Mistrzostwa świata Dywizji IA w Kraków Arenie były osiemnastymi w karierze Leszka Laszkiewicza. Jeszcze przed nimi ogłosił, że po turnieju kończy karierę reprezentacyjną. Niewiele brakowało, a zakończyłby ją wielkim sukcesem w postaci awansu do elity. "Biało-czerwoni", którzy jeszcze przed rokiem grali w trzeciej lidze, w ostatnim meczu turnieju walczyli z Węgrami o awans do najlepszej szesnastki na świecie. Nie udało się, przegrali 1-2 i zajęli trzecie miejsce. Interia: Leszku, było bardzo blisko i oszalelibyśmy ze szczęścia. Leszek Laszkiewicz, najlepszy polski hokeista ostatnich lat: - Dokładnie. Gdy strzeliliśmy gola na 1-1, to tchnęło w nas nowe siły. Mieliśmy nadzieję, było trochę czasu, żeby zdobyć jeszcze jedną bramkę, ale niestety, nie udało się. Oczywiście, teraz to tylko gdybanie, ale nie sądzisz, że graliśmy trochę zbyt defensywnie, za bardzo baliśmy się dostać karę i z tego powodu graliśmy też za mało ciałem? - Coś prawdy w tym jest, bo w końcówce nie było już mocy. Nie atakowaliśmy, tylko rzeczywiście graliśmy defensywnie, cofnęliśmy się, a kontrataków nie potrafiliśmy wykończyć strzałem albo dokładnym podaniem. Szkoda. Szkoda, bo bardzo liczyliśmy na ostatni mecz, ale nie wyszło. Który przeciwnik był najtrudniejszy? - Każdy mecz był ciężki, ale wydaje mi się, że najtrudniejszy był ostatni z Węgrami. Był to już piąty nasz mecz w turnieju i widać było, że poprzednie kosztowały nas mnóstwo sił. Ale chwała chłopakom, bo znów każdy zostawił serducho na lodzie. To jest najważniejsze i oby tak dalej! Gdy równo przed tygodniem rozmawialiśmy tuż przed turniejem, była niepewność, co nas czeka, bo na tym poziomie nie graliśmy od lat. Gdybyśmy się cofnęli w czasie do tego momentu, powiedziałbyś, że będziemy na trzecim miejscu? - Hm (uśmiech). To jest właśnie sport! Właśnie dlatego to jest tak piękne, że jest nieprzewidywalne, a my już rok temu pokazaliśmy, że praca, jaką wykonujemy, idzie w dobrym kierunku. Najważniejsze, żeby to podtrzymać. Podczas meczu z Węgrami nikt się nie załamywał. Co więcej, w szatni powiedzieliśmy sobie, że wszyscy musimy pracować jeszcze ciężej, żeby było lepiej. Każdy jest już przygotowany, że na następny sezon będziemy pracować ze zdwojoną siłą. Mistrzostwa w Krakowie są kolejnym dużym krokiem dla tej drużyny. - Tak. Trzeba stawiać krok po kroku. Była teraz szansa, ale robimy krok po kroku i każdy ma świadomość, że musimy nad sobą ciężko pracować, żeby były efekty i wyniki. Za rok, mamy taką nadzieję, że zrobimy kolejny krok, ale niestety, już bez ciebie. Strasznie trudno wyobrazić sobie reprezentację, w której cię zabraknie. - No tak, ale to już dwadzieścia lat... Naprawdę, nie miałem wolnego, tyrałem, jak wół. Bez przerwy - liga, jak było wolne, to kadra. Tu Puchar Polski, tam Puchar Kontynentalny, potem oczywiście sezon ligowy, dwa tygodnie wolnego i znów przygotowania do kolejnego sezonu... Miałem faktycznie końską dawkę i potrzebuję trochę odpoczynku. Poza tym moja rodzina chce mnie w większym wymiarze. Ale dla mnie samego odpoczynek jest już naprawdę ważny. Na szczęście omijały mnie kontuzje, ale gra kosztowała mnie mnóstwo zdrowia i sił. Już sam wiem, że potrzebuję odpocząć. Leszku, jesteśmy ci bardzo wdzięczni za serce dla tej drużyny. Zawsze można było na ciebie liczyć. Nawet gdy byłeś chory, przyjeżdżałeś na kadrę, aby pokazać, że nie udajesz, że naprawdę nie możesz. Oddałeś reprezentacji mnóstwo czasu, swojego i twojej rodziny, a także mnóstwo zdrowia. Znasz polski hokej od podszewki. Powiedz, jaką widzisz dla niego przyszłość? - Ach, to naprawdę ciężkie pytanie. Wszystko musimy budować od podstaw. Organizacyjnie zrobiliśmy kroczek do przodu, ale musimy zacząć od klubów - od młodzieży. Ważne, żeby