Sebastian Staszewski, Interia: - Kiedy podjął pan decyzję, że Czesław Michniewicz zostanie selekcjonerem reprezentacji Polski? Cezary Kulesza: - Kilka dni temu. Nie za późno? - Nazwisko trenera Michniewicza miałem w głowie od początku. Od dłuższego czasu byliśmy w kontakcie, ale rozmawiałem równocześnie z kilkoma kandydatami. W ubiegłym tygodniu nastąpił taki moment, gdy miałem już pełny obraz sytuacji, byłem po wielu spotkaniach. Zastanowiłem się na spokojnie i zdecydowałem, że postawię właśnie na tego szkoleniowca. Ale skoro twierdzi pan, że jego nazwisko było w pana głowie przez dłuższy czas, to dlaczego czekał pan aż do 31 stycznia? - Dlatego, że takiej decyzji nie powinno się podejmować pod wpływem emocji, "na hurra". Musiałem zrobić rozpoznanie rynku, spotkać się i porozmawiać z kilkoma kandydatami, poznać ich pomysły na kadrę. Najpierw była więc wstępna selekcja spośród kilkudziesięciu nazwisk, później spotkania z wybranymi osobami. Na końcu miałem ścisłe grono kandydatów. Z perspektywy czasu nie sądzi pan jednak, że trzeba było zamknąć temat na początku stycznia i dać Michniewiczowi więcej czasu na pracę? - Zapewniam pana, że trener Michniewicz zdąży wykonać niezbędną pracę. Chce być obecny na meczach ligi rosyjskiej, żeby oglądać Polaków i podglądać rywali. Będzie też obserwował mecze Ekstraklasy. Na konferencji powiedział zresztą, że ma ponad 50 dni, że to dużo czasu. Znając jego podejście do pracy, to w dzień i w nocy będzie analizował Rosjan. A pamiętajmy, że zna rosyjski futbol. Nie dość, że przygotowywał Legię Warszawa do meczu ze Spartakiem, to przyznał kilka razy, że uważnie śledzi te rozgrywki, bo chciałby pracować w tamtejszej lidze. Czym więc oczarował pana Michniewicz? - Od początku chciałem, żeby selekcjoner miał doświadczenie w prowadzeniu reprezentacji. To coś innego niż praca w klubie. Większość kandydatów, których rozważałem, miała za sobą taką przeszłość. Także trener Michniewicz, który pracował z reprezentacją do lat 21. Prowadząc młodzieżówkę czy Legię pokazał, że dobrze radzi sobie w grze o najwyższą stawkę, z wymagającymi rywalami. A przecież to właśnie takie mecze czekają nas w najbliższym czasie. Na moją decyzję wpłynął też ciekawy i bardzo szczegółowy plan, jaki przygotował na baraże. Skoro były plusy, to czas na minusy. Nie przeszkadza panu ogon ciągnący się za Michniewiczem? Zgłoszenie się do prokuratury w 2008 roku, 711 połączeń z Ryszardem F. "Fryzjerem"? Michniewicz nigdy nie został skazany za korupcję, ale to jednak dość mocna wizerunkowa rysa. - Mówiłem już, że to historia, która była wielokrotnie wałkowana przez media... I na poniedziałkowej konferencji prasowej. Wzbudziła wiele emocji. I nie ma się co dziwić. - No dobrze, ale chyba żyjemy w państwie prawa, a trener Michniewicz nie ma i nie miał postawionych zarzutów, nie mówiąc o wyroku. W przeciwieństwie do wielu osób w polskim futbolu... To fakt, ale jest jeszcze kwestia etyki. Na konferencji pytał o nią Szymon Jadczak z Wirtualnej Polski. I nie uzyskał odpowiedzi. Nie przeszkadza panu te 711 połączeń? - Przecież Michniewicz pracował już w PZPN. Mój poprzednik, Zbigniew Boniek, spotkał się nawet z panem prokuratorem, aby rozwiać wszelkie wątpliwości. I usłyszał, że nie ma żadnych przeciwwskazań do zatrudnienia trenera Michniewicza. Dlatego nie miałem zamiaru po raz kolejny wracać do tego tematu i przy wyborze skupiłem się tylko na kwestiach sportowych... Ufa pan Michniewiczowi? - Tak. Ale to chyba ograniczone zaufanie. Bo w kontrakcie, który podpisaliście