Po trzech meczach reprezentacji Polski pod nowym trenerem głęboko wierzę, że coś dobrego może z tego powstać. Przez "coś dobrego" rozumiem twór, który będzie w stanie zakwalifikować się do najbliższych mistrzostw świata. Na czym opieram swój optymizm? Można było nawet wygrać Po pierwsze - na tym, że ta drużyna ewidentnie nie poddaje się w nawet w beznadziejnych wydawałoby się sytuacjach. Na razie - to bodaj największy jej minus - wejście w mecz nie jest jej mocną stroną. W pierwszych połowach drużyna Paulo Sousy oddała zaledwie trzy celne strzały (wszystkie w meczu z Andorą). Widziałem jednak wcześniej siedem meczów reprezentacji Polski w Anglii, między 1989 a 2013 rokiem. Wszystkie przegrane. W trakcie żadnego z tych nieudanych spotkań nie miałem nadziei, że "tym razem można nie przegrać". Wręcz przeciwnie - miałem raczej poczucie beznadziei. Dopiero teraz uwierzyłem, że może się udać. Wprawdzie nie udało się, ale powtarzam: przez moment uwierzyłem - nawet w to, że można na Wembley wygrać. Nawet kiedy Polacy stracili drugiego gola, nie traciłem wiary, że mogą tego nie przegrać. Wiara pojedynczego kibica to niby nic wielkiego. Wiara wielu fanów może w przyszłości ponieść tę drużynę. Zmiana nastrojów w krótkim odstępie czasu Po drugie - na tym, że ten zespół potrafi przepoczwarzyć się, zmienić, wyewoluować - wybierzcie słowo jakie wam pasuje - w trakcie zaledwie jednego meczu. Paulo Sousa potrafi reagować, potrafi ją zmieniać. Jeśli kiedyś załamywaliśmy ręce nad grą Biało-Czerwonych w trakcie jakiegoś meczu to nie zdarzało się już żebyśmy końcówkę oglądali na stojąco mając REALNE szanse na zgarnięcie pełnej puli. No bo co: przypominacie sobie taki mecz? Właśnie dlatego zaskakująco mocno - nawet dla mnie samego - wierzę w ten zespół. Moim zdaniem Paulo Sousa i jego drużyna dają nadzieję na progres. Trzymam kciuki. Do boju!