Była 88. minuta meczu w Vila-Real, kiedy niesamowity Radamel Falcao wbił gola dla Atletico Madryt. Wieść lotem błyskawicy przeniosła się do Vallecas, gdzie miejscowe Rayo remisowało bez bramek z tak samo zagrożoną Granadą. W tunelu miotał się Juan Sabas, drugi trener Granady, były piłkarz Rayo, którego zadaniem było informowanie swoich o innych wynikach. O golu Falcao goście dowiedzieli się jednak od gospodarzy, którzy bezwstydnie i ostentacyjnie namawiali ich do straty bramki. Nie odebrałaby ona utrzymania Granadzie, ocaliła Rayo pogrążając Villarreal. Gol pada, Raul Tamudo zdobywa go jednak ze spalonego, czego sędzia nie zauważa. "Gdyby zauważył i odgwizdał, nie wyszedłby chyba żywy ze stadionu" - relacjonują pół żartem pół serio dziennikarze. Bez długów, półfinalista Champions League wypada z elity W takich okolicznościach, po 12 latach Primera Division opuszcza Villarreal. Klub bez długów wobec fiskusa, funkcjonujący wzorowo, półfinalista Champions League z 2006 roku i wicemistrz Hiszpanii z 2008. "To, co się dzieje w ostatnich latach w Primera Division jest koszmarem. Kiedyś wszystko wyjdzie na światło dzienne" - komentuje Miguel Angel Lotina. Czy to tylko frustracja trenera, który nie potrafił ocalić drużyny przed spadkiem, czy też liga hiszpańska, podobnie jak polska potrzebuje antykorupcyjnej kuracji? Na Villarreal spadło w tym sezonie siedem plag egipskich: stracił masę sił w Champions League, w morderczej grupie z Manchesterem City, Bayernem i Napoli, zmagał się z plagą urazów, na czele drużyny stało aż trzech trenerów. W końcu jednak pozostanie w Primera Division miał w swoich rękach wypuszczając je na dwie minuty przed końcem sezonu. Atletico gol Falcao nic konkretnego nie dał, przy remisie i tak zachowałoby miejsce w Lidze Europejskiej, gdzie będzie broniło trofeum. Bez transferów można się utrzymać Przed spadkiem uratowało się Rayo, które od 2007 roku nie wydało na transfery ani grosza, oraz Saragossa - klub specjalizujący się w szalonych akcjach przeprowadzanych w okolicach Świąt Bożego Narodzenia. Rokrocznie wymieniają wtedy trenera i pół drużyny, tym razem zbawcą został Manolo Jimenez, który potrafił dokonać cudu odrabiając 12 pkt straty. Po zakończeniu sezonu nie umiał jednak powiedzieć, czy chce pozostać w klubie, czy raczej ma dość pracy w ekstremalnych warunkach? Oczywiście wszystkie wydarzenia z końcówki sezonu w Primera Division przebiły się na poczesne miejsce w hiszpańskich mediach przede wszystkim dlatego, że Real Madryt już wcześniej rozstrzygnął swój wyścig o mistrzostwo z Barceloną. "Królewscy" Jose Mourinho zostaną zapamiętani, jako drużyna o nadludzkich "parametrach" 100x121, pobili historyczne rekordy punktów i goli. Kiedy para kolosów przestała w końcu użalać się na sędziów, okazało się, iż popełniają oni grube błędy także w meczach pozostałych drużyn. Po raz 26. w 81. sezonie ligi hiszpańskiej Real i Barcelona zajęły dwa czołowe miejsca w tabeli. Przed rokiem trzecia Valencia straciła do mistrza 25 pkt, tym razem różnica wzrosła do 39 pkt. "Model szkocki" w Primera Division się utrwala, w Hiszpanii otwarcie mówi się już o walce o "małe mistrzostwo" za plecami dwójki kolosów. Nagroda jest atrakcyjna - miejsce w Champions League bez eliminacji. Trudno znaleźć choć jedną przesłankę wskazującą, że za rok będzie inaczej. Hegemonia bogatych i sławnych może się wyłącznie pogłębić. Duet największych przegranych Największymi przegranymi sezonu w Hiszpanii są Villarreal i Barcelona - dwa zespoły spadające z piedestału. Katalończycy mają szansę pożegnać Pepa Guardiolę zdobyciem Pucharu Króla, który i tak będzie wyłącznie nagrodą pocieszenia. Z swoje 50 goli Leo Messi dostanie na otarcie łez nagrodę "Pichichi" i "Złoty But", Victor Valdes trofeum Zamory (najlepszy bramkarz ligi). Nie zmieni to jednak dotkliwego poczucia porażki w Katalonii. Nie da się wiecznie wygrywać? Pewnie, choć moment, gdy przegrana nadchodzi nigdy nie jest przyjemny. W drugim roku pracy w Hiszpanii Jose Mourinho dotrzymał słowa detronizując Barcelonę. Do pełnego szczęścia zabrakło dwóch lepiej wykonanych karnych w meczu z Bayernem Monachium. "The Special One" oglądał je na kolanach dając o sobie skrajnie inne świadectwo, niż 12 miesięcy wcześniej, gdy na tym samym etapie Champions League "Królewscy" odpadali z zespołem z Katalonii. 10. Puchar Europy pozostanie obsesyjnym pragnieniem królewskiego klubu i bezdyskusyjnie celem nr 1 na przyszłość. Zanim gracze Bayernu i Chelsea wyjdą na Allianz Arena, by rozegrać mecz roku w klubowej piłce, wiadomo, że kolejna edycja rozgrywek zapowiada się szlagierowo. Real, Barcelona, Manchester United, Manchester City, a także Milan, Arsenal, czy Borussia Dortmund - lista rannych, poszukujących rehabilitacji jest imponująca. A przecież wciąż mogą się na niej znaleźć Bawarczycy. Chelsea już nie. Albo wygra finał, albo od września ogladać będzie wielkich rywali w telewizji. Czytaj blog Darka Wołowskiego i dyskutuj z autorem tekstów