z Michniewiczem, znajduje się zapis umożliwiający PZPN rozwiązanie umowy. To nie jest dowód na zaufanie... - Podpuszcza mnie pan. Nie, po prostu pytam. - To dowód na odpowiedzialność. Kontrakt podpisaliśmy do końca 2022 roku. Jako PZPN mamy możliwość jednostronnego przedłużenia umowy w przypadku dobrych wyników, a także skrócenia jej. Mam nadzieję, że skorzystamy z tej pierwszej opcji, ale drugą chciałem mieć w razie czego pod ręką. Doświadczenia z Sousą pokazały, że trzeba zachować ostrożność. A może przyzna pan w końcu, że Michniewicz był opcją last minute? Bo nie udało się panu zatrudnić Andrija Szewczenki. - Szewczenko był poważnym kandydatem, to prawda, ale nie zamierałem stosować podziałów na kandydata numer 1, 2, 3. W przypadku Szewczenki jego kontrakt z Genoą okazał się bardzo poważną przeszkodą. A ja nie chciałem dłużej czekać, bo 31 stycznia był moją datą graniczną... Gdyby jednak Genoa zapłaciła Szewczence odszkodowania i rozwiązała jego umowę, Ukrainiec byłby dziś selekcjonerem naszej kadry? - To trener, który osiągnął sukces z reprezentacją Ukrainy, jest ambitny, ma autorytet wśród zawodników. Podobała mi się też gra tej reprezentacji na Euro 2020. Dlatego go poważnie rozważałem. Ale nie ma sensu tego rozgrzebywać. Życzę mu powodzenia w dalszej karierze. Czyli Michniewicza nie nazwie pan opcją rezerwową? - Nie. I pana oschłe relacje z Michniewiczem nie miały wpływu na to, że nie zadzwonił pan do niego od razu, na początku stycznia? - Panie redaktorze, bądźmy poważni. Z trenerem Michniewczem spotkaliśmy się w Jagiellonii w 2011 roku. I rzeczywiście, nie była to wówczas udana przygoda. Jednak dzisiaj Michniewicz jest o ponad 10 lat starszy, rozwinął się jako trener. Ja też nie jestem już prezesem Jagiellonii. Moim zadaniem był wybór selekcjonera, a nie trenera klubowego. Dlatego nie byłoby poważne, gdybym kierował się w nim jakimiś historiami z przeszłości. A może to nawet lepiej, że zdążyliśmy się poznać od trudniejszej strony? Dzięki temu będzie się nam współpracowało. Rozpoczynamy teraz nowy rozdział i trener Michniewicz może liczyć na moje pełne wsparcie. Co z Adamem Nawałką? Po spotkaniu w hotelu Regent, które odbyło się w połowie stycznia, wydawało się, że zostały formalności, podpisanie kontraktu. Nawałka nieoficjalnie przyznawał, że w kluczowych kwestiach osiągnęliście porozumienie. A niedawno powiedział to oficjalnie. 14 stycznia mało kto miał wątpliwości, ale już 15 stycznia Genoa zwolniła Szewczenkę, a pan wywrócił stolik... Może pan to wytłumaczyć? Bo na konferencji nie rozwinął pan tego tematu. - W trakcie ostatniego miesiąca starałem się udzielać jak najmniej wypowiedzi w mediach, nie chciałem dolewać oliwy do ognia. Atmosfera wokół reprezentacji była już i tak gorąca. Przyznaję, rozmawialiśmy z Adamem, ustaliliśmy różne szczegóły. Ale nigdy nie złożyłem mu ostatecznej deklaracji. Wcześniej wspomniałem o dacie 19 stycznia, natomiast nie był to sztywny termin. Mówiłem tylko, że postaram się podjąć decyzję do tego dnia, ale okoliczności były takie, że pojawił się choćby temat wspomnianego Szewczenki. Dlatego na posiedzeniu zarządu PZPN przedstawiłem sytuację, poprosiłem o zaufanie i jeszcze o chwilę cierpliwości... Nawałka może czuć się skrzywdzony? - A pana zdaniem może? Na pewno może czuć niesmak. O Michniewiczu dowiedział się z mediów. A biorąc pod uwagę jego zasługi dla polskiej piłki, zasłużył na poważne traktowanie. - Adam Nawałka to bardzo doświadczony trener, który osiągnął z reprezentacją duże sukcesy. Ale