Decyzje personalne: Helik i Szymański zawiedli Paulo Sousa zdecydował się na dość zaskakujące ustawienie personalne kadry. Występującego w Barnsley na półlewej obronie Michała Helika wystawił na środku defensywy, natomiast z grającego w Southampton na środku Jana Bednarka zrobił... półlewego stopera. Na swojej flance zameldował się co prawda Bartosz Bereszyński, ale on w tym sezonie Serie A niemal we wszystkich meczach grał jako klasyczny prawy obrońca. Dodatkowo na wahadle portugalski trener dał szansę Sebastianowi Szymańskiemu, który w Dynamie Moskwa co prawda imponuje, ale w środku pola. Szybko okazało się, że eksperymenty Sousy nie wypaliły i już w pierwszej połowie selekcjoner mógł złapać się z rozpaczy za bujną czuprynę. W kontekście bardzo słabej gry tym bardziej groteskowo prezentowały się decyzje o pozostawieniu na ławce rezerwowych Macieja Rybusa i Kamila Glika. Tego drugiego zabrakło na boisku szczególnie przy golu Adama Szalaia, kiedy należało najprostszym możliwym środkiem wyekspediować piłkę hen daleko. Na szczęście Portugalczyk postanowił naprawić swój błąd i w już 58. minucie Glik zastąpił nieco stremowanego Helika. Na wielki plus Sousy należy zapisać nie tylko zmianę Glika, ale także wpuszczenie na murawę Krzysztofa Piątka i Kamila Jóźwiaka. To właśnie ten duet między 60., a 61. minutą pokonał Pétera Gulácsiego i dał Polsce trochę nadziei. Natomiast mimo to szkoda niewykorzystania od początku Jóźwiaka, który pokazał się ze świetnej strony. Przygotowanie taktyczne: Polacy nijacy Polacy długimi fragmentami meczu fatalnie prezentowali się w ataku pozycyjnym, nie potrafiąc utrzymać się przy piłce na połowie rywala. Problem widoczny był szczególnie w środku pola. Nie funkcjonowały także nasze skrzydła, które miały siać postrach w węgierskiej defensywie, a swoją aktywność ograniczyły do kilku nieudanych wrzutek Arkadiusza Recy. Nijakość naszych wahadeł obnażył zresztą wspomniany Jóźwiak, który w pół godziny zrobił więcej zamieszania niż Reca oraz Szymański razem wzięci... Sporo problemów przysporzyło Polsce wysokie ustawienie obrony, do czego dużą wagę przyłożył Sousa. Okazało się, że Biało-czerwoni nie byli przygotowani na prostopadłe piłki Węgrów, które są przecież ich znakiem rozpoznawczym. Dzięki takiemu rozwiązaniu padł zresztą gol Rolanda Sallaiego, który dostał długie podanie od Attili Fioli. W pewnym momencie kolejny kros Węgrów musiał przeciąć tuż za polem karnym Wojciech Szczęsny, który tym razem skorzystał nie z dłoni, a z... głowy. O punkcie wywiezionym z Budapesztu zdecydowała nie taktyka, o której w kontekście Sousy napisano tak wiele, a - tak jak przewidział Lewandowski - indywidualne umiejętności: gaz Jóźwiaka, snajperski nos Piątka i strzelecka klasa "Lewego". Wykorzystanie Lewandowskiego: Jedna szansa, jeden gol To był niełatwy mecz dla Lewandowskiego. W Bayernie Monachium snajper raz za razem obsługiwany jest przez kolegów dokładnymi podaniami. W czwartek natomiast długo nie mógł doczekać się choćby jednego dobrego dogrania. Wróciły obrazki z najciemniejszych momentów kadencji Jerzego Brzęczka, gdy bezradny Lewandowski musiał pomagać w rozegraniu piłki, bo inni kadrowicze nie dawali sobie z tym rady. Podobnie było w Budapeszcie - w pierwszej połowie kilkukrotnie widzieliśmy snajpera Bayernu biegającego w okolicach linii środkowej boiska. A przecież Lewandowski najgroźniejszy jest nie w kole środkowym, a w "szesnastce" rywala. Przekonaliśmy się o tym w 83. minucie, kiedy 32-latek dostał podanie od Bereszyńskiego i z zimną krwią huknął nie do obrony. Można tylko żałować, że Lewandowski nie był przez kolegów eksploatowany częściej, bo wtedy do kraju Polacy mogliby przywieźć nie punkt, a trzy. Sebastian Staszewski, Interia