- Taki mecz to jest bardzo dobry "trening", jak nawet nie na ten turniej, to na cały sezon, bo takie mecze rzadko się zdarzają. Trzy godziny w takich warunkach i to na Wielkim Szlemie, więc to jest fajne przetarcie. Oczywiście wolałoby się grać tutaj godzinę, czy półtorej, żeby być świeżym. Nie da się też ukryć, że granie prawie trzy godziny na trawie, to jednak jest dużo, czuje się każdy mięsień i wszystko dwa razy bardziej, niż na innych nawierzchniach. Tym bardziej, że nie przyjechałam tu w 100 procentach zdrowa, więc gdzieś się to odkłada. Ale na pewno dzień przerwy w piątek przyda się na odpoczynek i przygotowanie się - powiedziała Interii Radwańska. - Na pewno upalna pogoda nie pomagała. Czułam się raz lepiej, raz gorzej, ale w trzecim secie chyba czułam się najlepiej. Troszkę zaszło słońce, ale też tych emocji było chyba mniej, po tym tie-breaku. No i ciężkich dwóch setach. Dzisiaj też się lepiej czułam niż w pierwszym meczu, pomimo większego upału. Można powiedzieć, że już jestem ubrana, ale nadal jestem w kapciach, bo nogi jeszcze tak nie za bardzo chcą biegać. Takie duże miśki, pluszowe pantofle z uszami. Czasem się czuje, że mam iść, ale kapcie nie pozwalają. I nie mają podeszwy na trawę, więc mi się trochę nogi rozjeżdżają - podsumowała swoją aktualną dyspozycję. Pierwszy set przypominał trochę męski tenis, bo obie zawodniczki konsekwentnie utrzymywały swoje serwisy, długo nie dając sobie szans na przełamanie. Wyjątkiem był jeden break point na 4:2, ale zmarnowany przez krakowiankę. W sporcie mówi się często, że niewykorzystane szansy się mszczą i faktycznie w 11. gemie jedyną okazję w tej partii na przełamanie wykorzystała McHale, obejmując prowadzenie 6:5. Pomogła jej w tym Polka popełniając podwójny błąd serwisowy przy decydującym punkcie. Chwilę później to Amerykanka znalazła się w opałach, ale wybroniła się ze stanu 30-40. Potem jeszcze raz zachowała zimną krew przy trzecim break poincie w gemie, by zakończyć pierwszą partię po 50 minutach, przy drugiej szansie, gdy return Radwańskiej wyleciał na aut. Na otwarcie drugiego seta Polka ze sporym trudem utrzymała swoje podanie, a w kolejnym gemie McHale nie oddała jej nawet punktu. Jednak w trzecim po raz drugi w czwartkowym pojedynku doprowadziła do przełamania. Zaraz po tym jednak roztrwoniła tę przewagę. Później już pewnie utrzymywały swoje podania i o losach partii musiał zadecydować tie-break. Rozpoczął się korzystnie dla Radwańskiej, która odskoczyła na 2-0, ale po tym przegrała pięć kolejnych punktów. Dopiero przy 2-5 w sukurs jej przyszła Amerykanka, kierując prosty forhend w siatkę, a zaraz po tym wyrzucając piłkę z bekhendu na aut. Trzeci z rzędu niewymuszony błąd sprawił, że na tablicy pojawił się wynik 5-5. Właściwie dopiero od tego momentu zaczęły się prawdziwe nerwy, choć nieco więcej spokoju w decydujących wymianach zachowała krakowianka. Obroniła dwa meczbole, przy 5-6 i 6-7, zanim wygrała tę "dogrywkę" 9-7, po godzinie i trzech minutach emocjonującej walki o każdy punkt. Niewykorzystane szanse na zamknięcie meczu trochę rozproszyły McHale, która zaczęła grać mniej precyzyjnie. Chociaż utrzymała swoje podanie na otwarcie decydującej partii, to kolejne trzy gemy należały do Polki, która miała nawet piłkę na 