O dramacie wydarzeń na Węgrzech po przegranym w Bernie finale mistrzostw świata z Niemcami niech świadczą te relacje przytoczone w znakomitej książce "Mistrzowie bez tytułu. Legenda Złotej Jedenastki" (Norbert Tkacz, Daniel Karaś, David Zeisky, wyd. Niezwykłe Opowieści Sportowe). Trzy relacje, bolesne jak trzy gole strzelone przez Niemców w finale - na 2-1, 2-2 i 2-3. Węgry po finale 1954: wściekły tłum, kamienie w okna, pobicie dziecka "Puskas był głównym kozłem ofiarnym. Ludzie obwiniali głównie jego. Nie rozumieli, czemu jako kontuzjowany zagrał w finale. Mówiono, że wystąpił tylko dlatego, że sam sprzedał ten mecz Niemcom. Ta plotka już wtedy była bardzo żywa. Inni mówili o 50 mercedesach, jakie rzekomo zostały przekazane Węgrom za ten mecz (...) Przechodzący ulicą tłum ludzi potężnie sfrustrowanych po porażce z Niemcami zauważył tableau z wizerunkami piłkarzy Złotej Jedenastki na wystawie sklepu. Zaczęli opluwać szybę, po czym ją rozbili i wyciągnęli tę pamiątkową tablicę. Kilku ludzi, wiedząc, gdzie mieszka [trener] Gusztav Sebes, zaczęli pokazywać palcami jego okna, a potem rzucać w nie kamieniami. Tłum demolował wystawy, śmietniki i samochody. Na ulicy zebrało się 4-5 tysięcy osób" - opowiadał Szabolcs Benedek, autor powieści "Futbolowa rewolucja", której akcja toczy się po tamtym finale. "Kiedy emocje sięgnęły zenitu, zaczęto demonstrować przeciw Gusztavowi Sebesowi i Ferencowi Puskasowi. Ludzie zrobili pochodnie z gazet i ruszyli w kierunku Ministerstwa Sportu, a następnie udali się pod siedzibę radia. 150-200 osób, mimo zabezpieczonej bramy, wdarło się na dziedziniec budynku z zamiarem przekazania przez radia wiadomości Sebesowi i Puskasowi, by nie wracali do domu, bo będą powieszeni" - to początek milicyjnego raportu sporządzonego na zlecenie I Towarzysza Laszlo Farkasa, raportu przez lata ściśle tajnego. "Mój syn chodził wtedy do szkoły. Rodzice razem z dziećmi poczekali na niego po lekcjach i tak go mocno pobili, że leżał cały zakrwawiony. Sprzedawca gazet ocierał jego twarz. Od tego momentu miewał bardzo poważne napady epileptyczne" - to Gusztav Sebes w filmie dokumentalnym "Aranycsapat" z 1982 r. "Złota jedenastka" wyciszana i oskarżana Historia wydarzeń z nocy 4 lipca 1954 r. w Budapeszcie, podobnie jak historia "złotej jedenastki", była na Węgrzech wyciszana aż do lat 80., a pod wieloma względami nawet dłużej. - Dochodziło do absurdalnych sytuacji. Prasa praktycznie w ogóle nie zajmowała się czterema golami Ferenca Puskasa dla Realu Madryt w finale Pucharu Mistrzów z Eintrachtem Frankfurt w 1960 r. Gdy potem Puskas prowadził w finale Panathinaikos w 1971 r., węgierska telewizja, która transmitowała ten mecz, milczała, że to on jest trenerem klubu z Aten, choć był wiele razy pokazywany na ekranie. Jeszcze nawet w 1981 r., gdy na ławce trenerskiej PAOK Saloniki, w czasie meczu zmarł na serce Gyula Lorant, węgierskie media nawet się o tym zająknęły - wylicza Norbert Tkacz, autor reportażu o "złotej jedenastce". - Ta drużyna po finale stała się przeklęta, ale nie tylko ze względu na machinę państwową, która ich wygumkowała. Bardzo ważny w tej opowieści jest też aspekt złości społeczeństwa. Gdy w Budapeszcie stał jeszcze stary Nepstadion, to byłem na nim ze 20 razy. Blisko stadionu była knajpa i któregoś razu zagadałem właściciela, co myśli o zmianie nazwy przez dodanie "imienia Ferenca Puskasa". Facet jak to usłyszał, to prawie z pianą na ustach zaczął krzyczeć, że to skandal, że to coś niebywałego, by zdrajcę narodu węgierskiego mianować patronem stadionu narodowego w stolicy. Dla niego Puskas był zdrajcą nie tylko ze względu na przegrany finał, ale też przez fakt, że po wyjeździe z ojczyzny zagrał kilka meczów w reprezentacji Hiszpanii. O podobnych reakcjach na temat "złotej jedenastki" mówił mi też jej inny zawodnik Jeno Buzanszky. Był ich bezpośrednim świadkiem, czy jak kto woli - uczestnikiem - dodaje Norbert Tkacz. CZYTAJ TEŻ: Węgry - Polska. Lewandowski tamtych czasów im pokazałJak podkreśla współautor "Mistrzów bez tytułu", wciąż sporo Węgrów chowa uraz do "złotej jedenastki", choć ich udział w społeczeństwie się zmniejsza. - Jeszcze