Nasi hokeiści ujmy nie przynieśli. Zajęli trzecie miejsce, czyli na świecie 19. - grubo powyżej potencjału polskiego hokeja i nakładów, jakie są na tę dyscyplinę w kraju nad Wisłą. To nie przypadek, że przegraliśmy mecze otwarcia i zamknięcia, z zespołami, które - mimo wszystko - były w naszym zasięgu. Nie umiemy grać pod presją, a słaba liga nie uczy tego naszych reprezentantów. To, w jakim kierunku pójdzie hokej za rok, zależy od całego środowiska. Od tego, jaką pracę wykona przez najbliższe 12 miesięcy. Wybrańcy Jacka Płachty - mimo wszystko - pokazali, że warto na nich stawiać, a obcokrajowców forować dopiero wtedy, gdy będą o klasę lepsi od Polaków. - Przy podobnych umiejętnościach u nas zawsze ma pierwszeństwo Włoch - podkreśla selekcjoner Italii Stefan Mair. Włosi już dawno zredukowali liczbę obcokrajowców do czterech w każdym klubie. U nas może być ich ośmiu, a jeśli któryś złoży wniosek o naturalizację, z góry traktowany jest jak Polak. Polskie kluby muszą się wyleczyć z kompleksów, których przejawem jest zatrudnianie słabych czeskich trenerów i wątpliwej klasy obcokrajowców. Ostatnio obowiązywała tendencja, zgodnie z którą Kanadyjczyka braliśmy z uwagi na paszport, a nie umiejętności. Podobnie jak czeskiego trenera. W Polsce nie ma żadnego czeskiego szkoleniowca, który by samodzielnie prowadził w swoim kraju drużynę w ekstralidze, bądź I lidze. - Spójrzcie na to, kto przyjeżdża do waszej ligi. Musicie zacząć licencjonować trenerów - podkreśla Igor Zacharkin - trener-koordynator reprezentacji Polski. Tymczasem trener to kluczowa postać w klubie. On powinien ułożyć pracę nie tylko seniorów, ale też koordynować szkolenie juniorów, dbać nad rozwojem indywidualnym zawodników, pracować nad ich mentalnością. Jakże tego wszystkiego u nas brakuje. Dziwnym trafem skuteczniejsza jest u nas szkoła rosyjska. Władimir Safonow wywalczył z 20-latkami ostatni awans do elity, Ewald Grabowski na turnieju przedolimpijskim w Sheffield (1993) wywalczył z reprezentacją Polski cenny remis 4-4 z naszpikowaną gwiazdami NHL Słowacją, z Podhalem bił rekordy jak 32 mecze bez porażki. Później Andriej Sidorenko poukładał Unię Oświęcim, doprowadził do seryjnych zwycięstw mistrzowskich, a z reprezentacją toczył wyrównane boje z nieosiągalną dziś dla nas Łotwą na turnieju przedolimpijskim w Rydze (2005). Ostatnio złotymi zgłoskami w historii polskiego hokeja zapisali się Igor Zacharkin i Wiaczesław Bykow, którzy nas wydźwignęli na zaplecze elity, a polecony przez nich Andriej Parfionow awansował z 20-latkami. Nigdy nie zasmakowaliśmy kanadyjskiej szkoły, która jest najpopularniejsza na świecie. Musimy zmienić nastawienie. Na razie polska liga wydaje na hokej więcej pieniędzy od słowackiej, a wychodzi jej gorszy produkt. Milan Janczuszka, który w Polsce święcił triumfy z Podhalem, pracował też w Sanoku, od lat utrzymuje na wysokim poziomie HK Poprad. - Nie przelewa nam się, z poprzedniego sezonu zostało mi tylko sześciu graczy - powiedział mi przed obecnymi rozgrywkami. Janczuszka, i nikt na Słowacji, nie rozdziera szat, nie sięga hurtowo po obcokrajowców, tylko szeroką falą sprowadza swoją młodzież. We wrześniu i październiku ci chłopcy dostają łomot, ale poprzez mądry, ukierunkowany na rozwój trening, w grudniu i styczniu stawiają opór, a w lutym i marcu ostro rywalizują w play-offie. Ostatnio, w półfinale, postawili się późniejszemu mistrzowi - Koszycom. Zarobki większości graczy to 1,5 tys. euro. Ktoś powie, że na Słowacji lepiej szkolą młodzież. OK, ale ilu młodych Słowaków sprzedawanych jest na pniu za granicę? Z Polski wyjeżdżają jednostki, ze Słowacji setki graczy, a i tak w oparciu o swoich potrafią zrobić lepszą ligę. Kluby w Polsce powinny się kierować nie tylko myśleniem na zasadzie: "Jak w tani sposób nasprowadzać szrotu i jakimś cudem dokopać rywalom?", tylko równoważnym czynnikiem powinno być: "Kto ode mnie trafi do reprezentacji Polski i w jaki sposób jej pomoże?" Te 13 tys. ludzi, którzy przyszli na mecz Polska - Węgry, choć nie było tanio (120 zł, a z 2. ręki i po 150 zł) pokazało, że liczy się dla nich tylko reprezentacja Polski, a nie klubowe wojny podjazdowe. MŚ Dywizji IA minęły, a my nie wiemy, kiedy