Leszek Laszkiewicz jest żywą legendą polskiego hokeja. Wystąpił 211 razy w reprezentacji kraju, strzelił 89 goli. W obu statystykach wyprzedza go tylko dwóch hokeistów - pod względem liczby występów - Henryk Gruth, a pod względem bramek - Andrzej Zabawa. Strzelając gola w ostatnim sparingu z Wielką Brytanią "Laszka" wyprzedził na liście polskich strzelców wszech czasów samego Wiesława Jobczyka. Interia: Jak się czujesz przed MŚ w Krakowie? Leszek Laszkiewicz: - Dobrze. Gdy przyjechałem na kadrę, miałem jakieś mikrourazy po play-offie, po walce o mistrzostwo Polski był trzy dni odpoczynku, one pomogły. Dla mnie to będą ostatnie MŚ, po nich rezygnuję z występów w kadrze. Dlaczego? Nadal jesteś czołowym zawodnikiem! - Po 18 latach gry w kadrze i klubach potrzebuję odpoczynku. W związku z rytmem - play-off, a po nim MŚ miałem tylko dwa tygodnie przerwy między sezonami, bo już w maju ruszają przygotowania do następnego. Wielki moment się zbliża dla polskiego hokeja. Jak widzisz nasze szanse? - Jesteśmy na całkowicie innym etapie niż to było wcześniej. Pamiętam z doświadczenia, bo byłem już na 17 MŚ, zawsze był góra jeden faworyt, jeden ciężki rywal do przejścia, a tylko raz udało nam się w tym czasie awansować do elity. We Francji, w 2002 roku. - Dokładnie. Zmierzam do tego, że na MŚ w Krakowie nie będziemy faworytem w żadnym meczu! Rywale są naprawdę mocni i sam jestem ciekaw jak wypadniemy, bo na tym poziomie dawno już nie graliśmy. Zobaczymy, w którym miejscu jesteśmy. Włochów ograliśmy ostatnio trzykrotnie, ale teraz przyjadą w silniejszym składzie. Grałeś w ich lidze, co o nich sądzisz? - Martwi mnie troszkę to pompowanie balonika. Każdy myśli, że jak wygraliśmy na challenge'u (turniej Euro Ice Hockey Challenge) z nimi, Węgrami, czy innymi ekipami, to musimy od razu pokonać ich na MŚ. Ja już zagrałem tych challenge'ów mnóstwo i wiem, że na te turnieje żadna drużyna nie wysyła najlepszych zawodników. Oni grają zazwyczaj za granicą. Potem się przyjeżdża na MŚ i rywale mają skompletowany skład, grają sami najlepsi. To jest praktycznie inny zespół, prezentujący inny hokej. Tak samo do Krakowa, na MŚ, wszyscy przywiozą najmocniejsze składy i to będą inne mecze. - O challenge'ach musimy zapomnieć. Fajnie, że je wygrywaliśmy, bo to buduje atmosferę w drużynie, ale podkreślam - na MŚ będzie całkiem inne granie. Czy presja nie sparaliżuje naszego zespołu w pierwszym meczu? Czy dobrze się stało, że zmierzymy się w nim z Włochami? - To nie ma znaczenia, kto jest na początek, bo z kim byśmy nie grali, to rywal będzie faworytem. Oprócz Kazachstanu reszta stawki jest dość wyrównana. Co tu dużo mówić, w każdym meczu będzie ciężko. Udało się sprowadzić na MŚ Arona Chmielewskiego z Trzyńca, ale obrońcy Dronia i Borzęcki muszą grać w 2. Bundeslidze. Szkoda chyba, że w hokeju nie obowiązują takie regulacje, jak w piłce. Gdy jest rozgrywany Puchar Narodów Afryki, nawet najbogatsze kluby angielskie muszą puszczać zawodników. - Faktycznie, szkoda, że w hokeju tak się nie dzieje. Tym bardziej, że Paweł Dronia świetnie się rozumiał w pierwszej "piątce" z Rafałem Dutką i to był kluczowy zawodnik na przewagi. Jeżeli go nie będzie na MŚ, to jest duża strata dla nas. Adam Borzęcki ma niesamowite doświadczenie i superwarunki fizyczne. Jego charyzma też nam się przydawała. Dobrze by było, gdyby oni byli, ale przepisów nie zmienimy. W czym szukać nadziei? Trenerowi Zacharkinowi udało się stworzyć z reprezentacji Polski zespół, który nie pęka w żadnych warunkach - np. z Białorusinami wygraliście mecz, przegrywając 0-4. - Odkąd przyszedł Zacharkin, to wszyscy mieliśmy inne podejście do hokeja. Nastawił nas na ciężką pracę, a wcześniej różnie z tym bywało. Na MŚ ciężko wyglądaliśmy, a przy Zacharkinie widać było ogromną różnicę. Przez dwa lata świetnie z nim popracowaliśmy, widać jakość treningów. Nawet teraz, przy Jacku Płachcie, tempo na treningach jest dwa razy wyższe, niż było na zajęciach w erze przed Zacharkinem. Wszyscy chłopcy się starają, naprawdę to świetnie wygląda. Byle podtrzymać to jak najdłużej. Kraków Arena, w jakiej zagracie, to magiczne miejsce. Rzadko się zdarza, by przed MŚ nie było na danym lodowisku żadnego treningu. Tylko wy tam graliście podczas Pucharu Polski, w grudniu. To będzie pewien handicap? - Tak, ale też szkoda, że tak się stało, iż z powodu koncertu Williamsa my, jako gospodarze nie możemy troszkę dłużej poćwiczyć tam. Fakt, że graliśmy w grudniu jeden mecz, czy dwa w Arenie został już zapomniany. Nogi przyzwyczaiły się do innych obiektów, gdzie gramy na co dzień. Spodziewamy się pełnej hali, liczymy na gorący doping, ale ja żałuję, że nie przeprowadziliśmy w Kraków Arenie chociaż dwóch zajęć. Byłoby dużo lepiej. Tym bardziej, że jesteśmy na własnym terenie, a nie jesteśmy w stanie wejść na jeden choćby trening przed MŚ. Co może być naszym atutem, poza wiernymi kibicami? - Liczę na kolektyw. Nie mamy za dużo gwiazd w zespole, każdy ma już ugruntowaną pozycję. Niesamowite znaczenie będą mieli bramkarze. Na takim turnieju to wręcz klucz, oni muszą wspiąć się na ogromny poziom, jeśli chcemy coś zwojować. Bez tego, możemy zapomnieć o dobrym występie. Rozmawiał: Michał Białoński