- Czwarta runda to takie minimum Szlema, że gdzieś tam jest otarcie o ten drugi tydzień. Oczywiście, że jak się już jest tutaj i się gra, to chce się więcej, no ale nie zawsze wszystko idzie po myśli. Szczególnie, że po tym, jak się czułam jeszcze trzy tygodnie temu, to czwartą rundę tutaj wzięłabym w ciemno. Wiadomo, jak było, że tutaj każdy mój mecz był w tym roku na stykach, ale też nie mogę narzekać, bo z losowaniem też bywa różnie i czasem się trafi od razu trafi na bardzo trudne przeciwniczki, że na wejściu jest pod górkę już - podsumowała występ na wimbledońskiej trawie Radwańska. - Cieszy mnie ogromny progres, ja się czułam o wiele lepiej, ani nie miałam zadyszki, a i widziałam jedną piłkę, nie trzy, bo tak też bywało. Ale niestety tutaj nogi siadły i to bardzo, jakbym miała ciężarki doczepione do nóg. Niestety tak już jest, kiedy nie ma tego właściwego przygotowania kondycyjnego przed, a jednak na trawie te mecze naprawdę dużo kosztują - dodała. Spotkanie "starych znajomych" rozpoczęło się symbolicznie, bo krakowianka zdobyła w nim pierwsze trzy punkty, ale od 40-0 do głosu doszła Kuzniecowa, która wygrała pięć kolejnych wymian i doprowadziła do przełamania podania rywalki. Wyraźnie Rosjanka wzięła sobie za punkt honoru zabić każdą nadlatująca w jej stronę piłkę. Dzięki sile fizycznej niemal cały czas prowadziła grę, spychają Radwańską do defensywy i zmuszając do ciągłego biegania po korcie. Jak mawia klasyk, że oprócz swojego piękna, tenis jest też umiejętnym i bezwzględnym wykorzystywaniem słabości przeciwnika. A przecież wirusowa infekcja, z którą przez dwa tygodnie zmagała się Polka w czerwcu, nie jest tajemnicą, podobnie jak jej majowe kłopoty ze stopą. Dziesiąta obecnie tenisistka świata przyjechała do Londynu bez większych oczekiwań, szukając bardziej ogrania, ale i przedłużając przy okazji imponująca serię do 45 kolejnych występów w Wielkim Szlemie, rozpoczętą właśnie w Wimbledonie w 2006 roku. W tym czasie najczęściej zdarzało jej się grać właśnie m.in. na korcie numer 3, ze zmiennym szczęściem w ostatnich sezonach. - Nie zwracam uwagi na to, że trzeci raz w ostatnich latach przegrałam mecz w czwartej rundzie na korcie numer trzy. Jak się gra 12 lat ten sam turniej, to się nie zwraca na takie rzeczy uwagi jak to, czy przegrałam tu kilka meczów, czy wygrałam. Co innego, jakby to było raz czy dwa, ale tego jest po prostu za dużo, zresztą połowy z nich nie pamiętam. Natomiast jeśli chodzi o kort treningowy numer 16, to jest mój świadomy wybór. Ja go bardzo lubię, on jest trochę z boku i nie trzeba też nigdzie przechodzić. Tam jest jakoś spokojnie. Wiem też, że Andy Murray najbardziej lubi zaraz kort obok. Także przeważnie tam trenuje, jeśli ktoś mnie nie uprzedzi z rozstawionych, to to jest właściwie mój kort treningowy - powiedziała Interii Radwańska. Ale wracając do poniedziałkowego meczu 1/8 finału, to Kuzniecowa rozstrzygnęła na swoją korzyść pierwsze cztery gemy, dosłownie bombardując drugą stronę kortu, bo do wielu jej mocnych zagrań krakowianka nawet nie startowała. Jednak udało jej się przerwać tę serię, bowiem zdołała utrzymać swój serwis na 1:4. Chwilę później miała nawet szansę na "breaka", ale nie wykorzystała jej i zrobiło się 1:5. Po kolejnym wygranym podaniu Radwańska wyszła na 2:5, ale w następnym gemie nie zdołała powstrzymać przeciwniczki przed zdobyciem seta 6:2 po 32 minutach gry. Otwarcie drugiej partii przyniosło spowolnienie wydarzeń na korcie, bo wymiany stawały się coraz dłuższe, a i w poszczególnych gemach gra toczyła się często na przewagi. Tym razem po 32 minutach na tablicy widniał dopiero wynik 2:2. Po równych trzech kwadransach doszło do kluczowego zdarzenia w secie, bowiem Rosjanka przełamała podanie Radwańskiej, choć ta pomogła jej, wyrzucając prostą piłkę z bekhendu na aut przy "break poincie". Chwilę później było już 3:5, ale krakowianka wyszła jeszcze na 4:5. W dziesiątym gemie Polka stanęła przed szansą na wyjście z opresji, bowiem prowadziła już 40-15, ale następne pięć wymian wygrała Kuzniecowa. Wykorzystała już pierwszego meczbola po godzinie i 31 minutach, odnotowując 37. wygrywające uderzenie (13 miała rywalka). - Na pewno ten początek trochę uciekł za szybko. I gdzieś te pierwsze gemy, cóż nagle ich nie było, a potem ciężko jest wrócić, jak się ma dwa "breaki" do