Interia: Ma pan 28 lat. Czuje pan, że to najlepszy wiek dla piłkarza? - Ta granica ciągle się przesuwa, być może będzie to 30 lat, a może więcej. Wiem, ile w ostatnich latach się nauczyłem, a ciągle mam rezerwy. Szkoda, że nie nauczono mnie tego w Polsce, ale cieszę się, że ciągle coś poprawiam. 28 lat to taki wiek, kiedy doświadczenie ma wpływ. Widać jednak po przykładzie Zlatana Ibrahimovicia, który ma 35 lat i jest w życiowej formie, że dla napastnika ten szczyt zaczyna się w wieku 27-28 i trwa przez kilka lat. Zlatan przyszedł do Paryża jako król, odchodzi jako legenda. Pan czuje, że kimś takim się staje i tworzy "pokolenie Lewandowskiego"? - Gdy miałem kilkanaście lat, nie było w Polsce zawodnika, na którym mogłem się wzorować, który byłby kimś, kto gra na najwyższym poziomie i w topowym klubie. Zdaję sobie sprawę, że kibice na mnie patrzą. Media też robią swoje, bo piszą różne rzeczy, które działają na wyobraźnię młodych ludzi. Przechodziłem każdy szczebel kariery w Polsce i pokazałem, że Polak też może wejść na szczyt i osiągać sukcesy. - Wiem też, ile wysiłku mnie to kosztowało. Trzeba było kruszyć ściany. Widzę, jaka jest teraz różnica w odbiorze polskiego piłkarza. Spotykam wielu dyrektorów sportowych, którzy mówią, że za podobnego gracza do mnie nie będą żałować pół miliona więcej, bo chcą drugiego Lewandowskiego. Też jestem świadomy tego, co dzieje się wokół piłki . Na przykład tutaj, w Arłamowie. Kibice pojawiają się, chcą autograf czy zdjęcie, a my chętnie im to dajemy. Nie zadowolimy jednak wszystkich, a fani też muszą to zrozumieć. Mówi się, że Lionel Messi musi wygrać mundial, by stać się legendą. Pan też ma poczucie, że musi odnieść sukces z reprezentacją, by zostać zapamiętanym na lata? - Nie ma co tego porównywać, ale nie da się też ukryć, że gra dla reprezentacji to coś innego. Zwycięstwa dla swojego kraju, swoich kibiców, mówiących w swoim języku, tam, gdzie się wychowało, to zupełnie coś innego. Nie jest tak, że Messi musi, czy ja muszę. To nigdy dobrze nie wpływa, gdy ktoś "musi". Zacząłem w ten sposób podchodzić m.in. do Ligi Mistrzów. Dobrze, przegraliśmy w półfinale, zdarzyło się, ale świat się od tego nie zawali. Może kiedyś się uda, a jeśli nie, to trudno, trzeba będzie z tym żyć. - A reprezentacja? Chcemy, ale nie musimy. Nie możemy też zapominać, że nie jesteśmy faworytem w grupie. W rankingu FIFA jesteśmy nawet za Irlandią Północną. Dlatego też podchodzimy do tego z chłodną głową. Wielkie turnieje pokazywały, że nawet gdy reprezentacja wygrywała w eliminacjach, to okazywało się, że w grupie dochodziły emocje, adrenalina i stres. Później coś nie funkcjonowało. Dlatego teraz twardo stąpamy po ziemi. Mówi pan, że nic nie musicie, ale kibice oczekują wiele. Mówią nawet o finale. - Podchodzimy do tego bardziej realnie. Kibic działa sercem, rozpisuje różne scenariusze, ale my musimy zachować chłodną głowę. Nie jesteśmy od wyobrażania sobie tego, co może być. Jesteśmy od zrealizowania tego, co powinniśmy zrobić. Podczas Euro w Polsce wy "musieliście"? To was zżerało? - Pewnie kilka czynników na to wpłynęło. Presja i umiejętności nie pozwoliły nam na wyjście z grupy. Chociaż tak naprawdę mieliśmy wszystko we własnych nogach. Ostatni mecz z Czechami powinniśmy wygrać, pierwszy zresztą też. Chyba tylko spotkanie z Rosją zakończyło się tak, jak powinno. - Np. w meczu z Grecją prowadziliśmy, mieliśmy kilka innych sytuacji. Nagle rzut karny, czerwona kartka i wszystko się odwróciło. Widocznie nie byliśmy gotowi na awans z grupy. Ma pan głębszą refleksję po Euro 2012? Co powiedziałby pan np. Piotrowi Zielińskiemu, żeby nie popełnił waszych błędów sprzed czterech lat? - Żeby się bawił. Żeby nie myślał, że to jest wielki turniej. Żeby cieszył się grą, bo to jest najważniejsze. - Z Grecją było tak, że strzeliliśmy gola, mieliśmy na boisku jednego zawodnika więcej i chyba chcieliśmy, by ten mecz się zakończył. Nie mieliśmy nawyku zdobywania kolejnych