Przed eliminacyjnym meczem z Albanią obóz reprezentacji Polski przypominał szpital polowy. Z różnych powodów selekcjoner Paulo Sousa nie mógł skorzystać z Arkadiusza Milika, Krzysztofa Piątka, Mateusza Klicha, Kacpra Kozłowskiego, Dawida Kownackiego czy Sebastiana Szymańskiego. Dodatkowo na kłopoty zdrowotne narzekali Piotr Zieliński czy Grzegorz Krychowiak; do ostatniej chwili nie było wiadomo, czy Portugalczyk będzie mógł skorzystać z tych dwóch kadrowiczów. To wszystko sprawiło, że Sousa musiał wcielić się w rolę piłkarskiego lekarza, który długo głowił się nad tym co zrobić, aby pacjenta podtrzymać na życiu i postawić go na nogi. To się udało, chociaż długimi fragmentami Polacy nie mieli pomysłu na rozerwanie albańskich zasieków. W czwartek nie zawiodła jednak skuteczność, a różnicę zrobił najlepszy zawodnik świata - Robert Lewandowski. Sousa zaskakuje i stawia na Buksę Sousa zaskakiwał nas wielokrotnie. Jak wtedy, gdy na ławce w Budapeszcie posadził Kamila Glika. Albo kiedy w Londynie znów postawił na Michała Helika. Albo gdy ignorowanego wcześniej Karola Linettego wystawił w podstawowym składzie przeciwko Słowacji na Euro 2020. 51-latek lubi chyba, kiedy kibice i dziennikarze drapią się w głowę, bo w czwartek po raz kolejny podjął nieoczywistą decyzję. Wydawało się, że u boku Roberta Lewandowskiego zagra Karol Świderski, który z niezłej strony pokazał się na mistrzostwach Europy. Ale nic z tego. Selekcjoner znów zrobił nam psikusa i od początku wystawił Adama Buksę, którego przez wiele miesięcy... pomijał przy powołaniach. Trzeba jednak przyznać, że Portugalczyk miał nosa. To właśnie Buksa tuż przed przerwą popisał się sprytem i po uderzeniu głową posłał piłkę do bramki Etrita Berishy. Tym, który dośrodkowywał, był inny długo pomijany przez Sousę piłkarz, Przemysław Frankowski. Tak jak Buksa występował do niedawna w Stanach Zjednoczonych i musiał walczyć o uznanie selekcjonera. Ale gdy już je otrzymał, wykorzystał swoją szansę. Tak samo jak Linetty, który na PGE Narodowym zaliczył wejście smoka. Najpierw popisał się kapitalnym podaniem do Lewandowskiego, ale gola kapitana kadry nie uznał sędzia Maurizio Mariani, bo jego asystent pokazał spalonego. W 89. minucie pomocnik Torino nie bawił się już w żadne podania tylko huknął pod poprzeczkę, ustalając wynik na 4-1. Kolejny mecz bez czystego konta Nie był to idealny mecz w wykonaniu Polaków. Gdy wydawało się, że po bramce Lewandowskiego w 12. minucie uspokoimy grę i będziemy potrafili utrzymać się przy piłce, po raz kolejny nie popisała się defensywa. Najpierw zabrakło zdecydowanej interwencji Kamila Glika, później do Sokola Cikalleshiego nie doskoczył Jan Bednarek, a na końcu skutecznie nie interweniował Wojciech Szczęsny. Dla golkipera Juventusu to kolejny mecz reprezentacji bez czystego konta. Odkąd drużynę objął Sousa, 31-latek nie wpuścił piłki do siatki zaledwie raz: w meczu z Andorą. Paradoksalnie jednak Szczęsny należał do jaśniejszych punktów reprezentacji. To jego obrona po uderzeniu Reya Manaja sprawiła, że Polacy do szatni schodzili prowadząc 2-1. Pozostali piłkarze w pierwszej połowie zawodzili. Kadrze brakowało kreatywności w ataku. W obrazie ofensywnej gry widać było brak kilku zawodników. Długo nie potrafiliśmy sforsować albańskich zasieków atakując skrzydłami. Na szczęście Polacy zaimponowali skutecznością i niczym strzelec wyborowy precyzyjnie atakowali rywala. W swoich szeregach mieli też rewelacyjnego Lewandowskiego. Lewandowski zrobił różnicę Rajd napastnika Bayernu Monachium z 54. minuty zachwycił blisko 40 tys. kibiców obecnych na PGE Narodowym. Niektórzy fani porównywali go z rajdem, którym "Lewy" zaprezentował w eliminacyjnym meczu ze Słowenią w 2019 roku. Wtedy jednak sam skierował piłkę do siatki, tym razem - podał do Krychowiaka, który z najbliższej odległości pokonał albańskiego golkipera. To właśnie Lewandowski był tym, który zrobił wielką różnicę. Gdyby nie on, mogło być różnie, bo Albańczycy - zgodnie z zapowiedziami selekcjonera Edoardo Reji - zagrali z Polakami żadnych bez kompleksów. Na szczęście jednak to my mamy Lewandowskiego, a nie oni. I to my mamy trzy punkty, dzięki którym możemy spokojnie czekać na powrót kadry na Narodowy i mecz z Anglią. Sebastian Staszewski, Interia