tyłu. Drugi set był już rzeczywiście wyrównany, dłuższe wymiany i miałam swoje szanse, choć ich nie wykorzystałam. Na pewno szkoda tego ostatniego gema, ale grając z taką zawodniczką, to każda piłka, każdy gem ma znaczenie - powiedziała Interii Radwańska. Obie tenisistki grały bardzo dobrze, a nieznaczna przewaga Rosjanki wyraźnie wynikała z jej siły fizycznej, ale i podejmowania maksymalnego ryzyka. Popełnił 20 niewymuszonych błędów, o pięć więcej od rywalki. Wykorzystała trzy z dziewięciu piłek na przełamanie, a obroniła wszystkie trzy "break pointy wypracowane przez krakowiankę. - Widać, że Swieta gra ten turniej bardzo solidnie, zresztą od kilku miesięcy znów gra świetnie i widać, że jest bardzo pewna siebie na każdej nawierzchni, nie tylko tutaj. Na pewno jest to jeden z jej lepszych sezonów. To nie jest tak, że zagrałam słaby mecz, czy się źle czułam, nie zupełnie. Tak naprawdę najgorszy był u mnie pierwszy mecz w turnieju - zero pewności siebie, w ogóle nie czułam piłki, niewgrana, niedotrenowana, bez czucia w ogóle. Dlatego tamten mecz jednak mnie tyle kosztował, że walczyłam gównie z samą sobą, ale kolejne było już coraz lepsze - powiedziała Radwańska. - Dzisiaj gało mi się dobrze, choć wiadomo, że trochę fizycznie nie byłam zbyt dobrze przygotowana na ten turniej, a wiadomo, że trawa jednak kosztuje co najmniej trzy razy więcej, niż "ziemia" czy hard. Zupełnie nie wyobrażam, jakbym się czuła, gdybym tu miała grać codziennie mecz, a nie co drugi. Na tą chwilę to byłby jakiś absurd dla mnie. Na pewno w fizycznie brakło tu trochę, a przy takiej przeciwniczce, to jednak ma znaczenie - dodała. Przed Wimbledonem walczyła przez dwa tygodnie z wirusową infekcją, niemal nic nie jadła i nie wstawała z łóżka, w wyniku czego straciła około sześciu kilogramów na wadze. Nie miała też zbyt wiele okazji do trenowania na trawie, a przed przyjazdem do Londynu rozegrała na tej nawierzchni tylko jeden mecz w Eastbourne. - Biorąc po uwagę, że ten sezon nie jest najlepszy, to na pewno czwarta Runda Wielkiego Szlema jest ok. To jest taki lepszy start na drugą połowę sezonu, bo Wimbledon właściwie kończy pierwsza połowę. Wiadomo, że jest trochę presji, jak się broni sporo punktów, ale zawsze tak jest, że się broni mniej, lub więcej. No chyba, że wchodzę na clay, to właściwie nie bronię żadnych punktów, wiadomo. To jest u mnie jedyny wyjątek, a tak nie będę sobie zaprzątać głowy, czy mi spada 100 czy więcej punktów. Teraz chwilowo nie myślę o kolejnych meczach, bardziej o nadrobieniu siły fizycznej przez ten okres treningowy, który przepadł niestety po Paryżu. Tak że przede mną dużo pracy na korcie i poza nim w najbliższym czasie, bo do turniejów w Stanach Zjednoczonych jednak trochę czasu jest - powiedziała Polka. 28-letniej krakowiance nie udało się osiągnąć w Wimbledonie szóstego ćwierćfinału w 12 startach, choć jej najlepszymi wynikami pozostają finał z 2012 roku i półfinał z 2013. Natomiast Kuzniecowa w 1/4 finału tutaj wystąpi po raz czwarty i we wtorek stanie przed szansą poprawienia swojego najlepszego rezultatu na londyńskiej trawie. - W tym roku ta trawa jest bardzo sucha i wolna, zresztą przy tej pogodzie to też nie dziwi w sumie, no i wiele kortów jest bardzo zniszczonych już. Aczkolwiek jestem zaskoczona, że ta trójka była najlepsza. Faktycznie nie było tam żadnych ubytków, ani dziur, jak to było na Korcie Centralnym, czym byłam bardzo zaskoczona, że jest już w takim opłakanym starcie. Ale na pewno ta trawa jest coraz wolniejsza i piłki od razu robią się wolne, bo się przez to robią takie duże, koty tak zwane. Dlatego te mecze tak długo tu trwają, a nie jak kiedyś był serwis, wolej i po robocie. Nawet dziewczyny pamiętam jeszcze grające serwis-wolej, a teraz to się idzie do siatki, jak się ktoś pomyli, albo piłkę za bardzo do przodu wyrzuci przy serwisie - powiedziała Interii Radwańska. Siódmy dzień The Championships jest tradycyjnie nazywany w Londynie "super poniedziałkiem", bowiem w planie gier znaleźć można komplet - po osiem - meczów czwartej rundy singla kobiet i mężczyzn, co pozwala wyłonić wszystkie pary 1/4 finału. Dopiero od wtorku drabinki się "rozchodzą", czyli panie rywalizują w dni parzyste, a panowie w nieparzyste. Daje to wszystkim dobę odpoczynku pomiędzy kolejnymi występami. Z Londynu Tomasz Dobiecki