Trudno sobie wyobrazić, że 8 września będziemy mieli tyle samo szczęścia a przeciwnik tyle samo nieszczęścia, co w czwartkowy wieczór. Pewnie też sędziowanie nie będzie już tak przychylne dla nas jak w meczu z Albanią. Wszak włoski sędzia Maurizio Mariani nie musiał, a dał Albańczykom trzy żółte kartki już w pierwszych dwunastu minutach. Nie widział też ewidentnego faulu dla przyjezdnych w polskim polu karnym. Widać, że w Komitecie wykonawczym UEFA wciąż mają respekt dla Zbigniewa Bońka, a i szef FIFA Gianni Infantino też, z różnych powodów, musi się z nim liczyć. O ogromnych koneksjach Zibiego we włoskim środowisku piłkarskim wynikających nie tylko z rzymskiego, wieloletniego zasiedzenia już nie wspomnę. W konsekwencji, co nie zdarza się tak często, sędziowanie włoskiej arbitrów było dla nas co najmniej życzliwe. I wcale mi to nie przeszkadza, bo pamiętam setki meczów naszej reprezentacji, gdzie było zupełnie odwrotnie, z choćby meczem Austria - Polska na ME 2008 na czele. Ale jak napisałem wyżej w meczu z Anglikami tak już zwyczajnie być nie może i na pewno nie będzie. Oczywiście, byłoby gigantycznym nadużyciem twierdzenie, że włoscy sędziowie wygrali nam mecz w Warszawie. Rzecz jasna mecz wygrał nam Robert Lewandowski z małą, ale to bardzo małą pomocą swoich boiskowych przyjaciół. Charakterystyczna dla tego zjawiska była trzecia bramka zdobyta przez naszą drużynę, w której Pan Robert trafił piłką w nogę Grzegorza Krychowiaka sposobem znanym z billarda lub snookera. Wszyscy to widzieli i od razu dowcipniejsi zaproponowali w internecie nowe powiedzenie, że: "Lewandowski strzelił gola Krychowiakiem. Gole zresztą były ozdobą tego spotkania. Tak jak na boisku w grze polskiego zespołu panowała kompletna bryndza, to każda z bramek zdobytych przez nasz zespół byłaby ozdobą wszystkich meczów eliminacyjnej kolejki. Cóż jednak z tego, skoro po wyrównującym golu dla Albanii przez większość meczu tylko goście grali na boisku w Warszawie w prawdziwą piłkę z mądrym użyciem tzw. techniki użytkowej i taktycznego pomysłu trenera. Przewyższali naszych w każdym elemencie futbolowego rzemiosła z wyjątkiem, na szczęście dla nas, skuteczności. Polska - Albania 4-1. Polska - Anglia musi wyglądać inaczej Trzeba też oddać prawdę, że trener Sousa po raz pierwszy w czasie kierowania nasza reprezentacją popisał się refleksem i dokonał właściwych zmian, we właściwym czasie. Pomijam tu wystawienie w pierwszym składzie Adama Buksy, który golem w sposób oczywisty potwierdził słuszność wyboru trenera. Kluczowe dla meczu było zwłaszcza szybkie wymienienie nieporadnego i wolnego Bartosza Bereszyńskiego na Pawła Dawidowicza. Inaczej, pewnie do ostatniego gwizdka sędziego naszą prawą stroną sunąłby albański atak za atakiem a Wojciech Szczęsny na płaskie strzały z ostrego kąta, jak było widać, jest bardzo wrażliwy. I właśnie, co do Szczęsnego, to poza tradycyjnie puszczoną jedną "szmatą", zagrał całkiem przyzwoity mecz pomagając skutecznie swoimi udanymi interwencjami w radośnie zakończonym dla nas, samotnym starciu Lewandowskiego z Albańczykami. Konkludując, trudno sobie wyobrazić, aby w meczu z Anglikami powtórzyła się sekwencja tylu szczęśliwych dla nas przypadków, jak z meczu z Albanią. Gdyby jednak było podobnie, pewnie nikt z nas się nie obrazi. Wszak zawsze lepiej mecz niesprawiedliwie wygrać, niż niesprawiedliwie przegrać.