60 minut przespanych w Budapeszcie i 45 w Londynie. Dlaczego piłkarzy Paulo Sousy nie budzi do gry pierwszy gwizdek arbitra? Mam wrażenie, że reprezentanci Polski walczą nie tylko z rywalami, ale też ze sobą. Chcieliby być drużyną bardziej ofensywną, a jednak się boją. Anglia - Polska. Tak blisko i tak daleko W październiku 2005 roku Frank Lampard wbił gola drużynie Pawła Janasa w 81. min. Wczoraj zespół polski był więc najbliżej wyjazdowego remisu z Anglikami od 1973 roku. Trzeba było wytrwać bez straty bramki jeszcze dosłownie kilka minut. Piłkarze Sousy tego nie umieli. W 85. minucie przy rzucie rożnym stoper Manchesteru City John Stones pobiegł pod polską bramkę zrehabilitować się za kiks przy golu Jakuba Modera. Wygrał pojedynek powietrzny z Grzegorzem Krychowiakiem. W ułamku sekundy legł w gruzach cały wysiłek drużyny Suosy, która w drugiej połowie zaczęła grać odważnie. Krychowiak popisywał się aktywnością i odpowiedzialnością w wyprowadzaniu piłki, ale w kluczowej chwili jednak zawiódł. Przy pierwszym golu dla Anglików błąd popełnił Piotr Zieliński. Stracił piłkę 30 m od bramki Wojciecha Szczęsnego, po czym Michała Helika zawiodło doświadczenie (atak z tyłu na Sterlinga był już niepotrzebny). To naturalne, bo 25-letni obrońca drugoligowego angielskiego Barnsley grał dopiero drugi raz w drużynie narodowej. Fakty są bezwzględne: Polacy zaliczyli ósmą kolejną porażkę w wyjazdowym spotkaniu z Anglią. Poczucie, że tym razem było blisko remisu, potęguje tylko rozczarowanie. Drużyna Garetha Southgate nie grała wielkiego meczu, tym bardziej można jej było wyrwać remis. Zieliński grał 59. mecz w drużynie narodowej. Zaraz wejdzie do klubu wybitnego reprezentanta bez rozegrania jednego choćby wybitnego meczu. Od ośmiu lat dyskutujemy o jego talencie, możliwościach, wizji gry i wyszkoleniu, nie mogąc doczekać się potwierdzenia na boisku. Zachodzi obawa, że to przypadek podobny do Krzysztofa Warzychy, Mirosława Okońskiego, Piotra Nowaka, czy Leszka Pisza - niewątpliwie bardzo dobrych piłkarzy, którzy niewiele dali reprezentacji Polski. Anglia - Polska. Z pustymi rękoma Oczywiści porażką na Wembley nie można obciążać Zielińskiego, to było dzieło wspólne. Polacy za późno uwierzyli w swoją szansę. Lata porażek na Wembley pozostawiły wrażenie, że jadąc na magiczny obiekt trzeba trwać dopóki się da. Reagować dopiero po stracie gola. Tym razem reakcja się udała, wysoki pressing się opłacił. Moder zabrał piłkę Stonesowi, jak w 1972 roku w Chorzowie Włodzimierz Lubański Bobby’emu Moore’owi. 48 lat temu Polska wygrała 2-0, teraz pomocnik Brighton może mieć poczucie, że jego bramka nic drużynie nie dała. Piłka jest sportem bezwzględnym. Nie dają punktów za wrażenia. Przez 45 minut zespół Sousy wrażenie robił dobre, ale na koniec został z pustymi rękoma. Jeśli chodzi o nowego selekcjonera, jego praca może budzić nadzieję. Oby nie było tak jak z Jerzym Brzęczkiem, czy wiele lat temu z Andrzejem Strejlauem. Ich drużyny rozegrały najlepsze mecze w selekcjonerskich debiutach obu trenerów. Potem nadzieja raczej gasła, z tym, że Brzęczek wygrał kwalifikacje Euro 2020, a Strejlau przegrał wszystko co się tylko dało. Mówiąc o planie minimum na mecze z Węgrami, Andorą i Anglią Robert Lewandowski wymienił cyfrę sześć. Tyle punktów mieli mieć Polacy na starcie kwalifikacji mundialu w Katarze. Mają o dwa mniej i są na czwartym miejscu w grupie. Za drużyną Sousy tylko Andora i San Marino. Teoretycznie za Polakami dwa z trzech najtrudniejszych spotkań eliminacji wyjazdowe starcia z dwoma najsilniejszymi zespołami grupy. Po wrześniowych starciach z Albanią i San Marino polska drużyna musi mieć 10 pkt. Tymczasem Węgrzy podejmą Anglię i ktoś z najgroźniejszych rywali straci punkty. Wszystko to wydarzy się jednak po Euro, tak wielki turniej zwykle bywa cezurą, momentem przełomu. Póki co Polacy zapominają o rywalach w drodze do Kataru, myśląc o Słowakach - zwycięstwo nad nimi to klucz do wyjścia z grupy w finałach mistrzostw Europy. Dariusz Wołowski