Słynni Gary Lineker i Rio Ferdinand, po jednym występie na mistrzostwach Europy we Francji, wróżą Bartoszowi Kapustce wielką karierę. Po pochwałach od takich piłkarzy może zaszumieć w głowie. O zawodnika reprezentacji Polski możemy być jednak spokojni. Tak przynajmniej uważa Krzysztof Świerzb, jego pierwszy trener, którego odwiedziliśmy w Tarnowie po debiucie Kapustki w kadrze narodowej. Wątły chłopiec trafił do Tarnovii ze starszym bratem Mateuszem. Już na starcie był młodszy i słabszy fizycznie od wielu kolegów z drużyny. Dlaczego nie grał z rówieśnikami? Powód był prozaiczny - ojciec nie chciał wozić synów na dwa różne treningi, więc od początku trenowali razem ze starszą grupą Mateusza. - Najpierw trochę odstawał, przede wszystkim fizycznie, ale nie ma się co dziwić, bo niektórzy z kolegów byli od niego o kilka lat starsi. Później wyglądał coraz lepiej - opowiada Interii Świerzb. Jak go zapamiętał? - Przesympatyczny chłopak, głowa mu się nie grzeje. Cały czas mamy dobry kontakt. Poza tym przyjeżdża do nas, do Tarnovii, dość często. Czasem rozda dyplom, przywiezie piłkę z autografami... - cieszy się Świerzb. Równie ważny, jeśli nie ważniejszy, jest dla Bartka tata. Ojciec zresztą jest pierwszym recenzentem jego gry i... najsurowszym krytykiem. - No nie ma co go za bardzo chwalić, bo obrósłby w piórka. Obaj zachowujemy spokój. Na razie wszystko idzie super, ale przyjdzie gorszy okres, a z nim krytyka. Na to też trzeba być gotowym. Ale ogólnie to rzadko mu doradzam. Piłka ma go cieszyć i to jest najważniejsze - uważa pan Kazimierz Kapustka. Tak samo jak wtedy, gdy pojawił się na pierwszym treningu Tarnovii. Teraz ten klub wygląda tak, jakby czas się tam zatrzymał. Obiekt w centrum Tarnowa niszczeje, jest ponury, a przy stadionie, na którym tuż po wojnie gościła ekstraklasa, straszą odrapane budynki. Nie ma tu wielkiego zaplecza, bo niemal wszyscy grają i trenują na głównej płycie. Korzystają też z wynajmowanych boisk, np. w Wojniczu. Ale to właśnie tutaj trener Świerzb wychował dwóch reprezentantów Polski - Kapustkę i Mateusza Klicha. Klimat do piłki jest więc odpowiedni, a dzieci garną się, by pójść w ich ślady. Zresztą przed wejściem do klubowego biura wisi plakat - "Chcesz pójść w ślady Kapustki i Klicha? Dołącz do nas". 10-letni Bartek z drużyną Świerzba pojechał na obóz do Limanowej. A byli tam chłopcy z rocznika 1992, a Kapustka urodził się w 1996 roku! Na ich tle radził sobie nadspodziewanie dobrze i już wtedy wróżono mu dużą karierę. Przynajmniej taką, jaką kilka lat później zrobił Mateusz Klich. To pierwszy idol Kapustki. Zresztą droga obu zawodników jest podobna. Klich z Tarnovii trafił do Cracovii, a później wyjechał za granicę. Według ekspertów Kapustka ma większy potencjał i prawdopodobnie niedługo także wyjedzie. Jeszcze zimą interesowały się nim: Inter Mediolan, AS Roma, Borussia Dortmund czy Fenerbahce Stambuł. A niemal z każdym kolejnym dniem pojawiały się nowe potencjalne kierunki. Sam piłkarz nie potrafi się określić. Mówi, że chciałby jeszcze udowodnić swoją wartość, a o zagranicznym wyjeździe nie myśli. Nie da się jednak całkowicie wyciszyć, a sam przyznał, że coraz mniej czasu spędza w internecie tylko po to, by nie zaprzątać sobie głowy spekulacjami. Temat transferu jednak istnieje, bo o młodym pomocniku zrobiło się głośno po debiucie w reprezentacji. Szum medialny nie zawrócił mu jednak w głowie. - Bartek zna swoje miejsce w szeregu - niemal na każdym kroku podkreśla jego trener klubowy Jacek Zieliński. A Kapustka, wraz z innymi młodymi piłkarzami, po meczach i treningach Cracovii wciąż nosi sprzęt. Nie ma statusu gwiazdy. Zresztą - wcale go nie chce. Gdy widzi dziennikarzy, to tak jak wcześniej grzecznie mówi "dzień dobry" i głęboko się kłania. Z lekkim uśmiechem podejdzie, przywita się, zamieni dwa słowa i wraca do obowiązków. A te traktuje bardzo poważnie. I to nie od wczoraj, ale odkąd przyjechał do Krakowa w wieku 12 lat. Zamieszkał w internacie, równo 100 km od rodzinnej Pogórskiej Woli. Życie wśród wielu chłopców z różnych środowisk go nie zmieniło. A jeśli już, to pomogło dojrzeć i ukształtować charakter. - Bartek poszedł do internatu, a wiadomo jak to jest w internatach. Czasem idzie się za głosem kolegów, robi się żarty, a potem efekt jest, jaki jest. W Tarnovii mieliśmy wielu naprawdę bardzo dobrych chłopaków. Ale żaden z nich nie miał tak ułożonej głowy jak Bartek - uważa Świerzb. Dlaczego więc w przypadku Bartka stało się inaczej? Dlaczego nie pochłonęło go życie w wielkim mieście i nie przepadł jak wielu przed nim? Świerzb ma prostą odpowiedź. - Dużo wyniósł z domu. Jego tato grał w piłkę, doskonale wie, na czym to wszystko polega. Zresztą często z ojcem Bartka rozmawiamy. Mówi, że nie zawsze go głaszcze. Wie, że trzeba wiele rzeczy jeszcze poprawić. To miało wielki wpływ na rozwój tego chłopaka. Bez zdrowego podejścia z domu, trudno oczekiwać, by nawet bardzo zdolny zawodnik nie poszedł za głupotą, kolegami - ocenia Świerzb.