Czekając na mecz Polski z Albanią, spragniony reprezentacyjnego futbolu kibic, sporą dawkę wrażeń związaną z walką o mundial w Katarze dostał już w środowy wieczór. A przy okazji otrzymał jasny przekaz: faworytom nikt nie oddaje punktów za darmo. Przekonali się o tym mistrzowie świata Francuzi, mistrzowie Europy z 2016 roku Portugalczycy oraz prowadzeni znów przez Louisa Van Gaala Holendrzy. Niech to będzie przestroga dla naszej drużyny. "Trójkolorowi" po EURO 2020 i niewytłumaczalnej, także ze względu na przebieg meczu, porażce w 1/4 finału ze Szwajcarią, mieli odciąć wszystko grubą kreską i zacząć od nowa, nie patrząc nadmiernie we wsteczne lusterko. Mecz z posiadającą dotychczas punkt w dwóch meczach Bośnią i Hercegowiną, prowadzoną przez... byłego trenera Jagielloni Bułgara Iwajło Petewa, wydawał się idealnym momentem na zapomnienie o klęsce w najważniejszym turnieju tego roku. Zamiast tego przywrócił wszystkie koszmary. Francuzi zdołali oddać jeden (sic!) celny strzał na bramkę, który po zamieszaniu przyniósł pierwszego w tym sezonie gola zawodzącemu na całej linii w Barcelonie Antoine’owi Griezmannowi, który wyrównał stan meczu po trafieniu Edina Dżeko. Na początku drugiej połowy czerwoną kartkę zobaczył Jules Kunde i gospodarze nie byli w stanie przeprowadzić żadnej klarownej akcji. Brakowało płynności i jakości, a Bośniacy stracili niepowtarzalną szansę, by ze Strasburga wywieźć coś więcej niż "oczko". W walce o awans się nie liczą. A Francuzi mają szczęście, że punkt w Kazachstanie stracili też ich główni rywale Ukraińcy. 4 września zespół Didiera Deshampsa jedzie właśnie do nich i jeżeli nie poprawi swojej gry, walka o bezpośredni awans z tej grupy może zacząć się na nowo. W bardzo trudnym położeniu znaleźli się Holendrzy. Louis Van Gaal, który przejął kadrę po raz trzeci w historii, tym razem po kompletnym nieporozumieniu, jakim okazał się Frank De Boer, wrócił do ustawienia 1-4-3-3 ale tylko zremisował w Oslo z Norwegią 1-1. Obrońcy "Oranje" nie byli w stanie zablokować siły Erlinga Haalanda, który spokojnie mógł zdobyć w środę więcej goli. "Pomocną" dłoń do obu grających na Ulleval zespołów, których spotkanie sędziował Szymon Marciniak, wyciągnęli liderzy grupy Turcy. Znów oddali słabszemu przeciwnikowi pewne, wydawać by się mogło, punkty. Wiosną zrobili to prowadząc 3-1 z Łotwą (skończyło się 3-3), w środę po pół godzinie było 2-0 z Czarnogórą. W 97 (!) wyrównał rezerwowy Risto Radunović. Turcja w tych eliminacjach już dwa razy była jedną nogą w samolocie do Kataru i w ostatniej chwili robiła krok wstecz. Sytuacja w grupie G jest totalnie zagmatwana. Turcy po 4 meczach mają 8 punktów, Holandia, Czarnogóra i Norwegia po 7. "Z dalekiej podróży" wrócili też Portugalczycy. W 15. minucie spotkania z Irlandią karnego nie wykorzystał Cristiano Ronaldo, przed przerwą dla Wyspiarzy trafił John Egan, a Portugalia mimo wieli dogodnych sytuacji długo biła głową w mur. W 89 i 97 (!) minucie wreszcie przebił go CR7, który nie mógł przecież nie zmazać plamy po zmarnowanej jedenastce. Ten wynik najbardziej zmartwił jednak Serbów, którzy w sobotę grają u siebie z Luksemburgiem i mogli liczyć na to, że wskoczą na pierwsze miejsce w grupie. Cristiano sprawił, że by tak się stało, prawdopodobnie będą musieli wygrać w Lizbonie. Ale ten mecz dopiero w listopadzie. Irlandia w tej grupie już się nie liczy. Czytaj całość na Polsatsport.pl!