zaczynamy nowy sezon, w jakim składzie, z iloma obcokrajowcami. W poważnych ligach taki bałagan jest nie do przyjęcia. Musimy z nim skończyć. Prezes Dawid Chwałka zapowiada szybkie decyzje. Tę, ratującą polskich bramkarzy, już wprowadził w życie: przynajmniej połowę meczów w części zasadniczej w każdym klubie musi bronić Polak. - Każdy klub w nowym sezonie ma działać jako spółka akcyjna, bo to zapewnia przejrzystość ich finansów - planuje Chwałka. Radomir Szaraniec Komisji Rewizyjnej ma radę dla klubów, jak zakładając spółkę, nie utracić dotacji z miasta, czy województwa. - Kodeks Handlowy precyzuje założenie spółki non profit o innym celu, niż gromadzenie zysku. Taka spółka realizuje swą działalność statutową - szkolenie, wychowywanie młodzieży i ma prawo zabiegać o dotacje, a co więcej, może liczyć na ulgi podatkowe - opowiada Szaraniec. Zasadne jest ograniczenie obcokrajowców do pięciu i zerwanie z zasadą, w myśl której samo złożenie dokumentów o przyznanie obywatelstwa czyni z gracza Polaka. Jeśli do tego dołożymy poważne licencje dla trenerów, to osiągniemy długoterminowy cel - zwiększenie potencjału polskiego hokeja. - Na przełomie lat 80. i 90. XX wieku, po olimpiadzie w Calgary, przed tą w Albertville, byliśmy dyscypliną numer "dwa" w Polsce, po piłce. Gdy graliśmy mecz decydujący o awansie do Albertville z Duńczykami, na pierwszych stronach pisały o nas gazety - wspomina trener, ówczesny napastnik reprezentacji Polski Jacek Szopiński. - Teraz gazety omijają szerokim łukiem hokej, niezasłużenie, ale też sami - jako dyscyplina - przespaliśmy lata 90., gdy mieliśmy Czerkawskiego i Oliwę w NHL. Ani promocyjnie, ani marketingowo nikt tego nie wykorzystał. Dziś w większości mediów, z małymi wyjątkami, na hokej obowiązuje dziwna blokada informacyjna. Nie jest ona uzasadniona żadnymi badaniami rynku, tylko ignorancją. Te 270 tys. ludzi, jakie oglądały Orłów w TVP Sport, a więc kanale o nie tak wielkim zasięgu, pokazały drzemiącą koniunkturę na hokej. Zdecydowana większość mediów przypomina sobie o nim dopiero podczas IO, gdzie jest on największą atrakcją. Światłem w tunelu jest Kraków Arena, z której PZHL chce zrobić stolicę hokeja, a tłumy przychodzące na mecze (przed MŚ był Puchar Polski) przykuły uwagę szefostwa Ligi Mistrzów. To dlatego m.in. doszło do spotkania jej wiceszefa Szymona Szemberga z właścicielem Comarch/Cracovii prof. Januszem Filipiakiem. Profesor najwyraźniej połknął haczyk, skoro osobiście udał się do Kanady po hokeistów, którzy by mieli wzmocnić "Pasy". I całe szczęście, jeśli ich przywozić, to zza oceanu, a nie z Rumunii, jak ostatnio. Z naszych informacji wynika, że prezes Filipiak miał w grafiku m.in. spotkanie z byłym świetnym graczem NHL o polskich korzeniach - Stevem Dubinskim, który ma świetne kontakty z graczami i ich menedżerami. Z walki o dziką kartę w Lidze Mistrzów nie zrezygnuje ani GKS Tychy, ani KH Sanok jak znam ambicję tych klubów. Zdrowa konkurencja może wyjść tylko na dobre. Potrzebujemy pracy bez kompleksów w klubach, w oparciu o Polaków. - Problem w tym, że w trzech z czterech najbogatszych polskich klubów w minionym sezonie były ślizgawki, a nie treningi - powiedział mi jeden z zawodników przed MŚ. Później, w miesiąc zgrupowania nie da się nadrobić wszystkiego. Dlaczego Krzysztof Zapała w klubie grał ogony, a gdy popracował na kadrze, dostał zaufanie od trenera, to potrafił rozegrać najważniejszą akcję turnieju, która nam dała gola Mateusza Rompkowskiego na 3-2 w meczu z Ukrainą? To była akcja MŚ. Gdybyśmy wówczas stracili punkty, to byśmy mogli spaść, a nie cieszyli się z 3. miejsca. Skoro "Kazek" na znacznie wyższym od naszej ligi poziomie radził sobie w kadrze na MŚ, gdzie był środkowym pierwszej "piątki", to znaczy, że w klubach nie zawsze priorytety są poukładane tak jak należy. - Mam tylko nadzieję, że w hokeju będzie więcej ludzi, którzy się na nim znają, a nie pseudoekspertów. Czasami, gdy słucham, jak się wypowiadają, to ręce opadają - nie kryje nasz napastnik Leszek Laszkiewicz, który w sobotę zakończył występy w kadrze.Po MŚ w Krakowie płonie iskierka nadziei dla polskiego hokeja. Dmuchajmy na nią tak, aby jej nie zgasić, tylko wzniecić ogień.