Już od początku meczu niemiecki arbiter Felix Brych stał się mocno irytujący. Jego nadmierna gestykulacja i dyskusja z zawodnikami była zdecydowanie przesadna. Co więcej, bardzo denerwowało mnie to, że nie byliśmy w stanie przewidzieć, co uzna za faul, a co nie. Raz odgwizdywał pchnięcia, a raz nie, raz wślizg uznawał za nierozważny i dawał żółtą kartkę, a chwilę później nie, choć wyglądał o wiele groźniej. Przy bramce na 2-0 sędzia Felix Brych przeoczył ewidentny faul na Robercie Lewandowskim, któremu walkę o piłkę uniemożliwił Attila Fiola. Węgierski obrońca złapał naszego kapitana i po prostu obalił go na ziemię. Arbiter nie odgwizdał przewinienia, mimo że w tym spotkaniu podyktował kilka podobnych fauli, a nawet niektóre lżejsze "łapanki". Gdyby w tym spotkaniu był system VAR, to bramka dla gospodarzy z pewnością byłaby anulowana. Szczerze mówiąc myślałem, że Felix Brych nie zdecyduje się na wykluczenie Attila Fioli, który mający żółtą kartkę na koncie, non stop pozwalał sobie na kolejne przewinienia, które były "odpuszczane" przez sędziego. I tak w końcu w 94. minucie zobaczył on w końcu drugą żółtą kartkę za faul na Jóźwiaku i w efekcie opuścił boisko. Szczerze mówiąc, Brych mógł spokojnie go wykluczyć już w 90. minucie, gdy węgierski zawodnik przerwał korzystną akcję Polaków lub w kilku wcześniejszych sytuacjach. Dobre zawody sędziego są wtedy, gdy jest niewidoczny, a niestety Felix Brych była najbardziej widoczną postacią na boisku, co po prostu źle o nim świadczy. Odniosłem wrażenie, że Niemiec chciał po prostu być w centrum uwagi. Jego gestykulacje i machania rękoma - tego nie da się przeoczyć. Jego decyzyjność, która wydawała się jednostronna, niesprawiedliwa i była nieprzewidywalna, denerwowała także zawodników, którzy go krytykowali i dyskutowali. Co więcej bardzo zdenerwowało mnie zachowanie Brycha po meczu, gdy próbował grać "kumpla" Roberta Lewandowskiego i uśmiechał się od ucha do ucha, jakby wszystko było w porządku.