Interia: Gdy rozmawialiśmy w piątek, wydawało się, że klub Cię nie puści na zgrupowanie reprezentacji Polski przed MŚ w Krakowie. Co się zmieniło, że teraz dostałeś w Trzyńcu zielone światło? Aron Chmielewski: Na niedzielny mecz przyjechał do Trzyńca pan Mirosław Minkina (członek zarządu PZHL, szef Śląskiego Związku Hokeja na Lodzie). I on rozmawiał z szefostwem Trzyńca, z wiceprezesem Janem Czudkiem. Nie wiem na ile skuteczne były to rozmowy, a także jaki skutek przyniosło pismo dyrektora Rutkowskiego wysłane do mojego klubu. Finał był taki, że dziś rano zostałem poproszony na rozmowę do trenerów, którzy stwierdzili, żebym jechał na kadrę. Tym bardziej, że jest ona zgrupowana w Tychach, czyli blisko Trzyńca. Na mecze środowy i czwartkowy w Litvinovie nie złapałem się do składu, a drużyna wyjeżdża na trzy dni, więc uznaliśmy, że dla mnie będzie trenowanie z kadrą Polski. - Nie zmienia to faktu, że telefon mam mieć cały czas włączony. W razie kontuzji któregoś z chłopaków zostanę wezwany do Ocelarzi. Jak zareagowałeś na taki obrót sprawy? - Oczywiście jestem zadowolony! Po pierwsze - jadę na reprezentację Polski zawsze z ochotą, a po drugie - po powrocie kontuzjowanych moje szansę na grę w Trzyńcu były iluzoryczne. Więcej skorzystam na treningach z kadrą. Finał mistrzostw Czech nie toczy się po Waszej myśli. Przegraliście obydwa mecze z Litvinovem na własnym lodzie (1-3 i 2-3). Co się stało? - To były dziwne mecze. Trzyniec był nie trochę, tylko dużo lepszym zespołem. Długimi okresami nie wypuszczał rywala z jego tercji, Litbvinov w panice wybijał na uwolnienie, ale miał szczęście. I perfekcyjnie grał przewagi, choć nie miał ich wiele. W sobotę wszystkie trzy bramki zdobył w przewadze, a w niedzielę dwie z trzech. To niesamowita skuteczność. - Nam zabrakło szczęścia, chłodnej głowy, popełnialiśmy niepotrzebne faule - to zdecydowało. Wierzysz, że Ocelarzi będą w stanie odmienić losy rywalizacji? - W środę jest kluczowy mecz w Litvinovie. Jeśli moi koledzy się sprężą, a mamy lepszych graczy, prezentujemy lepszy hokej, tylko na razie szkodzą nam niuanse - osłabienia, przewagi, to wszystko może się zdarzyć. Po ewentualnej środowej wygranej będziemy mieli czyste głowy, a z nimi lepiej będzie zagrać czwartkowe spotkanie. Przy stanie 2-2 do rywalizacji wrócimy na pewno. Jak odebrałeś incydent bramkarza Litvinova Pavla Francouza, który na Twitterze nazwał Trzyniec "Polską"? - Mnie to nie oburzyło. Wyzywają nas wszędzie od "Polaków", niektórych to obraża, bo czują się zagorzałymi Czechami. Druga połowa kibiców w Trzyńcu się śmieje z tych zagrywek, bo wiedzą, że są z Polski, Trzyniec to Śląsk Cieszyński zamieszkały przez obie nacje. Dlatego większość ludzi takie określanie zespołu Ocelarzi Trzyniec "Polakami" bawi, a nie obraża. Reprezentacja Polski przegrała ostatnio dwumecz z Wielką Brytanią 4-6 i 1-3. Nie napawa to chyba optymizmem na sześć dni przed MŚ w Krakowie? - Rozmawiałem po tym meczu z chłopakami i z prezesem Minkiną. Na pewno te wyniki nie napawają optymizmem. Mamy jeszcze prawie tydzień, by poćwiczyć przewagi i osłabienia, wyeliminować faule. Z tego, co słyszałem, to gra w pięciu na pięciu nie wygląda źle. - Na pewno w meczach z Brytyjczykami chłopaki jeszcze odczuwali trudny play-offów, bo przecież czołowi zawodnicy grali w finałach. Jestem przekonany, że ten tydzień zmieni dużo i na MŚ będziemy wyglądali solidnie. Będziesz w ataku z Grzegorzem Pasiutem i Sebastianem Kowalówką? - Tak było do tej pory, ale to zależy od trenera. Pewnie wielu zmian teraz nie da się wprowadzać, bo nie ma czasu na zgranie. - Największy problem mamy chyba z obroną, dlatego szkoda, że Adam Borzęcki i Paweł Dronia są zajęci grą w 2. Bundeslidze. Stracić sześć goli w meczu z tej klasy rywalem, co Wielka Brytania, to nie do pomyślenia. Coś nie funkcjonowało w grze obronnej. Dronia z Borzęckim raczej nie przyjadą, więc nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. Mam nadzieję, że w składzie, jaki mamy również sobie poradzimy. Rozmawiał: Michał Białoński