Ponad miesiąc musiała czekać reprezentacja Polski na nowego selekcjonera. W poniedziałek PZPN poinformował jednak, że buławę po Paulo Sousie przejmie Czesław Michniewicz. 51-letni szkoleniowiec, który jeszcze jesienią prowadził Legię Warszawa, długo był poza grą. Ale na finiszu okazał się "czarnym koniem" i wygrał z Adamem Nawałką wyścig o przejęcie kadry. Zanim jednak prezes Cezary Kulesza złożył Michniewiczowi ofertę i podpisał z nim kontrakt, spotykał się i rozmawiał z wieloma trenerami. W serialu pod tytułem "Kto zostanie nowym selekcjonerem?" swoje role zagrali między innymi Andrij Szewczenko, Marcel Koller czy wspomniany Nawałka. Jak było naprawdę? Interia ujawnia kulisy wyboru Michniewicza. Cannavarro, Koller, Bilić... Od 29 grudnia 2021 roku, czyli dnia, gdy umowa Sousy została oficjalnie rozwiązana, do PZPN zaczęły spływać dziesiątki propozycji z całego świata. Jak powiedział w rozmowie z Interią sam Kulesza, "łącznie było ich około 50". Jedne kusiły nazwiskami szkoleniowców z dobrą marką i piękną karierą, jak Fabio Capello czy Dick Advocaat, inne oferowały kandydatów absurdalnych, jak Jorge Luis Pinto czy Lyubosław Penew. Życiorysami trenerów "atakowany" był zresztą nie tylko Kulesza, ale również jego bliscy współpracownicy czy wiceprezesi PZPN. Gra szła przecież o dużą stawkę: nowy selekcjoner w dwóch meczach mógł zapewnić sobie wyjazd na mistrzostwa świata. A tym samym chwałę i wielkie pieniądze. Z całego oceanu kandydatów prezes PZPN wytypował kilku, z którymi zamierzał porozmawiać. Najbardziej medialne rozmowy przeprowadził z włoskim mistrzem świata i zdobywcą Złotej Piłki Fabio Cannavarro, który na spotkanie z szefem federacji przyleciał z Neapolu. Na lotnisku czekali na niego paparazzi, którzy towarzyszyli mu także w Hotelu Europejskim, gdzie doszło do spotkania z Kuleszą. I chociaż Cannavarro (reprezentowany na co dzień przez agenta Roberta Lewandowskiego, Piniego Zahaviego) zrobił świetne wrażenie - bo przygotowany był perfekcyjnie, zaprezentował między innymi wnioski z mającego kilkadziesiąt stron raportu - to w kolejnych dniach zarówno on, jak i Kulesza, nie kontynuowali negocjacji. Jednocześnie prezes PZPN rozmawiał (głównie za pośrednictwem telefonu i komunikatorów internetowych) z innymi obcokrajowcami. Jednym z nich był Marcel Koller, którego kandydaturę w tym samym czasie zaproponowali Cezary Kucharski (który grał przeciwko niemu w lidze szwajcarskiej) oraz Tomasz Hajto. W tym przypadku problemem okazał się jednak stan zdrowia Szwajcara, którego lada dzień czekał zabieg kolana i kilkutygodniowa rehabilitacja. Jak poinformował Tomasz Włodarczyk z portalu Meczyki.pl, Koller miał już nawet dostać draft umowy. Ale po wstępnych rozmowach temat został porzucony. Jak ustaliliśmy, w pierwszej połowie stycznia analizowano także kandydaturę Slavena Bilicia. Okazało się jednak, że finansowe wymagania Chorwata - który zakończył właśnie lukratywną współpracę z chińskim Beijing Guoan - są tak duże, że sondowanie nigdy nie przerodziło się w konkretne rozmowy. O kim naprawdę myślał Kulesza? Chociaż Kulesza kilkukrotnie podkreślał, że nie ma mentalnych blokad związanych z paszportem kandydata, to od początku wiadomo było, że szczególną uwagę przykładał do trenerów znad Wisły (chociaż w pewnym momencie po głowie chodziła mu także kandydatura Kosty Runjaicia z Pogoni Szczecin). Z listy kandydatów dość szybko zostali jednak wykluczeni