We wrześniu 2020 roku Patryk Dziczek zemdlał w trakcie treningu Salernitany. Spędził tydzień na obserwacji w szpitalu. Incydent - mówiono. Nikt wtedy jeszcze nie przypuszczał, że to początek koszmaru, który będzie się ciągnął przez półtora roku. Pięć miesięcy później Patryk upadł na murawę bez kontaktu z przeciwnikiem w trakcie ligowego meczu z Ascoli. Trzy razy próbował się podnieść, ale po chwili znieruchomiał. Część obserwatorów była przekonana, że walczy o życie. Miał wtedy 22 lata. Wydawało się, że to koniec jego przygody z futbolem. Nigdy nie przestał jednak wierzyć w powrót do gry. I wrócił. Ma za sobą 476 minut nowego życia. W czwartek selekcjoner Czesław Michniewicz, ogłaszając przedmundialowe nominacje, dopisał do tej historii hollywoodzką puentę... Łukasz Żurek, Interia: Selekcjoner zachował się jak wytrwany scenarzysta kina akcji. Znałeś go od tej strony? Patryk Dziczek, członek szerokiej kadry Polski na finały MŚ 2022: Dla mnie to jest mega zaskoczenie, że trener w ogóle o mnie pamiętał. Po tak długim czasie niegrania w piłkę. Wiemy, przez co przechodziłem. Półtora roku przerwy, pół roku w ogóle bez treningu. Potem rok bardzo ciężkiej pracy indywidualnej. Wszystko po to, żeby po powrocie na boisko nie odbić się od ściany. I żeby pokazać wszystkim, że Patryk Dziczek jednak potrafi jeszcze grać w piłkę. I nagle przychodzi czwartek, 20 października 2022 roku. - Serce mocniej mi zabiło, gdy dowiedziałem się, że naprawdę jestem w tej szerokiej kadrze na mundial. Dla mnie to coś pięknego. Taki kop motywacyjny, żeby cały czas iść do przodu i nadal się rozwijać. Wyjątkowa chwila w moim życiu, ale wiem, że muszę skupić się na najbliższych meczach, żeby udowodnić swoją wartość. Od kiedy podejrzewałeś, że spotka cię takie wyróżnienie? Dobrym momentem wydaje się barażowy meczu ze Szwecją, na który zostałeś przez selekcjonera zaproszony... - Nie, nie. Wtedy jeszcze nic nie było wiadome. Spotkałem się z trenerem, ale rozmawialiśmy wyłącznie na temat mojego zdrowia. Selekcjoner zadzwonił do mnie niecały tydzień temu i poinformował, że mogę się znaleźć w tej szerokiej kadrze, że jest taka szansa. W czwartek to się potwierdziło. Dopiero po oficjalnej konferencji wiedziałem na sto procent, że jestem w grupie wybranych. Wczoraj pewnie nie wypuszczałeś komórki z rąk. Kto pogratulował pierwszy? - Jako pierwszy napisał do mnie przyjaciel, z którym znam się od małego. Oglądał na żywo konferencję. A zaraz potem czytam, że "co się nie chwalisz!", że "super!". Później posypały się kolejne gratulacje. Ja tylko obejrzałem konferencję, zaraz miałem telefon z Kanału Sportowego i po chwili byłem już w trasie. Jechałem z żoną do rodziców na obiad. Na wszystkie wiadomości odpisywałem dopiero w późniejszym czasie. Pamiętam jak wczoraj, kiedy Czesław Michniewicz - wtedy trener młodzieżówki - pytał dziennikarzy o numer twojego telefonu. Minęło raptem pięć lat. Dziś mówi, że jesteś przyszłością polskiej piłki... - Podchodzę do tego ze spokojem. To dla mnie miłe, że w ogóle pamiętał o mnie jako zawodniku. Pracował ze mną wcześniej i wiedział, na co mnie stać. Mega rzecz dla mnie, że w taki sposób się o mnie wypowiada. Zostaje mi tylko ciężko pracować, żeby w przyszłości faktycznie być kluczowym zawodnikiem reprezentacji. Nie mogę teraz odpuścić, tylko muszę jeszcze więcej