Interia: Po tym, czego dokonaliście w półfinale z CSKA Moskwa, odrabiając stratę trzech meczów po raz pierwszy w historii KHL, można pana nazwać "mister mission impossible". Czy to był najtrudniejszy moment w pana karierze? Igor Zacharkin, drugi trener SKA Sankt Petersburg, koordynator reprezentacji Polski: - Rzeczywiście, to był bardzo trudny moment, nie chciałbym ponownie znaleźć się w takim położeniu. Po raz pierwszy w karierze znalazłem się w tak ciężkiej sytuacji, zresztą wszyscy hokeiści SKA także. Ważne, że nie stracili koncepcji gry, ani koncentracji. Graliśmy nadal według swojej strategii. Na każdej zmianie każdego meczu kontynuowaliśmy walkę, sądząc że to ostatni mecz. Nie myśleliśmy o następnych. Co było najważniejsze w odmianie SKA, który przegrał rok temu w I rundzie play-offu? - Dobre pytanie, ale odpowiem na nie nieco szerzej. Przeanalizowaliśmy miniony sezon i w nim wszystkie mocne kluby wcześnie wypadały z play-offu. Przeprowadzając przygotowania i zaczynając sezon - we wrześniu wygraliśmy 12 meczów z rzędu, to był rekord, ale nieważne - widzieliśmy, że drużyna gra szybko, lekko, kombinacyjnie. Strzelaliśmy po pięć-sześć goli na mecz, a traciliśmy dwa-cztery. Cały czas pamiętaliśmy, że play-off to całkiem inna gra, a hokeiści nie są do niej gotowi. Dlatego całkowicie, od podstaw, zmieniliśmy system przygotowań. Więcej uwagi przywiązaliśmy do pracy nad siłą fizyczną, zmieniliśmy także taktykę. Zaczęliśmy stawiać częściej na graczy, zdolnych do ciężkiej pracy w defensywie, a to nie jest łatwe, bo wie pan przecież jakich wirtuozów mamy w drużynie. Bardzo miło, że kapitan Ilja Kowalczuk jako pierwszy walczył w obronie, dawał przykład, jak należy to robić. - Znaleźliśmy nasze słabe strony, takie jak blokowanie rywala, wejścia w niego ciałem, kontakt fizyczny, umiejętność blokowania strzałów. I staraliśmy się nadrabiać te mankamenty. Zasadniczo zmieniliśmy i schemat przygotowań, i strukturę gry zespołu, żeby wypracować charakter na play-offy. Trzy lata temu, gdy zaczynaliście przygodę z Polską, nie narzekaliście, że mamy słabych zawodników i trzeba naturalizować Kanadyjczyków, Czechów czy Rosjan, tylko ostro pracowaliście z Polakami. Problem w tym, że w klubach brakuje mentalności ukierunkowanej na wychowywanie i wprowadzanie młodych Polaków. Dominuje sprowadzamy słabej klasy obcokrajowców. Jak to zmienić? - Pierwszym krokiem powinno być licencjonowanie trenerów. Proszę spojrzeć na to, jacy trenerzy przyjeżdżają, by pracować w Polsce. Przy takim zaangażowaniu środków finansowych, jakie mimo wszystko w polskim hokeju istnieje, zarząd PZHL - w stosunku do klubów - powinien być bardziej stanowczy. Ja bym nie wykluczył takiej sytuacji, że klubowi trenerzy przedstawiają plany treningowe specjalistom z federacji i tłumaczą, jakie obciążenia i w jakim czasie będą stosować. Niech wyjaśnią, w jaki sposób mają zamiar rozwijać indywidualnie zawodników. W polskim hokeju potrzebne jest takie trochę ręczne sterowanie. - Ale prawidłowo pan to zauważył. Jeden z największych problemów polskiego hokeja, to niedostateczne przygotowanie graczy w klubach. Najgorzej jest z bramkarzami, których zostało trzech-czterech. Zarząd PZHL-u wprowadził regulację, zgodnie z którą, w połowie meczów części zasadniczej bronić będą sami Polacy. To dobry pomysł? - Oczywiście, wprowadzono go w Rosji. Jak pan pamięta, na początku XXI wieku w lidze rosyjskiej broniło sporo zagranicznych bramkarzy, bo wówczas w nasz hokej zostały zainwestowane duże pieniądze. Kiedy tylko Tretiak został prezesem naszej federacji hokejowej, to pierwsze co zrobił, to zabronił korzystania z bramkarzy-obcokrajowców. I to dało efekt. Pojawiło się wielu klasowych bramkarzy, jak Warłamow, Bobrowskij. Oni do dzisiaj odgrywają kluczowe role i w rosyjskich klubach, i w NHL. - Dlatego nie ma się co bać stawiania na polskich bramkarzy. Z jakiego powodu kluby mają się tego bać? Przecież ci chłopcy, poprzez grę, będą się uczyć. W polskiej lidze nie ma aż tak oszałamiającego poziomu, żeby nie dać szansy polskim bramkarzom. Jaka będzie pańska przyszłość? Ma pan już kontrakt w SKA? - To trudne pytanie. Z odpowiedzią na nie musimy poczekać aż minie radość, bo Petersburg po raz pierwszy w historii wygrał Puchar Gagarina. Dlatego teraz w mieście święto goni święto, a uroczystość pogania uroczystość. Poczekamy aż się to uspokoi i trochę później przyjdzie decyzja. Wiadomo, że w SKA i KHL są wyższe kontrakty, ale czy istnieje możliwość, aby pan wrócił do Polski, by na co dzień pracować nad rozwojem naszego hokeja? - To jest bardzo możliwe. Wspomniał pan o pieniądzach, kontraktach, a ja odbieram to w ten sposób - każde moje wyzwanie powinno być przede wszystkim ciekawe. Dlatego wszystko się może zdarzyć. Czy to prawda, że w związku z obcinaniem kontraktów w KHL lider SKA Ilja Kowalczuk chce wrócić do NHL? - Myślę, że to kaczka dziennikarska. Kiedy ruszają play-offy, walka zaczyna się na całego, pełno jest dezinformacji, żeby zawodników zdekoncentrować. Były już wieści o Kowalczuku w NHL i AHL, o Radułowie z CSKA w naszej drużynie. Jacyś szaleńcy wymyślali takie informacje, a nic na rzeczy nie było. To zwykłe próby wprowadzenia nerwowości do szatni zespołu za wszelką cenę. Z którymi naszymi zawodnikami rozmawiał pan przed meczem z Kazachstanem? - Z wszystkimi. Było mi bardzo miło, oni są dla mnie jak dzieci. Przychodzili przywitać się, a później dłużej porozmawiałem z Jackiem Płachtą. Oni oczekiwali wsparcia mentalnego od Pana, ale sprawa jest delikatna, bo zespół teraz prowadzi trener Płachta i to od niego zależy kto pomaga w odprawach. - Oczywiście, sprawa jest delikatna. Ja mam taki charakter, że gdy ktoś mnie potrzebuje, to nie czekam, tylko od razu wskakuję w "ogień". Jak będzie źle, to chłopaki muszą wiedzieć, że wszystko może się zdarzyć, ale mam nadzieję, że poradzą sobie. Rozmawiał: Michał Białoński