Sebastian Staszewski, Interia: - Jak w jednym zdaniu ocenisz remis w meczu Polska - Anglia? Jerzy Dudek: - To sprawiedliwy wynik, bo porażka 0-1 nie odzwierciedlałaby przebiegu meczu. Ten był wyrównany, chociaż wicemistrz Europy rywalizował z zespołem, który szybko odpadł z Euro 2020. - To był mecz ostrej walki w środku pola. Anglicy przyjechali do Warszawy po remis, to było widać. Zagrali bardzo wyrachowany futbol, nie popełniali błędów. Zaczerpując z terminologii tenisowej powiem, że grali nam na środek i czekali aż się pomylimy. Rozmawiałem z kolegami, z którymi oglądałem to spotkanie, i byliśmy zaskoczeni, że trener Gareth Southgate zaspał ze zmianami. Wydawało mi się, że w 65-70 minucie wprowadzi na zmęczonego przeciwnika kilku genialnych zawodników, którzy siedzieli na ławce. I oni na pewno zrobiliby dużą różnicę. Ale Southgate przelicytował. Natomiast Paulo Sousa po raz kolejny trafił ze zmianami w punkt... Nosa do zmian ma wyjątkowego, trzeba mu to oddać. - Nie chodzi mi tylko o Damiana Szymańskiego, który zdobył gola, ale także o Karola Świderskiego, który zastąpił Adama Buksę. Karol wszedł po to, aby rozciągnąć trochę szeregi obronne Anglików i udało mu się to. Jak oceniasz zachowanie Wojciecha Szczęsnego po strzale Harry’ego Kane’a w 72. minucie? Popełnił błąd? - Moim zdaniem - nie. To był trudny strzał. Proszę go sobie obejrzeć: Wojtek był dobrze ustawiony, ale zasłonił go Jan Bednarek. Dodatkowo piłka uciekała od środka do zewnątrz. I nie dała mu szans. Oczywiście, reakcja mogła wyglądać na spóźnioną, ale to był ten ułamek sekundy, który Wojtek stracił przez to, że był zasłonięty. Ja jestem więc gotowy go bronić. Polacy zaimponowali ci swoją postawą? W końcówce zamknęli Anglików na ich połowie. - Zawsze trzeba grać do końca, nigdy nie wolno się poddawać. Chociaż był taki moment, że w naszym zespole nie było iskry, zgaśliśmy po golu Anglików... A czasami trzeba podnieść głowę i czekać na jeden błąd przeciwnika. Tak zresztą grali goście, którzy nastawili się na kontrataki. Jak dla mnie to trochę późno padła ta bramka, bo oczekiwaliśmy szybszej odpowiedzi, ale najważniejsze, że udało nam się doprowadzić do remisu. Musimy czuć satysfakcję, bo to remis z wicemistrzami Europy. Dodatkowo powinniśmy poczuć też pewien komfort psychiczny, chociażby ze względu na sytuację w tabeli. Tym bardziej szkoda punktu straconego w marcu na Wembley... - Pewnie udałoby się go wywalczyć, gdyby w Londynie zagrał Robert Lewandowski. To na tyle absorbujący zawodnik - co widzieliśmy w środę - że zawsze zabiera ze sobą dwóch, trzech obrońców. Ale nie myślmy dziś o tym, co było w marcu. Skupmy się na radości z tego remisu. Każda reprezentacja potrzebuje meczu założycielskiego. Twoja kadra miała taki w spotkaniu z Ukrainą w Kijowie. Zespół Adama Nawałki urodził się na PGE Narodowym po zwycięstwie z Niemcami. Myślisz, że ten wyszarpany na finiszu remis może być początkiem czegoś dobrego? - Uważam, że każdy trener potrzebuje przełomowego meczu. Co prawda ten punkt nam jeszcze niczego nie daje, pewnie byłoby inaczej, gdyby to był mecz o awans, ale niech to będzie spotkanie, które coś zmieni. Na boisku nie było może wspaniałej gry, ale przecież tak samo było w spotkaniu z Niemcami, gdy to oni ostrzeliwali naszą bramkę, a nie odwrotnie. Taka jest jednak piłka i wyciągnijmy z tego same pozytywy. Na przykład to, że Narodowy to nasza twierdza. Cieszę się, że udało się nam podtrzymać świetną statystykę na tym stadionie. W grupie zajmujemy trzecie miejsce, a przed nami wyjazdowy mecz z Albanią i domowy z Węgrami. Uda nam się awansować do barażów mistrzostw świata? - Nie mamy kontaktu z Anglią, ona już "odjechała". A tabela wokół nas zrobiła się bardzo "ciasna". Albania pokonała Węgry i jest na drugim miejscu. Dlatego punkt zdobyty w Warszawie może się bardzo przydać. Węgrzy to świetnie zorganizowany zespół, Albania u siebie jest bardzo groźna... O drugie miejsce będziemy więc walczyli w każdym kolejnym spotkaniu. Przy odrobinie szczęścia powinno się udać. A może nawet będziemy rozstawieni? 20 lat temu reprezentacja z tobą w składzie pokonała Norwegię 3-0 i awansowała na mundial. Ostatni, decydujący mecz zagraliście na Stadionie Śląskim w Chorzowie. Kiedy obserwowałeś z trybun PGE Narodowego reakcję kibiców po golu Szymańskiego, to nie przeszło ci przez myśl, że jako pokolenie reprezentantów straciliście przywilej gry na tak niesamowitym stadionie? - Ale "Kocioł Czarownic" też był wspaniałym miejscem i atmosfera była tam niesamowita! To było nasze miejsce, każdy mecz tam był wydarzeniem. Piłka w Polsce zrobiła jednak wielki skok, szczególnie jeśli chodzi o infrastrukturę, stadiony. Z kimkolwiek nie rozmawiam, to wszyscy są pod wrażeniem tego. To, że Narodowy jest niesamowity, wpływa także na to, że przeciwko Polsce gra się trudniej. Teraz do tych stadionów trzeba tylko dołożyć zdolną młodzież. Jakieś przebłyski już są, bo Sousa stawia na Kacpra Kozłowskiego, Karola Świderskiego, Tymka Puchacza, Adama Buksę czy Kubę Modera. Oby tak dalej, to już niedługo będziemy cieszyć się nie tylko ze zwycięstw z San Marino i Albanią, ale też Anglią i Niemcami. Rozmawiał Sebastian Staszewski, Interia