dołożyć od siebie, żeby tak się stało. Na pewno będę do tego dążył. To moje wielkie marzenie, żeby zagrać z orzełkiem na piersi w pierwszej reprezentacji. Czujesz się piłkarzem, który już dzisiaj może pomóc drużynie narodowej na pozycji numer 6? - Trudno mi się wypowiadać na ten temat. Na pewno jestem gotowy wyjść i powalczyć o to, żeby się w Katarze znaleźć - i nawet pomóc reprezentacji, jeżeli będzie taka możliwość. Ale nie ma co na razie gdybać o przyszłości. Zostały trzy tygodnie do ogłoszenia ostatecznej kadry. To wyłącznie decyzja selekcjonera, kto na te mistrzostwa pojedzie. Moim zadaniem jest potwierdzić pierwszy wybór trenera dobrą grą, pracować i twardo stąpać po ziemi. Mundialową kadrę poznamy 10 listopada. Wierzysz w wylot do Kataru czy - podobnie jak Maciej Makuszewski cztery lata temu - traktujesz wstępną nominację jako nagrodę za zwycięską walkę o powrót na boisko? - Dla mnie to coś niesamowitego, że w ogóle jestem w tej szerokiej kadrze. Nie wiadomo było, czy w ogóle do futbolu wrócę, a dzisiaj jestem w takim miejscu. Ale potrafię zachować spokojną głowę. Pozostało mi wierzyć, marzyć i ciężko pracować. Tak jak cały czas wierzyłem w powrót na boisko, tak samo teraz nie brakuje mi wiary, że mogę się do tej ostatecznej kadry dostać. Jeśli się nie uda, to i tak wstępna nominacja jest dla mnie ogromnym wyróżnieniem. Jestem w tym momencie bardzo szczęśliwy. A nie drażni cię, że cały czas część mediów opowiada o twojej rzekomej padaczce? Nawet wczoraj, krótko po ogłoszeniu szerokiej kadry. Tymczasem badania wykluczyły epilepsję... - Jeśli chodzi o tę epilepsje, to wiadomo, że nic takiego nie miało miejsca. Czasem ktoś mi napomknie, co tam piszą w mediach. Wiem, że pojawiają się też negatywne opinie i komentarze w moim kierunku. Nie udzielałem przez długi czas wywiadów, chciałem się od tego odciąć. Nikt nie wiedział, co się tak naprawdę dzieje ze mną i z moim zdrowiem. Tworzono różne historie, które całkowicie rozmijały się z prawdą. Jak to wyglądało od środka, wiedziałem tylko ja i moi najbliżsi. Ale ten okres już za mną. Dostałem zgodę na powrót, gram i badam się co trzy miesiące. Praca mojego go serca jest monitorowana na bieżąco. Wszystko jest zadbane jak należy. Kto cię przekonał do wizyty u wybitnego kardiologa, prof. Guido Pielesa? Poleciałeś do niego specjalnie do Kataru. - To się zawiązało właśnie na meczu ze Szwecją w Chorzowie. Spotkaliśmy tam Olę, żonę Przemka Płachety. Moja żona porozmawiała z nią na ten temat. Znali dobrego kardiologa, bo też potrzebowali wcześniej konsultacji, i polecili wizytę u niego. Dostałem namiary od Przemka do profesora, skontaktowałem się z nim najpierw mailowo, później przez WhatsAppa. Przedstawiłem sytuację i potem zostało już tylko ustalenie konkretnych badań i dogadanie terminu. Pamiętasz, co mu obiecałeś przy pożegnaniu? - Powiedziałem, że Polska gra na mundialu i że może odwiedzę go jeszcze w listopadzie. Ale mówiłem to oczywiście w żartach. Śmiałem się. Wiedział, że to żart? - Myślę, że nie wiedział. Pierwszy raz się z nim spotkałem, więc na pewno nie mógł przypuszczać, co się może realnie wydarzyć. Powiedział mi wtedy, że jeżeli będę chciał się u niego ponownie przebadać, to nie będzie problemu. Mogę przyjechać. Rozmawiał Łukasz Żurek Kwestionariusz - zobacz więcej wywiadów w cyklu Interii