nie było już przepychanek na linii kluby - PZHL. To szeroki temat, ja mam tylko nadzieję, że w hokeju będzie więcej ludzi, którzy się na nim znają, a nie pseudoekspertów. Czasami, gdy słucham, jak się wypowiadają, to ręce opadają. - Wierzę w to i liczę, że do hokeja będzie przychodziło coraz więcej ludzi z sercem, zaangażowanych, którzy będą go dźwigać. Przecież mamy wzorce, mamy Henryka Grutha, który wykonuje świetną pracę w Szwajcarii. Cały czas nie mogę uwierzyć, że przez dwadzieścia lat nie potrafiliśmy wziąć od niego jakiś wzorców, skłonić go do powrotu do Polski albo żeby chociaż przedstawił swój plan rozwoju młodzieży. Bo właśnie od tego trzeba zacząć - młodzież, młodzież i jeszcze raz młodzież! Tymczasem my cały czas pod tym względem leżymy. Twoje pokolenie zrobiło wielką rzecz dla polskiego hokeja, bo przez dwadzieścia lat praktycznie w grupie dwudziesto-; trzydziestoosobowej trzymało ciężar reprezentacji na swoich barkach. - Dokładnie! Bo to były naprawdę ciężkie czasy. Jak pamiętam, to był tylko Oświęcim i nikt więcej. Szkolenie było na mizernym poziomie. Teraz jest ciut lepiej, bo Sanok, Jastrzębie, czy Tychy powoli zaczynają szkolić i narybku może być więcej, ale też trzeba lat, cierpliwości. Tak jak to robili Szwajcarzy. Będę się wzorował na nich, bo pokazali, że cierpliwą pracą są w stanie zrobić coś pięknego. U nas niestety, raz-dwa wszyscy chcą, żeby od razu wszystko poszło do góry. Cierpliwie, cierpliwie musimy pracować, ale tak jak mówię - musi być więcej ludzi, którzy mają w sercu hokej, a nie tych, którzy przyjdą i będą sądzić, że po roku-dwóch uratują nas i wywindują do elity. Nie mówisz jeszcze ostatniego słowa, ale nie da się ukryć, że zbliżasz się do końca kariery zawodniczej. Myślałeś już, co dalej? Możemy liczyć, że twoje doświadczenie uda się wykorzystać dla dobra polskiego hokeja? - Zobaczymy. Nie wszystko zależy ode mnie. Przecież było już wielu zawodników, którzy oddali serducho dla hokeja, a ich doświadczenie i wiedza nie zostały wykorzystane. Szkoda, to błąd. Zobaczymy, ja nie mam ciśnienia. Mam propozycję, że gdy skończę grać, będę mógł zostać w sporcie, ale to jest przyszłość. Na razie nie kończę kariery. Mam jeszcze dużo sił, żeby grać w polskiej lidze. Wiem, że czeka mnie ciężki sezon w Jastrzębiu, bo drużyna będzie młodsza i będziemy mieć wąski skład. Miniony sezon był dla mnie cholernie ciężki i wiem, że następny będzie równie wymagający. Dlatego też decyzja o zakończeniu kariery reprezentacyjnej, bo nie da się wszystkiego ciągnąć na paru frontach. To po prostu niemożliwe. Mimo że czasami nazywali mnie "Stalowy" albo "Żelazny", to nadchodzi czas, że traci się siły. Po ostatnim meczu mistrzostw były wzruszające chwile. Ciarki przechodziły po plecach, kiedy trzynaście tysięcy ludzi biło ci brawo, dziękując nie tyle za lata, co za dekady w polskiej kadrze. Ale gdybyś teraz miał sięgnąć pamięcią do najwspanialszych chwil, to co miałbyś przed oczyma? - Dla mnie każdy występ z Orłem na piersi napawał mnie dumą. Najwspanialszą chwilą był pierwszy raz, kiedy ubrałem dres z orzełkiem. To było jeszcze w Szkole Mistrzostwa Sportowego. Och... to było coś niesamowitego! Pewnie, później człowiek się do tego przyzwyczaja, ale ten pierwszy raz kiedy zakłada się bluzę z napisem "Polska" na plecach... Wtedy człowiek wie, że jest wyróżniony. Było mnóstwo wspaniałych momentów, które mógłbym teraz wymienić, ale nigdy nie zapomnę, jak po raz pierwszy ubrałem dres reprezentacji Polski. Jeszcze raz serdecznie dziękujemy ci za wszystko, co zrobiłeś dla reprezentacji Polski, dla drużyny nas wszystkich. - Dziękuję bardzo. Rozmawiał Mirosław Ząbkiewicz Zobacz podsumowanie MŚ Wiesława Jobczyka i Jacka Laskowskiego: