Jak dowiedziała się Interia, koronawirusa wykryto u piłkarza oraz osób ze sztabu reprezentacji Polski tuż przed meczem z Węgrami. Z COVID-19 nie ma żartów. Gdy ktoś ma lekki przebieg choroby, może łatwo ulec złudzeniu, że to nic takiego. Ot, kilka dni w domu, bez wychodzenia, ale potem już problem mija. Nie mija. Ta choroba może poważnie zdemolować organizm nawet wyczynowego sportowca, a także cały zespół. Z COVID-19 zmagamy się dopiero od roku, niewiele wciąż wiemy o tej chorobie. Wiele innych zakaźnych chorób ma za sobą niekiedy setki lat i mnóstwo pokoleń ludzi, którzy je przechorowali. Zostawili za sobą doświadczenia, objawy, wnioski na temat leczenia itd. W wypadku COVID-19 eksperymentujemy na sobie. Dopiero teraz np. na jaw wychodzą kwestie związane z powikłaniami pocovidowymi, które ujawniają się po wielu miesiącach po wyzdrowieniu. Wiem to po sobie - dopiero pół roku po zwalczeniu wirusa mam problemy z insomnią i narastającym zmęczeniem organizmu. Jeszcze miesiąc temu nie wiedzieliśmy, że Covid-19 może w ramach powikłań uszkodzić słuch czy zmysł równowagi, jeszcze kilka miesięcy temu nie wiedzieliśmy, jak wielki ma wpływ na układ nerwowy i że może doprowadzić do objawów podobnych wręcz do udaru. W wypadku zachorowania na Covid-19 zatem na drugi plan powinny zejść wszelkie kwestie związane z pracą czy chociażby uprawianiem sportu. A nie są to sprawy łatwe, bo nadchodzą mecze eliminacji mistrzostw świata i Euro, podczas których każdy chciałby wystawić jak najsilniejszy skład i w związku z tym będzie zabiegał o jak najszybszy powrót do gry chorych graczy. Dotyczy to także reprezentacji Polski. Zbyt duże naciski na to, aby chory reprezentant czy reprezentanci wrócili do treningów jak najszybciej mogą doprowadzić do bardzo poważnych konsekwencji w dalszym uprawianiu przez nich sportu. COVID-19 to nie kontuzja, której jak najszybsze wyleczenie uznawane jest wręcz za przejaw bohaterstwa i oddania drużynie. Tu jest inaczej, zwłaszcza że nadciągają nowe, bardziej zjadliwe szczepy. W historii związanej z zakażeniem koronawirusem w polskiej reprezentacji chodzi zatem o to, aby kwestia poważnego osłabienia kadry nie stała się w którymkolwiek momencie ważniejsza od kwestii poważnego osłabienia samego zawodnika. Piłkarze nie są w grupach podwyższonego ryzyka, których szczepi się w pierwszej kolejności. - Jako lekarz muszę odpowiedzieć, że nie ma żadnych medycznych wskazań, by piłkarze byli szczepieni wcześniej niż inni. Nie są grupą wysokiego ryzyka ciężkiego przechorowania COVID-19 - mówił nam niedawno prof. Krzysztof Pawlaczyk, szef sztabu medycznego Ekstraklasy. Kluby i reprezentacje nie szczepią piłkarzy, bo nawet nie mają jak - nie ma dość szczepionek, by to robić. A piłkarze przebywają razem, razem trenują i grają, więc patogen może się łatwo przenieść na cały zespół i doprowadzić do zgubnych skutków. W tej materii warto czerpać z doświadczeń naszych zespołów ligowych. One zmagają się z wirusem w znacznie większym stopniu niż widujące się rzadko reprezentacje. To właśnie powrót zawodników z reprezentacji do klubów często powodował, że ryzyko rozniesienia wirusa rosło, bowiem na zgrupowaniach nie ma tak ścisłych zasad profilaktyki, jak w lidze. W polskiej Ekstraklasie mieliśmy przypadki, w których rozłożone przez COVID-19 zostały całe zespoły i przypadki, gdy udało się sprawnie odizolować chorych graczy i nie doprowadzi do rozniesienia się patogenu na innych. Do tego potrzebne są restrykcyjne procedury. - Mamy ogromne różnice między klubami. W niektórych klubach znajdziemy 10 procent zawodników po chorobie, w innych - nawet 70. Tam, gdzie ten procent jest wysoki, ewidentnie zostały popełnione błędy - mówił prof. Pawlaczyk i teraz pytanie, w której z tych grup znajdzie się polska reprezentacja przed ważnymi meczami i turniejami. - Ta pandemia chyba nauczyła już kluby, że warto mieć silne sztaby medyczne, które nie będą się zajmowały jedynie kontuzjami, ale zajmą się procedurami medycznymi zapewniającymi bezpieczeństwo i wprowadzą odpowiednią profilaktykę - dodaje prof. Pawlaczyk. Radosław Nawrot