Marek Papszun, Jerzy Brzęczek czy Michał Probierz (rozważany przez krótki czas jako asystent przyszłego selekcjonera). Wbrew niektórym informacjom, na początku na liście nie było także Michniewicza. Kuleszy chodziły za to po głowie inne nazwiska: Macieja Skorży czy Jana Urbana. Na korytarzach PZPN można było usłyszeć, że wynikało to z chęci znalezienia swojego trenera, "nowego Nawałki", który na turnieju Euro 2016 przyniósł chwałę nie tylko sobie, ale i Zbigniewowi Bońkowi. Kuleszy myśl o tym towarzyszyła przez wiele dni. Faworytem prezesa od samego początku nie był wspomniany Nawałka. Na jakiś czas ten sam wykluczył się z selekcjonerskiego wyścigu, wyjeżdżając na wakacje na dalekie Malediwy. Prawdą jest to, że zgodnie z tym, co 64-latek nieoficjalnie przekazywał mediom, Kulesza długo do niego nie dzwonił. Pierwszy kontakt miał mieć miejsce dopiero w dniu spotkania z Cannavarro, czyli 8 stycznia. Przypadkowe spotkanie w Regencie Niedługo później ustalono datę rozmowy twarzą w twarz. Ta miała się odbyć w piątek, 14 stycznia. I miało do niej dojść w Krakowie. Ale Kulesza - który przebywał już na południu, gdzie wizytował między innymi stadion w Chorzowie - musiał nagle wrócić do Warszawy. Dlaczego? Bo okazało się, że dzień później wspólnie z ministrem sportu Kamilem Bortniczukiem ma wziąć udział w wideokonferencji, na której poinformowano o planie nowego rządowego programu wsparcia futbolu. Ostatecznie do negocjacyjnego stołu Kulesza i Nawałka zasiedli w nocy z 13 na 14 stycznia. I doszło do tego... całkowicie przypadkowo. Kulesza, wracający z Chorzowa, przyjechał do stolicy i od razu udał się do hotelu Regent. Tam przebywali już jego bliscy współpracownicy, między innymi prezes Opolskiego Związku Piłki Nożnej Tomasz Garbowski i prezes Podlaskiego Związku Piłki Nożnej Sławomir Kopczewski. Okazało się, że w tym samym hotelu miał spać także powracający z wakacji Nawałka. To wtedy przez krótką chwilę pojawiło się przekonanie, że Nawałkę reprezentuje Jerzy Kopiec, współpracownik Zahaviego, który był z trenerem, gdy wpadł na nich Kulesza. Nawałka reprezentował jednak siebie sam, podobnie jak kiedyś w rozmowach z Lechem Poznań. Pomagała mu jedynie kancelaria Macieja Bałazińskiego. Mimo iż Nawałka nie miał menadżera, to szybko udało się wyznaczyć brzegowe warunki rocznej umowy. Kulesza potwierdził to w rozmowie z Interią, mówiąc: - "Przyznaję, rozmawialiśmy z Adamem, ustaliliśmy różne szczegóły". Wśród tych szczegółów była także pensja, przekraczająca 200 tys. zł (netto + VAT) miesięcznie. Trudne negocjacje o sztab Negocjacje z Nawałką nie należały jednak do najłatwiejszych. Szkoleniowcowi od początku zależało na zrekonstruowaniu sztabu, z którym odnosił w kadrze największe sukcesy. Kulesza nie był natomiast przekonany co do zasadności obecności w nim Bogdana Zająca czy specjalisty od przygotowania fizycznego Remigiusza Rzepki. Nawałka stanął jednak za barykadą: albo Zając, Rzepka i Jarosław Tkocz, ale nie ma porozumienia. W sztabie mieli znaleźć się także fizjoterapeuta Bartłomiej Spałek i trener Marcin Prasoł. Swoje nastawienie Nawałka tłumaczył krótkim okresem do meczu z Rosją i potrzebą posiadania sprawnej, zgranej ekipy wokół siebie. Jednocześnie szkoleniowiec zgodził się, aby swoje role w kadrze pełnili wciąż Jakub Kwiatkowski (team manager), Hubert Małowiejski (szef banku informacji) i Jacek Jaroszewski (szef pionu medycznego). Nawałka przystał