Grzeczny, sympatyczny, opanowany - taki był Portugalczyk na konferencji prasowej, na której zaprezentowano go jako nowego selekcjonera reprezentacji Polski. Powtórzyło się to, gdy ogłaszał powołania na marcowe starcia z Węgrami, Andorą i Anglią w kwalifikacjach mundialu w Katarze. Znów dziękował za każde pytanie, po czym odpowiadał po angielsku tak zawile, jakby nie zależało mu na tym, by zostać dokładnie zrozumianym. Paulo Sousa - najbardziej ryzykowny eksperyment w dziejach polskiej piłki? Z piłkarzami to się nie uda. Dziś Paulo Sousa zbierze ich na stadionie Legii na pierwszym wspólnym treningu. Z tego co wiadomo, zmiany w stylu gry drużyny narodowej mają być rewolucyjne. Ustawienie z trójką obrońców, znacznie odważniejszy, ofensywniejszy styl gry. Są trenerzy, którzy spędzają miesiące nad takim wyzwaniem. Sousa ma zaledwie trzy dni! Już w czwartek reprezentacja gra o trzy punkty w Budapeszcie z Węgrami. To kluczowy mecz w kwalifikacjach mundialu w Katarze. Zwycięstwo dałoby Polakom ogromny komfort. Dla Węgrów porażka byłaby koszmarem. Zakładając, że najmocniejszą drużyną w grupie są Anglicy, Polacy i Węgrzy powinni się bić o drugą pozycję dającą prawo do baraży. Dla Sousy plan minimum polega na tym, by wyprzedzić Węgrów. Dopiero wtedy można pomyśleć o planie maksimum, czyli zagrożeniu Anglii. Występ w Budapeszcie odbędzie się bez próby generalnej. Bez jakiejkolwiek próby, bo poza treningami, drużyna nie będzie miała okazji sprawdzić, jak pomysły Sousy wpłyną na jej grę. Dzielą nas więc zaledwie godziny od najbardziej ryzykownego eksperymentu w dziejach polskiej piłki. Oczywiście Sousa miał trochę czasu po nominacji, ale mógł tylko porozmawiać z zawodnikami i przygotować ich na planowane zmiany teoretycznie. W piłce najważniejsza jest jednak praktyka. Do pewnych rozwiązań dochodzi się na drodze ćwiczeń, a nie gimnastyki szarych komórek. Nie wątpię, że wychodząc na stadion w Budapeszcie, polscy piłkarze będą wiedzieli, jak mają grać. Czy będą jednak potrafili przełożyć pomysły Sousy na płynne akcje, gole i punkty? Mamy kilka indywidualności w zespole, przede wszystkim Roberta Lewandowskiego, ale po to Zbigniew Boniek zatrudnił nowego selekcjonera, by drużyna narodowa była czymś znacznie więcej niż zlepkiem indywidualności. Można wygrać eliminacje mundialu w Katarze przegrywając pierwszy mecz. W Budapeszcie świat się nie zawali. Ale droga do Kataru by się wydłużyła i bardzo skomplikowała, gdyby coś poszło nie tak. Sousa jest więc pod znacznie większą presją, niż gdyby zaczynał pracę od starcia na Wembley z Anglikami. Portugalczyk był tego świadomy, gdy przyjmował propozycję od Bońka. Tak jak prezes, wiedział co czeka selekcjonera i jaką odpowiedzialność on sam będzie ponosił. Sousa potrzebuje silnego wsparcia prezesa. To musi być współdziałanie obliczone na dłużej niż do pierwszego niepowodzenia. Spalona ziemia po Leo Beenhakkerze Gdy po mundialu w Niemczech w 2006 roku kadrę przejmował pierwszy zagraniczny trener Leo Beenhakker, środowisko futbolowe było oburzone. Boniek, Włodzimierz Lubański, Grzegorz Lato, Antoni Piechniczek, Jerzy Engel, Andrzej Strejlau i wiele innych osobistości w naszej piłce czekało z wytęsknieniem chwili, gdy Holendrowi powinie się noga. Debiut miał fatalny - porażka z Finami w Polsce w eliminacjach Euro 2008, potem jednak jako pierwszy trener poprowadził polskich piłkarzy do finałów mistrzostw Europy. Na marginesie: u niego debiutował Lewandowski. Po sukcesie zawiść części środowiska piłkarskiego wobec Beenhakkera tylko się nasiliła. Wspierany przez kibiców, ale uwikłany w kłótnie, konflikty, polemiki w PZPN, przestał być skuteczny w pracy. Polska przegrała wyścig o mundial w RPA i nowy prezes Grzegorz Lato z satysfakcją zwolnił Holendra. Parę lat później Boniek powiedział, że Beenhakker zostawił po sobie w Polsce wyłącznie spaloną ziemię. Trzeba mieć nadzieję, że od tamtej pory środowisko futbolowe w Polsce gruntownie się zmieniło. Musiał zmienić się Boniek skoro postawił na czele kadry obcokrajowca. Sprawił tym przykrość wielu rodzimym trenerom. Engel mówił otwarcie, że każdy polski trener z licencją UEFA Pro poradziłby sobie z prowadzeniem kadry. Podszyte kompleksami awersje wobec zagranicznych szkoleniowców będą uśpione, o ile Sousa wystartuje dobrze. Nikt z polskich trenerów nie zaatakuje Portugalczyka, dopóki będą go bronić wyniki. Jeśli nie, nie będzie zmiłuj. Tym mocniej trzeba wierzyć, że 90 minut w Budapeszcie przebiegnie według planu Sousy. Inaczej czeka nas chaos wokół drużyny narodowej, co jej może wyłącznie szkodzić. Dariusz Wołowski