I Żywotko, i Górski pochodzą ze Lwowa, który po zakończeniu I wojny światowej, po zaciekłych walkach z Ukraińcami, znalazł się ponownie w polskich granicach. Żywotko urodził się w styczniu 1920, Górski kilkanaście miesięcy później. Obaj dobrze znali się z piłkarskich, lwowskich boisk. Był świetny technicznie - Pochodził z kolejarskiej rodziny i grał w klubie robotniczym, bo za taki uchodził Robotniczy Klub Sportowy Lwów, gdzie występował. Ja byłem trochę starszy od niego i grałem w dzielnicowym klubie Zniesieńczanka Zniesienie. Grywaliśmy przeciwko sobie, choćby na boisku lwowskich kadetów. Na tamte spotkania przychodziła i jego i moja matka. Obie dopingowały, jak mogły. A jakim był piłkarzem? Dobrym technicznie, wręcz doskonałym. Operował zarówno lewą, jak i prawą nogą, strzelał dużo bramek. Tyle, że grał tak trochę "miękko", a wtedy to wiadomo jak było, grało się twardo, po męsku. To chyba też dlatego był pomijany przy powołaniach - mówi nam Stefan Żywotko. Obaj grali potem razem w jednym klubie w czasie niemieckiej okupacji Lwowa (1941-44), a była to miejscowa Garbarnia. Potem losy dwóch lwowiaków jeszcze niejeden raz się krzyżowały. W 1952 roku obaj kończyli w Krakowie kurs trenerski, gdzie nie brakowało przedwojennych piłkarskich gwiazd, także ze Lwowa, który po II wojnie znalazł się niestety w granicach ZSRR. Górski wylądował w Warszawie, a Żywotko w Szczecinie, gdzie z klubami z tego miasta świętował awans do I ligi (wtedy Ekstraklasy), z Arkonią w 1961, a z Pogonią pięć lat później. Z tym drugim klubem pracował w ciągu przez 4,5 roku, co do dziś jest klubowym rekordem "Dumy Pomorza". Teraz goni go Kosta Runjaić, któremu w listopadzie "stuknęły" trzy lata pracy z "Portowcami". Ale wracając do Górskiego i Żywotki... Stawali na ligowych boiskach z prowadzonymi przez siebie zespołami po dwóch stronach trenerskiej barykady. Wspólna zażyłość i dobra boiskowa znajomość pozostała. Po zakończeniu pracy na selekcjonerskim stołku, Górski planował wyjechać za granicę. Po tak udanych dla reprezentacji Polski mistrzostwach świata w 1974 roku, kusiły do zachodnie kluby, jak choćby zachodnioniemiecka Hertha. Sportowe władze PRL-u nie chciały jednak słyszeć o jakimkolwiek rozbracie rozchwytywanego trenera z narodową kadrą. Miały być kolejne medale na mistrzostwach Europy i igrzyskach w 1976 roku. Medal faktycznie był, bo na olimpijskich zawodach w Montrealu Polacy zdobyli srebro. Tylko srebro. Za to Górskiemu i kilku jego kolegom, wśród których był Stefan Żywotko, odmówiono wyjazdu do Kuwejtu, gdzie już mieli podpisane stosowne umowy. Żywotko w tym celu zrezygnował nawet w pracy w Arce Gdynia, z którą w 1976 r. awansował do elity. Kuwejt kusił i czekał - Po tym, jak z Arką wywalczyliśmy pierwszoligowy awans, klub zafundował nam dwutygodniowe wczasy w Zakopanem. Akurat przebywała tam na zgrupowaniu kadra piłkarzy przed wyjazdem na igrzyska do Montrealu. Przychodziłem i oglądałem treningi reprezentacji. Spotykałem się i rozmawiałem z trenerem Górskim. I właśnie wtedy padła propozycja wyjazdu do Kuwejtu. Zapytał mnie, czy nie pojechałbym z nim. To było głupie pytanie, oczywiście nie było się nad czym zastanawiać. Zwolniłem się z Arki po awansie i czekałem. Niestety, po "tylko" srebrnym medalu na igrzyskach władze nie wyraziły zgody na taki atrakcyjny wyjazd. Kaziu miał paszport. Pojechał na jakąś kursokonferencję do Meksyku, a zaraz potem trafił do Grecji. Ja musiałem czekać. Dopiero pod koniec 1977 roku pozwolono mi wyjechać do Algierii, do JS Kabylie, gdzie z sukcesami pracowałem przez 14 lat. Tak było - opowiada Żywotko, który dzięki temu, że z Kazimierzem Górskim nie pojechał do Kuwejtu, to stał się żywą legendą algierskiego czy raczej kabylskiego klubu JS Kabylie, z którym wywalczył siedem mistrzostw kraju, Puchar Algierii, a przede wszystkim dwa klubowe Puchary Afryki, w 1981 i 1990 roku! To dziś najbardziej utytułowany polskich szkoleniowiec, jeżeli chodzi o pracę w zagranicznych klubach. Michał Zichlarz