także na rozbudowanie sztabu o młodych polskich trenerów, co za kwestię nienegocjowaną uważał natomiast Kulesza. Były selekcjoner poprosił jednocześnie Kuleszę o zgodę na przeprowadzenie kilku rozmów w sprawie kadry i gdy ją otrzymał, ruszył do akcji. Spotkał się z Łukaszem Piszczkiem, który zgodził się być w jego sztabie. Zadzwonił do Jerzego Dudka który również miał wesprzeć kadrę. Natomiast Małowiejski przesłał byłemu selekcjonerowi nagrania treningów kadry z czasów Sousy, aby ten mógł rozpocząć analizę. 14 stycznia wydawało się więc, że do dopięcia pozostały formalności i małżeństwo z rozsądku stanie się faktem. Szczególnie, że błogosławiło mu większość reprezentantów, z Kamilem Glikiem i Robertem Lewandowskim na czele. Jak Szewczenko wywrócił stolik Stolik wywrócony został dzień później, 15 stycznia. To wtedy Genoa ogłosiła oficjalnie zwolnienie Andrija Szewczenki. Ukrainiec był od dawna wymarzonym trenerem Kuleszy. Ten poznał go na PGE Narodowym w 2015 roku, podczas finału Ligi Europy Sevilla - Dnipro Dniepropietrowsk. Obaj byli w luźnym kontakcie przez kilka lat. Kulesza nie tylko cenił umiejętności Szewczenki, który wraz z reprezentacją Ukrainy wygrał grupę eliminacyjną Euro 2020, a na turnieju mistrzowskim awansował do ćwierćfinału, ale dodatkowo nie miał z nim problemu komunikacyjnego (Kulesza mówi w języku rosyjskim). - Szewczenko był poważnym kandydatem, to prawda (...) To trener, który osiągnął sukces z reprezentacją Ukrainy, jest ambitny, ma autorytet wśród zawodników. Podobała mi się też gra tej reprezentacji na Euro 2020. Dlatego go poważnie rozważałem - powiedział Interii prezes PZPN. Jak ustaliła Interia, to on osobiście zadzwonił do Ukraińca i doszedł z nim do wstępnego porozumienia. Jak ustaliliśmy, zgodnie z nim Szewczenko miał zarabiać nie 2,5 mln euro rocznie, a 1,2 mln euro. Czyli 100 tys. euro miesięcznie. Dodatkowo mógł liczyć także na wynoszącą miliony złotych premię za awans na turniej. Na drodze stała już tylko Genoa. Albo - jak się okazało - aż. Szewczenkę łączył z włoskim klubem 2,5-letni kontrakt na mocy którego miał zarobić ok. 6 mln euro. I trudno mu się dziwić, że nie chciał go rozwiązać bez wypłaty odszkodowania. Kulesza jednocześnie zrzucił ciężar negocjacji na szkoleniowca i jego agenta, którzy samodzielnie mieli dogadać się z Włochami. Ale amerykański fundusz inwestycyjny 777Partners, który kupił klub jesienią 2021 roku, nie zamierzał płacić Szewczence kilku milionów euro w jednym przelewie. Tak przynajmniej twierdził obóz Ukraińca. Marzenia o zatrudnienia zdobywcy Złotej Piłki zaczęły więc topnieć jak wiosenny śnieg. Gdy Kulesza zorientował się, że z Szewczenki nic nie wyjdzie, postanowił cofnąć się o kilka kroków. Michniewicz wkracza do gry Przebywający w Turcji Kulesza (gdzie odbył kilka spotkań, między innymi z wiceprezesem PZPN Wojciechem Cyganem czy polskimi sędziami), po raz kolejny zaczął analizować polskich trenerów. Przez głowę znów przeszedł mu pomysł zatrudnienia Urbana, który był jednak związany kontraktem z Górnikiem Zabrze. W odwodzie pozostawał wciąż dogadany Nawałka. Ku zaskoczeniu najbliższych współpracowników, Kulesza zaczął jednak głośno mówić o możliwości zatrudnienia Michniewicza. A wcześniej medialnie ta kandydatura była - także przez Interię - skreślana. Prawdziwe były słowa szkoleniowca z 1 stycznia 2022 roku, gdy na noworocznej gali "Kanału Sportowego" przyznawał, że nie było