Trzech wspaniałych muszkieterów trzech różnych śląskich klubów pożegnało się z reprezentacją w tym samym dniu. Ich odejście 14 września 1958 roku oglądało w Chorzowie 90 tysięcy ludzi. Był to smutny dzień, nie tak to miało wyglądać... Publiczność domagała się przeniesienia Po pierwsze - był to ostatni mecz w reprezentacji Gerarda Cieślika, asa Ruchu. Miał wtedy 31 lat. Przeżył w kadrze wiele, zdobył mnóstwo bramek - aż 27. Tak, to "mnóstwo", jeśli sobie uzmysłowimy, że w latach 50. kadra grała znacznie rzadziej niż dziś. Zdarzało się, że - dosłownie - raz w roku... Niespełna rok wcześniej Cieślik był bohaterem całej Polski, kiedy w tym samym miejscu "Biało-Czerwoni" w jednym z najsłynniejszych meczów wszech czasów ograli Związek Radziecki. W meczu z Węgrami Cieślik był jednak bezradny. I nie miało znaczenia, że z drużyny, która cztery lata wcześniej zdobyła wicemistrzostwo świata, w podstawowym składzie został tylko László Budai. Po godzinie gry Polska przegrywała już 0-3. Mogło być gorzej, ale w bramce cudów dokonywał Edward Szymkowiak z Polonii Bytom. Kibice, którzy tak szaleli w trakcie meczu z ZSRR, zaczęli gwizdać... Cieślik, który był kapitanem, pierwszy raz zagrał wtedy w reprezentacji na lewym skrzydle a nie na lewym łączniku lub środku ataku. "Znalazł się na wygnaniu. Stał daleko od toczącej się akcji, czekał, żeby sobie o nim przypomnieli" - pisał katowicki "Sport". Publika to widziała i "doprowadzona do czarnej rozpaczy zaczęła gwizdać i domagać się przeniesienia Cieślika z flanki do środka". Mimo pogrzebu ojca przyjechał i zagrał Po drugie - był to ostatni mecz w reprezentacji Kazimierza Trampisza, asa Polonii. Miał wtedy 29 lat. Trampisz, pochodzący ze Stanisławowa, symbol bytomskiej piłki - tak jak Cieślik przygodę życia przeżył na igrzyskach w Helsinkach sześć lat wcześniej. Dobrze zapamiętał rywalizację z Węgrami, choć bardziej niż mecz pożegnalny wspominał spotkanie z Węgrami, rozegrane sześć lat wcześniej, w Warszawie. Wtedy Węgrzy zrobili na nim największe wrażenie. Tak mi o tym opowiadał: - W 1952 przegraliśmy z nimi 1-5. Panie, co to była za drużyna... To był wyjątkowy zbieg okoliczności, żeby tylu asów urodziło się w jednym miejscu i czasie. Oni byli niesamowici, byli wspaniali. Właśnie wtedy pierwszy raz w życiu założył mi ktoś siatkę. To był Ferenc Puskas. Biegł na mnie z piłką, a ja się zastanawiałem, w którą stroną będzie chciał mnie kiwnąć... Stałem szeroko na nogach, chcąc zareagować na zwód, a on mi puścił piłkę między nogami... To się zdarzyło w strefie środkowej, przy aucie. Pech, bo akurat przed trybuną honorową. Pamiętam, że nam ciągle powtarzali, że Puskas to prawdziwy wzór sportowca, bo w dniu meczu odbywał się w Budapeszcie pogrzeb jego ojca, a on mimo to przyjechał i wystąpił. Na Stadionie Śląskim Trampisz zagrał przez godzinę. Zastąpił go Edward Jankowski z Górnika. To po jego centrze obrońca László Sárosi tak nieszczęśliwie przeciął lot piłki, że wbił samobója. To był honorowy gol dla Polski. Zakładanie siatek Po trzecie - był to ostatni mecz w reprezentacji Edmunda Kowala, asa Górnika. Miał wtedy 27 lat. Ten jeden z największych talentów w historii polskiego futbolu zagrał w drużynie narodowej zaledwie osiem razy. Był niefrasobliwy, kochał futbol, ale nie lubił być ograniczany przez trenerów. Zdobywanie bramek nie jest dla niego najważniejsze. W reprezentacji wbija zaledwie jedną. Fajnie było dryblować, kiwać przeciwników i zakładać im siatki.... Z Węgrami to niełatwe. Żegna się z reprezentacją bez rozgłosu, po cichu. Umiera niespełna dwa lata później w dramatycznych okolicznościach, ale to zupełnie inna historia. PS Tamten mecz był także ostatnim występem w reprezentacji urodzonego w Katowicach piłkarza ŁKS-u, Henryka Szymborskiego. Paweł Czado