Nalepa grał w Ferencvarosu w latach 2014-2017. Zdobył mistrzostwo, puchar ligi, trzy Puchary Węgier oraz Superpuchar. Dziś uważa, że faworytem czwartkowego meczu są Polacy, ale przestrzega przed lekceważeniem Węgrów.Piotr Jawor: Długo się pan zastanawiał, gdy pojawiła się oferta z Ferencvarosu? Michał Nalepa: - Węgry to nie jest popularny kierunek, bo chyba do dziś jestem ostatnim Polakiem, który tam grał. Ale długo się nie zastanawiałem, bo wiedziałem, jaki to jest klub i jaki projekt szykuje. Liga węgierska uznawana była jednak za słabszą od naszej. - Nie myślałem w tych kategoriach. Wiedziałem, że węgierskie kluby stać na występy w europejskich pucharach. Do tego Ferencvaros już wtedy grał w eliminacjach do Ligi Europejskiej. Debiutowałem w meczu LE, zdobyłem bramkę i wówczas byłem już przekonany, że to był dobry wybór (śmiech). Do tego później, na otwarcie stadionu, graliśmy z Chelsea. To potwierdziło tylko, że Ferencvaros to duży klub z dużymi tradycjami, którego blask nie przeminął. Mimo to w końcu wrócił pan do Polski. - Tak, bo pojawiła się dobra oferta z Lechii Gdańsk. Ta propozycja mnie przekonała i postanowiłem spróbować w Gdańsku. Po trzech latach na Węgrzech umie pan powiedzieć cokolwiek po węgiersku? - Powiem szczerze, że nie uczyłem się tego języka, bo klub ode mnie też tego nie wymagał. Trener był Niemcem, który mówił po angielsku. Podobnie w szatni - wszyscy porozumiewaliśmy się po angielsku. Ale trzeba przyznać, że podobieństwo polskiego z węgierskim jest niewielkie, znalazłbym może z pięć podobnych słów. Reszta to kosmos (śmiech). Trudności językowe rekompensowało pewnie mieszkanie w Budapeszcie. - Tak, to miasto można porównać do naszej Warszawy. Bardzo duże, ciekawe. Każdy powinien zobaczyć Budapeszt, w którym z żoną mieliśmy kilka ulubionych lokalizacji. Wróćmy do piłki. W Ferencvarosu zdobył pan mistrzostwo, trzy puchary, SuperPuchar, Puchar Ligi. Trochę się tego nazbierało. - Muszę przyznać, że to był udany wyjazd. Ostatnio udzielałem wywiadu węgierskiej gazecie, wzięło mnie na wspomnienia i to rzeczywiście był miły czas. Mieliśmy fajną ekipę. Gdybym w 2017 r. powiedział panu, że Ferencvaros będzie grał z Barceloną w Lidze Mistrzów, uwierzyłby pan? - Tak, bo nawet jak my zdobywaliśmy mistrzostwo, to każdy oczywiście się cieszył, ale tak naprawdę mówiło się głównie o europejskich pucharach. Każdy w klubie do tego dążył, ale za moich czasów się nie udało. Nie ma jednak przypadku w tym, że teraz awansowali do LM.