordu był niepoczytalny. Skierowano go do zamkniętego ośrodka na leczenie, na kolejne cztery lata. Przeszedł pomyślnie wszystkie etapy terapii. Uznano, że może wyjść na wolność, by żyć jak dawniej. I żył, z córkami pod jednym dachem. Wrócił też do pracy. Zatrudniono go jako trenera A-klasowej drużyny z Pawłowa pod Raciborzem. Wczesną wiosną 2008 roku znów spotkał się na chwilę ze śmiercią. Tym razem nie stanęli ramię w ramię, lecz twarzą w twarz. Doznał rozległego zawału serca. Jego stan od początku nie rokował dobrze. Zmarł po kilku miesiącach. Są dramaty większe - Co ja mogę dzisiaj powiedzieć? - pyta Wieczorek. - Wszyscy przechodzimy trudne dni, końca pandemii nie widać. Mieszkam w domu z tarasem i dużym ogrodem, w którym mogę nawet pobiegać. Ale wiem, że nie wszyscy mają taką możliwość. Trzeba teraz zadbać o to, żeby się w tych domach nie pozabijać. Musimy uzbroić się w cierpliwość i jakoś przetrwać ten niełatwy czas. Warto sobie zdać sprawę, że są w życiu dramaty większe. Większe niż zamknięcie w czterech ścianach... Łukasz Żurek Imiona niektórych osób zostały zmienione.