gdy na początku XXI wieku na stronach "Nemzeti Sport" pojawiały się teksty o "złotej jedenastce" i konieczności przywrócenia pamięci o niej, komentarze pozytywne i negatywne rozkładały się pół na pół. Dziś to temat wciąż kontrowersyjny, ale głosów przychylnych jest już stosunkowo dużo więcej. Dużo w tym względzie zrobił Viktor Orban, którego akurat za odnowienie kultu "złotej jedenastki" mogę tylko pochwalić. To jego ekipa skutecznie wychodziła w FIFA, by nagroda za najpiękniejszego gola roku nosiła imię Ferenca Puskasa, a to ważny element przywracania pamięci o nim - przekonuje Norbert Tkacz. Takim elementem jest też Puskas Arena, nowy stadion narodowy otwarty w Budapeszcie pod koniec 2019 roku, na którym został zaplanowany mecz Węgry - Polska w eliminacjach mistrzostw świata Katar 2022. W Warszawie zaczęła się seria zwycięstw "złotej jedenastki" Pomimo skrajnych reakcji po przegranym finale i kłopotów, które spadły m.in. na bramkarza Gyulę Grosisca, przesłuchiwanego i zastraszanego (agenci bezpieki godzinami wozili go windą, pokazywano mu narzędzia tortur, w tym do "mielenia" ludzi), "złota jedenastka" pod wodzą Gusztava Sebesa wciąż grała i spisywała się świetnie. O ile w latach 1950-1954 reprezentacja Madziarów zanotowała 32 mecze bez porażki (z czego pierwszy z nich Węgrzy wygrali z Polską, w Warszawie 5-2), to po feralnym finale, statystyki gier też robiły wrażenie - 15 zwycięstw i trzy remisy w 18 meczach. "Złota jedenastka" przestała istnieć dopiero po rewolucji w 1956 roku. To po niej z Węgier wyjechali m.in. Ferenc Puskas, Sandor Kocsis i Zoltan Czibor. Wyjechali, a potem nie mogli (czy też zwyczajnie bali się) wrócić. Tajemnicza śmierć Sandora Kocsisa FC Barcelona sięgnęła nie tylko po dwóch wielkich węgierskich piłkarzy, ale i po wielkich przyjaciół. Dla Sandora Kocsisa i Zoltana Czibora, finał Pucharu Europy z Benfiką, w 1961 r., był okazją od "odczarowania" stolicy Szwajcarii, Berna. Nie udało się. Barcelona przebierała się w tej samej szatni, co Węgrzy przed finałem mundialu 1954. I też przegrała 2-3, gole Kocsisa i Czibora to było za mało. CZYTAJ TEŻ: Węgry - Polska. Finał olimpijski, czyli najważniejsza wygrana Z Sandorem Kocsisem (w meczach Węgrów z Polską w 1951 i 1952 r. strzelał po dwa gole) los obszedł się szczególnie okrutnie. Gyorgi Szollosi, dziennikarz i wieloletni redaktor naczelny "Nemzeti Sport", opowiada w "Mistrzach bez tytułu": - Kocsis najbardziej ze wszystkich przeżywał to, że żyje za granicą. Kiedy zakończył karierę piłkarską, wpadł w bardzo głęboką depresję, a chorobę spotęgował fakt, że miał amputowaną prawą stopę - prawdopodobnie z powodu miażdżycy, ponieważ dużo palił. Potem wykryto u niego nowotwór żołądka. W szpitalu w Hiszpanii cały czas powtarzał, że śledzą go tajniacy, którzy wpadli na jego trop, że wkrótce go aresztują. Mogło mu się wydawać, że przed nimi uciekał, wyskakując z okna, kiedy się zabił. W przenośni można powiedzieć, że komuniści przyczynili się do jego śmierci, bo straszliwie się ich bał. W szczegółach nie wiemy, co się wydarzyło, bo ani żony, ani syna nie było wtedy w szpitalu. Norbert Tkacz zna wersję o ucieczce przed agentami, ale w dokumentach węgierskiego IPN nie znalazł żadnego potwierdzenia na grę operacyjną przeciwko Sandorowi Kocsisowi. Według niego Kocsis popełnił samobójstwo, bo jego zapaść psychiczna, po wieloletniej emigracji i informacji o śmiertelnej chorobie, był bardzo zły. Mogło mu się wydawać, że przed kimś ucieka. - W filmie dokumentalnym sprzed 30-40 lat, Czibor twierdził, że jako ostatni odwiedził Kocsisa w szpitalu. Miał wyjść z jego pokoju pół godziny przed jego śmiercią, a wcześniej widzieć dwóch agentów na balkonie bloku naprzeciw szpitala. To on jest źródłem historii z ucieczką przed bezpieką. Musimy jednak brać pod uwagę, że Czibor był naprawdę radykalnym antykomunistą i agentów mógł widzieć wszędzie. Wokół Czibora węgierski wywiad robił akcję, to poświadczone w dokumentach. Takich dowodów brakuje w przypadku Kocsisa, ale jest to bardzo możliwe. Państwo nie odpuszczało nikomu ze "złotej jedenastki". Z bohaterów stali się wrogami - przyznaje Norbert Tkacz. Bartosz Nosal