Czeczen z polskim paszportem. Legenda MMA. Były międzynarodowy mistrz KSW w wadze półciężkiej i średniej. Z 43 stoczonych walk wygrał 34, w tym 30 przed czasem. W grudniu 2018 roku ogłosił zakończenie kariery. Pół roku później został zatrzymany przez grupę antyterrorystyczną pod zarzutem m.in. paserstwa luksusowych samochodów i naruszenia nietykalności cielesnej policjantów. Za sprawą ogromnego wsparcia kibiców, jakie wtedy otrzymał, zdecydował się wrócić do klatki. Dzisiaj znów jest zawodnikiem MMA. Czeka na najlepszych. I bez mistrzowskiego pasa nie zamierza odchodzić. Łukasz Żurek, Interia: - Za chwilę miną trzy lata od twojej ostatniej zwycięskiej walki. Pamiętasz jeszcze, jak to smakuje? MAMED CHALIDOW: - Znam smak triumfu i znam smak porażki. To nic nowego dla mnie. Czy pamiętam? Oczywiście, że tak. To nie znika. Jestem zawodnikiem, który chciał wygrywać zawsze. W każdej walce dążyłem tylko do tego. Gdybym nie tęsknił za tym smakiem, nie wracałbym do klatki. Znowu chcę go poczuć. Teraz to mój główny cel. W grudniu zeszłego roku, zaraz po przegranym starciu ze Scottem Askhamem, zapowiedziałeś, że pokażesz drugą młodość. Nie poniosło cię trochę? W lipcu będziesz dźwigał na karku czterdziestkę... - Nie, nie poniosło mnie. Po prostu zacząłem za późno. Miałem już 24 lata, kiedy wkroczyłem w zawodowstwo. Niedawno przyszedł taki moment, w którym lekko się wypaliłem. Musiałem sobie wszystko poukładać w głowie. I zrobiłem to. Nadal jestem gotów, żeby walczyć i zwyciężać. Myślę, że nie przesadziłem z tą deklaracją po walce z Askhamem. Przegrałem, ale wróciłem do świata żywych. Wszedłeś do klatki po rocznej przerwie. Wcześniejsza decyzja o pożegnaniu z MMA nie była dla ciebie łatwa. Czułeś przez pierwsze tygodnie i miesiące, że umiera w tobie wojownik? - Szczerze mówiąc, nie. Zdecydowałem, że mój czas minął. Uznałem, że muszę po prostu odpocząć, zająć się czymś innym. Dlatego ogłosiłem zakończenie kariery. Nie spodziewałem się wtedy, że powróci do mnie chęć wejścia do klatki. Odciąłem się od wszystkiego, odpoczywałem, resetowałem głowę. Nie kryłeś, że zrezygnowałeś z zawodowego sportu z powodu depresji. Udało ci się na dobre pokonać demony czy cały czas trzymasz je w dosiadzie? - Poukładałem sobie wszystko w głowie. Własnymi siłami, ale korzystałem też z pomocy psychiatry, czyli specjalisty, który się na tym zna. I teraz wiem, że co nas nie zabije, to nas wzmocni. To nie jest puste powiedzenie. Dzisiaj naprawdę jestem silniejszy, jeśli chodzi o psychikę. Dobrze, że dotknęła mnie taka choroba. Dzięki temu inaczej podchodzę do życia, inaczej segreguję ludzi wokół siebie, inaczej reaguję na trudne sytuacje. Kto pierwszy powiedział ci, że trzeba iść do lekarza? - To jest taka sytuacja, że to cię łapie z dnia na dzień po prostu. Dla mnie to był szok. Przez miesiąc nie dopuszczałem do siebie myśli, że mam depresję, nerwicę. Wmawiałem sobie, że jestem silny. Rozwalałem w chacie wszystko, szafy nie szafy, gryzłem kanapę. Leżałem, wstawałem, wychodziłem. Bez względu na to, jak bardzo źle się czułem, parłem do przodu. Obserwowała to wszystko moja żona. To ona mi powiedziała, że trzeba iść do specjalisty. Oponowałem mocno. Ale po miesiącu jej posłuchałem. Poszliśmy razem. Przypominasz sobie pierwszą wizytę w gabinecie? - Byłem w kiepskim stanie. W bardzo kiepskim stanie. Ludziom wmawiałem, że jest wszystko dobrze, a czułem się tragicznie. Czy ja u lekarza byłem, czy nie byłem, to było mi wtedy obojętne. Wziąłem przepisane mi leki i tyle. Długo z tego wychodziłem, bardzo długo. Jednocześnie byłeś nadal zawodnikiem, bohaterem, ikoną MMA... - Trawiła mnie totalna depresja, kiedy mierzyłem się z Michałem Materlą. A walcząc z Azizem Karaoglu, byłem w piku swojej choroby. Miałem nawet w pewnym momencie zwidy. Jak wychodziłem do walki, to nie wiedziałem, gdzie jestem. W takim stanie przez te ostatnie lata walczyłem. Żeby nie siedzieć w domu, nie zamykać się w czterech ścianach, uciekałem w trening i potem do klatki. Psychiatra odradzał mi takie tempo. Mówił, żebym sobie odpoczął. Ale nie słuchałem. Terapia nie pomogła mi od razu. Pół roku. Rok. Potem kolejne lata.