bramek. Teraz to się zmieniło. Jeśli prowadzimy 1-0, to chcemy iść po więcej. Wtedy brakowało nam pazerności. To, co się zmieniło przez te cztery lata, że mówi pan, że gra w "najlepszej reprezentacji Polski od lat"? - Poszczególni piłkarze się rozwinęli. Nasza jakość jest dużo wyższa, ale przede wszystkim taktycznie zmieniliśmy grę. Łatwiej jest nam zaatakować, stwarzamy więcej sytuacji, więcej piłkarzy jest w polu karnym. To ma duży wpływ na to, gdzie teraz jesteśmy. To znaczy, że za Smudy, Fornalika czy Beenhakkera nie pracowaliście nad pewnymi schematami, a za Nawałki nic nie dzieje się przypadkowo? - Widać to. Nie jest tak, że "jakoś wyjdzie". We wszystkim, co robimy, jest jakiś pomysł. Czasami schematy funkcjonują, a jeszcze jak doda się coś nieszablonowego od siebie, to wtedy jest łatwiej. Kiedyś było tego mniej. A jeśli to nie wychodziło, to ciężko było dodać coś od siebie. Teraz wiemy, co mamy grać. Oczywiście ciągle jest coś do poprawy, ale zawsze łatwiej atakować z pomysłem. Pracuje pan z psychologiem? - Pracuję z grupą ludzi, a są tam m.in. specjaliści, którzy pozwalają mi się rozwijać również mentalnie. Wizualizuje pan sobie cele, które chce osiągnąć? Co byłoby sukcesem na Euro? - Wszystko, co nastąpi po fazie grupowej, będzie sukcesem. Taka jest prawda. Szczerze? Nie lubię rozmawiać o tym, co byłoby sukcesem. Wolę osiągnąć sukces i wtedy o tym porozmawiać. Nawałka dużo mówi o stałych fragmentach gry. Chce, by był to wielki atut reprezentacji. Więcej wypracowanych wariantów ma Bayern czy kadra? - No w Bayernie ze stałymi fragmentami za dobrze nie jest... Pracujemy nad tym dużo, mamy wiele wariantów. W eliminacjach takie wypracowane akcje przynosiły nam gole. Nie jesteśmy drużyną, która nie potrzebuje stałych fragmentów. One nam często mogą ułatwić życie. Było kilka meczów, w których nam to wyszło, np. w spotkaniu z Gruzją czy Irlandią. - Nawet jak jest stały fragment, który nie zakończy się bramką, to nie oznacza, że on nie jest po coś. Piłka nożna teoretycznie jest grą prostą. Jeśli doda się to, co się ćwiczy, i coś od siebie, to naprawdę mogą być tego efekty. Który mecz z eliminacji definiuje styl tej kadry? - Z Gruzją w Warszawie. Prowadzimy 1-0, ale nie próbujemy bronić tego wyniku, a kończy się 4-0. Nie zatrzymujemy się przy 2-0, tylko dalej chcemy zdobywać bramki. Jesteśmy pazerni. - Drugi mecz to Irlandia. Strzeliliśmy gola, oni odpowiedzieli, ale nie załamaliśmy się. Nie zaczęliśmy wariować, a cały czas konsekwentnie graliśmy to, co założyliśmy przed meczem. Strzeliliśmy drugiego gola i było łatwiej. Ten rzut karny dla Irlandii był chyba jedynym błędem w tym spotkaniu. - Chcemy się uczyć na błędach. Tak było po meczu z Grecją w 2012 roku, tak też było z Irlandią. Musimy się tego wystrzec, bo to później może słono kosztować. Z drugiej strony lepiej jakbyśmy wykorzystywali błędy przeciwnika. Widział pan sparing Irlandii Północnej z Białorusią? - Nie, ale zdaję sobie sprawę, że nie grają piłką. Wrzucają ją tylko w pole karne i są bardzo agresywni. Może nawet bardziej niż Irlandia, z którą graliśmy w eliminacjach. Więcej tu będzie takiego "zbierania piłki" po odbitych zagraniach. Nasza jakość powinna być ważna w tym meczu. Będą pewnie prowokowali, a tym bardziej będziemy musieli zachować chłodne głowy. Charakter, determinacja i ambicja będą kluczem na Euro? Bo umiejętności poszczególnych drużyn powinny być podobne. - Może w telewizji wyglądają na podobne. Są jednak małe detale, szczegóły, które różnią reprezentacje. Zaczęliśmy zwracać na to uwagę. Gdy na treningu mamy ćwiczenie - wydawałoby się proste, bo podania - to nie robimy tego, by tylko to zrobić, ale dokładamy dużo starań. Tak samo jest później w meczu. - Dlatego najważniejsze są tu treningi, a nie dodatkowa otoczka. Wiadomo, na najwyższym poziomie ona też musi być, ale trzeba sobie umieć z nią radzić. Ja już jakiś czas temu sobie z tym poradziłem. Musimy być skupieni. Łukasz Szpyrka, Arłamów