kontaktu ze strony PZPN. Tą samą wersję powtarzał jego agent, Mariusz Piekarski. Po upadku rozmów z Szewczenką sytuacja się jednak zmieniła. A jednocześnie od jakiegoś czasu dużą pracę dla Michniewicza wykonywali za kulisami Piekarski z Radosławem Michalskim, członkiem zarządu PZPN, który popierał byłego trenera Legii, Pogoni Szczecin czy Lecha Poznań. Jak słyszymy, prezesa PZPN do wyboru zachęcił także... upływający czas. Nie było żadną tajemnicą, że Nawałka na "rozruch" sztabu potrzebuje 10-14 dni, mając dodatkowo duże oczekiwania dotyczące liczebności swojej drużyny. Michniewicz te oczekiwania miał na znacznie niższym poziomie. Dodatkowo były trener Legii od początku brał pod uwagę podpisanie trzymiesięcznej umowy, czego nie chciał do siebie dopuścić Nawałka. Zresztą - jak potwierdził w rozmowie z Interią i portalem Meczyki.pl - z Kuleszą umówił się wstępnie na roczny kontrakt. Taka forma zatrudnienia miała zabezpieczyć nie tylko jego, ale i ludzi, których część musiała zwolnić się z dotychczasowej pracy. Elastyczność Michniewicza, jego chęć do pracy, doświadczenie w roli "strażaka" i otwarta głowa - to wszystko zaczęło kusić Kuleszę. Ale chociaż w pewnym momencie otworzył front rozmów z Michniewiczem, to jednocześnie dalej negocjował z Nawałką. Po raz ostatni rozmawiał z nim w czwartek. Wtedy zaproponował jednak nie roczną, a trzymiesięczną umowę i... dokumenty poszły w ruch. Papiery Nawałki trafiły do PZPN. Groteskowo brzmi historia przytoczona przez Łukasza Wiśniowskiego z kanału "FootTruck" o tym, że taki sam draft umowy, co Nawałka, dostał także Michniewicz. Ale w jego wersji zmienione było tylko nazwisko, a nie adres i e-mail. W efekcie na umowie zaproponowanej 51-latkowi widniał adres domowy... Nawałki. Niedzielne spotkanie w siedzibie PZPN Definitywna decyzja o tym, że selekcjonerem zostanie Michniewicz, miała zapaść dopiero pod koniec tygodnia. Potwierdził to Kulesza, we wtorek odpowiadając na pytanie Interii: "Kiedy podjął pan decyzję, że Czesław Michniewicz zostanie selekcjonerem reprezentacji Polski?". Kulesza odparł: "Kilka dni temu". I dodał: - W ubiegłym tygodniu nastąpił taki moment, gdy miałem już pełny obraz sytuacji, byłem po wielu spotkaniach. Zastanowiłem się na spokojnie i zdecydowałem, że postawię właśnie na tego szkoleniowca. Mimo to Kulesza nie skontaktował się z Nawałką. Po cichu trwały natomiast rozmowy z Legią i sprawdzanie możliwości rozwiązania obowiązującego kontraktu Michniewicza. Tu bez problemu przystał na to Dariusz Mioduski, który dzięki temu nie musiał już płacić Michniewiczowi ponad 100 tys. zł miesięcznie. W piątek natomiast zaczęły pojawiać się pierwsze sygnały o tym, że Michniewicz wrócił do gry. Dzień później informację o rozmowach z Kuleszą opublikował Włodarczyk. Co ciekawe, Nawałka o wyborze nowego selekcjonera dowiedział się właśnie z mediów, bo Kulesza zadzwonił do niego dopiero w niedzielę, czyli... niedługo po pierwszym spotkaniu oko w oko z Michniewiczem. To również miało miejsce w niedzielę, w siedzibie PZPN. To właśnie wtedy potwierdzono, że szkoleniowiec podpisze kontrakt obowiązujący do końca roku, ale zawierający klauzule umożliwiające szybkie i jednostronne rozwiązanie umowy. I to właśnie wtedy zakończył się ten pasjonujący wyścig o najważniejszą piłkarską posadę w Polsce. A Michniewicz po raz pierwszy naprawdę mógł poczuć się selekcjonerem reprezentacji. Sebastian Staszewski, Interia