4:1, ale rywalka wyszła z tej opresji na 2:3. Dalej mogło być "z górki", bo prowadzenie 4:2 dał serwis wygrany do zera, po którym omal nie zrobiło się 5:2, ale Radwańskiej uciekło aż sześć sposobności do tego. I nieoczekiwanie były nerwy przy jej serwisie, obroniony "break point", po czym wyszła na 5:3. W ostatnim gemie Amerykanka całkowicie się pogubiła przy własnym podaniu, bo wszystkie cztery wymiany przegrała przez niewymuszone błędy i zarazem trwający dwie godziny i 43 minuty mecz. W sumie zepsuła w nim aż 42 piłki, przy 14 po stronie krakowianki. - Takie mecze wygrywa się chyba sercem i ambicją, bo wiadomo, że kondycją na pewno nie. Gdyby ktoś tydzień temu powiedział mi, że wygram tu trzysetowy mecz w takim upale, to bym odpowiedziała, że chyba się pomylił, bo to na pewno nie ja. W ogóle się nie czułam na siłach. Absolutnie. Zaskoczyłam sama siebie, że mogłam taki mecz wygrać w takich warunkach. Na pewno są wciąż przestoje i czuje na korcie, że nogi nie "chodzą" jakby się chciało i szybkości w niektórych momentach brakuje. Może ja to czuję, a z boku tego aż tak nie widać, ale na pewno chciałoby się szybciej, a wciąż jest gdzieś rezerwa. Wytrzymałam kondycyjnie ten mecz, a to najważniejsze - powiedziała Radwańska, która po Rolandzie Garrosie przez dwa tygodnie walczyła z infekcją wirusową. Przed czwartkowym pojedynkiem 28-letnia Polka, obecnie 10. W rankingu WTA Tour, była zdecydowaną faworytką, za czym przemawiało nie tylko doświadczenie i dorobek, ale też zdecydowanie korzystny bilans poprzednich spotkań 5-0 i to bez straconego seta. Czterokrotnie okazała się lepsza na twardym korcie i raz na trawie - przed dwoma laty w Nottingham (6:3, 6:1). Teraz, w pojedynku o awans do 1/8 finału, Radwańska spotka się w sobotę z rozstawioną z numerem 19 Szwajcarką Timeą Bacsinszky, która w drugiej rundzie bez problemów wygrała ze Słowaczką Kristiną Kucovą 6:1, 6:0. - Warto zwrócić uwagę, że dzisiejszy mecz Agnieszka wygrała przede wszystkim głową i odważną grą kątową, która zmuszała rywalkę do ciągłego biegania i częstych zmian kierunków. Chociaż w końcówce widać było, że sama jest już trochę zmęczona, to drobne kryzysy kondycyjne nadrabiała świetną techniką. Wciąż widać, że jeszcze nie wróciła do pełni zdrowia po infekcji wirusowej, ale ważne jest to, że coraz bardziej łapie turniejowy rytm gry. Po powrocie, tuż przed Wimbledonem, miała okazję zagrać tylko jeden mecz na trawie w Eastbourne, a to mało w perspektywie dwóch tygodni Wielkiego Szlema. Ale widać, że walczy, a ten mecz i trzy mocno wybiegane sety, pomogą jej na pewno w przygotowaniu do kolejnego występu w Londynie - powiedział Interii Mario Trnovsky z MTW Academy, który trenował Marcina Gawrona, Martę Domachowską czy Klaudię Jans-Ignacik, gdy triumfowała w mikście w Rolandzie Garrosie. W czwartek z tegorocznym Wimbledonem pożegnała się Magda Linette, która wcześniej odpadła w pierwszym meczu w singlu. W deblu Polka i Amerykanka Maria Sanchez przegrały w pierwszej rundzie z Ukrainkami Nadią Kiczenok i Olgą Sawczuk 2:6, 7:6 (10-8), 4:6. Wieczorem w tej samej fazie będzie jeszcze walczyć Alicja Rosolska w parze z Japonką Nao Hibiono. Ich rywalkami będą Chorwatka Mirjana Lucić-Baroni i Niemka Andrea Petković. Z Londynu Tomasz Dobiecki