wiedział, jak przebiega proces wyboru. Od początku brałem bardzo poważnie pod uwagę jego kandydaturę. Można powiedzieć, że był jednym z faworytów. Mam poczucie, że na końcu w grze pozostali trenerzy z najwyższej półki, a o ostatecznej decyzji zadecydowały szczegóły. Nawałka zdążył jednak udzielić kilku wywiadów, w których opowiada o szczegółach negocjacji. Przebija z nich rozgoryczenie. Wiem, że rozmawiał pan z nim w czwartek, dostał od PZPN umowę, która później trafiła do prawników. Przyzna pan, że do końca grał pan na dwa fronty? - Draft umowy wysyłaliśmy kilku kandydatom. Tak jak już mówiłem, kandydaturę Nawałki rozważałem bardzo poważnie. Praktycznie do samego końca. Ale nigdy nie padła z moich ust deklaracja, że dokonałem wyboru. Co zresztą trener przyznaje w swoich wypowiedziach. Rozumiem rozgoryczenie, trener Nawałka był blisko powrotu na fotel selekcjonera, ale w przypadku tego wyboru wygrać może tylko jeden. Mój wybór padł na trenera Michniewicza. Nie obawiał się pan irytacji kibiców, a także reprezentantów, którzy popierali Nawałkę? - Nie należę do ludzi strachliwych. Moim celem jest takie działanie, aby piłkarze mogli odnieść sukces, a kibice mieli powody do radości. W przeszłości bywało, że selekcjonera reprezentacji wybierały media czy kibice. I nie kończyło się to nigdy dobrze. To jest zadanie prezesa PZPN. Dziś, kilka godzin po ogłoszeniu Michniewicza, może pan przyznać, że zmęczył pana serial pod tytułem "Szukamy selekcjonera"? Bo ludzi zmęczył, zirytował. Każdego dnia pojawiały się nazwiska kandydatów. W pewnym momencie zaczęto mówić, że to casting, cyrk, słabe show... - Ale kto podawał te nazwiska, ja? Nie. Między innymi ja. I moi koledzy. - No właśnie. A za informacje mediów nie odpowiadam. Widziałem, co się dzieje, w pewnym momencie zapanowała histeria, pojawiło się wiele dziwnych informacji, tak jakby każdy wolny trener, szczególnie z zagranicy, był kandydatem. A ja działałem tak, jak wcześniej przyjąłem... Poważnie rozważał pan kandydaturę Fabio Cannavarro? Spotkaliście się nawet w Warszawie. - Dziwiłem się czytając lekceważące komentarze o Cannavaro. Włoch podszedł do tematu bardzo poważnie, specjalnie przyleciał do Polski, aby przedstawić swój pomysł na prowadzenie naszej reprezentacji. Szczegóły zachowam dla siebie, natomiast myślę, że warto śledzić rozwój jego trenerskiej kariery, bo ma charyzmę, jest nieźle przygotowany do zawodu. A co z Marcelem Kollerem? Po tym jak spotkał się pan z Nawałką, Onet informował, że to Szwajcar jest faworytem. - Rozmawialiśmy do pewnego momentu, tyle mogę powiedzieć. Co prawda w wywiadzie z Interią zdementował pan kandydatury Jürgena Klinsmanna, Fabio Capello czy Avrama Granta, ale w przestrzeni medialnej pojawiły się także inne... - Ale to pokazuje przede wszystkim to, że mimo nieeleganckiego zachowania Paulo Sousy praca z naszą reprezentacją wciąż jest dla wielu zagranicznych trenerów bardzo kusząca, co mnie bardzo cieszy. Nie ukrywam też, że skorzystałem z tego i w ostatnich tygodniach odbyłem kilka naprawdę ciekawych rozmów, które mogą zaprocentować w przyszłości. Zdradzi pan na koniec ile ofert zostało złożonych do PZPN? - Dostaliśmy ponad 50 zapytań od różnych trenerów i ich agentów. Z całego świata. I nie było wśród nich lepszego od Michniewicza? - W moim przekonaniu, biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności, Czesław Michniewicz był obecnie najlepszym możliwym wyborem. I wierzę, że pojedziemy z nim na mistrzostwa świata. Rozmawiał Sebastian Staszewski, Interia