Agnieszka zawiodła kibiców? Pewnie bardziej siebie samą - I masz jeszcze kogoś w singlu? Linette, albo Radwańską, albo kogokolwiek? - zapytał zaczepnie, dziś rano na przywitanie jeden z włoskich dziennikarzy tenisowych Ubaldo Scanagatta. - A Ty Ubi? - odpowiedziałem, po czym właściciel dużego portalu tenisowego ubitennis.it zamilkł i speszony odwrócił się na pięcie, jakby nagle przypomniał sobie o czymś ważnym do zrobienia właśnie w tej chwili. - O mamma mia! - powiedział machając nerwowo ręką, słysząc tę krótką wymianę zdań, Gianni Clerici, były dziennikarz "La Republika", który mimo 87-lat wciąż jeździ na turnieje Wielkiego Szlema, od ponad 40 lat (był na ponad 180). Owszem, porażka Agnieszki Radwańskiej w trzeciej rundzie Roland Garros z Alize Cornet, a zwłaszcza styl w jakim uległa Francuzce na korcie, zostawia sporo do życzenia. Ale przegrane pojedynki, nawet kompletnie nieudane, to część tenisa, żeby nie powiedzieć istota. W Paryżu 28-letnia krakowianka wróciła do gry po miesięcznej przerwie spowodowanej przeciążeniową kontuzją stopy, a start poprzedziły raptem kilkudniowe treningi. Tłumaczenie? Nie, stwierdzenie oczywistych faktów, trochę na przekór internetowemu hejtowi i kolejnej fali krytyki pod adresem Polki. Zawiodła kibiców? Być może, ale pewnie bardziej siebie samą, bo sportowcy nie lubią przegrywać, a już na pewno nie tak. Jednak na pomeczowej konferencji prasowej było widać złość, ale i spokój, świadomość, że pierwszy start po kontuzji to przetarcie, ale i podtrzymanie serii 44 występów w Wielkim Szlemie bez przerwy. - Może nie mówmy o Federerze, to jednak tenisista z innej galaktyki. Zastanawiałam się nad przyjazdem do Paryża do ostatniej chwili. Ponieważ ze stopą było wszystko w porządku, postanowiłam zagrać. To nie jest turniej, który można od tak odpuścić, bez poważniejszego powodu, to przecież Wielki Szlem - mówiła ze spokojem zapytana czemu, podobnie jak Szwajcar nie opuściła Roland Garros, a powrotu na korty nie odłożyła na trawę. Dopiero teraz Agnieszkę czeka weryfikacja Wiadomo, że trawa jest ulubioną nawierzchnią 28-letniej Polki, sklasyfikowanej obecnie na dziesiątym miejscu w rankingu WTA Tour. Tak naprawdę, po słabszym początku sezonu i spadku w klasyfikacji, właśnie na trawie będzie musiała walczyć o ważne punkty. Będzie miała okazję pokazać w jakiej naprawdę jest formie, tym bardziej że po sobotniej porażce w Paryżu ma ponad tydzień czasu na treningi i właściwe przygotowanie. Wstępny plan startów jest ambitny, bo trzy turnieje WTA w trzy tygodnie, najpierw holenderskie s’Hertogenbosh, a potem Birmingham i Eastbourne. Być może będą tylko dwa, w zależności od uzyskiwanych wyników, a potem Wimbledon, jedyna wielkoszlemowa impreza, w której krakowianka wystąpiła w finale - w 2012 roku. - Oczywiście należy się trochę niepokoić spadkiem Agnieszki w rankingu, bo po Roland Garros znajdzie się pewnie poza pierwszą dziesiątką. Ale trzeba pamiętać, że jest jedną z nielicznych zawodniczek, które od kilku lat cały czas utrzymują się w TOP 10 WTA. Także Aga ma prawo do zadyszki i słabszej formy po tak długim czasie? Ważne jest, żeby po kontuzji i załamaniu formy szybko się odbudowała i znowu zaczęła wygrywać mecze. Dobrze, że w Paryżu odpadła w trzeciej, a nie w pierwszej rundzie, bo takie niepowodzenie by na dłużej zostało w głowie. Czy jest to chwilowy zakręt, czy coś poważniejszego, przekonamy się w ciągu najbliższych sześciu tygodni obserwując, jak jej pójdzie na trawie. To jest bardzo wymagająca nawierzchnia, ale Aga ją najbardziej lubi, więc to będzie miarodajny obraz jej aktualnej dyspozycji, a nie start na wolnej "ziemi" w Paryżu zaraz po kontuzji - powiedział Interii Mario Trnovsky z MTWA Academy, który jako trener współpracował m.in. z Martą Domachowską czy Klaudią Jans-Ignacik. Druga Polka w czołowej "50" rankingu? Wracając do Roland Garros 2017, to trudno się nie zachwycać trzema świetnie rozegranymi meczami Magdy Linette, która po raz pierwszy w karierze osiągnęła trzeci rundę. Jej zachowanie na korcie, ale i poza nim, wygląda obiecująco i daje nadzieję, że w ciągu najbliższych miesięcy przebije się do czołowej 50-tki rankingu WTA Tour. Po Paryżu powinna awansować z 94. na 77. pozycję, a i ona powtarza często, że lepiej się czuje na trawie, niż na mączce ceglanej. Ostatni raz dwie Polki wystąpiły w tej fazie Wielkiego Szlema w styczniu 2008 roku, w Australian Open, a była to Radwańska i Domachowska. Ktoś powie, że trzecia runda, to nie ćwierćfinał czy półfinał, ale jednak rzecz warta odnotowania, że w czterech największych turniejach w sezonie wygrywać mecze w singlu może nie tylko Agnieszka. Co mają powiedzieć Włosi i Niemcy? To dopiero klęska W pierwszym tygodniu Roland Garros w biurze prasowym było tylko sześciu dziennikarzy z Polski, w drugim zostało dwóch. Co ma powiedzieć blisko 30 włoskich żurnalistów, którzy mieli okazję zobaczyć w Paryżu porażki Roberty Vinci, Camili Giorgi i Franceski Schiavone w pierwszej rundzie, a Sary Errani w drugiej. Wśród mężczyzn było tylko nieznacznie lepiej, bo w trzeciej poległ Fabio Fognini, w drugiej Andreas Seppi (przegrał z Bolellim), Stefano Neapolitano, Simone Bolelli i Paolo Lorenzi. To dopiero prawdziwa klęska i to na ich ulubionej ziemnej nawierzchni. Drugi wywołany wcześniej przykład - Niemcy, w których barwach na paryskich kortach wystąpiła przecież prowadząca w rankingu WTA Tour Angelique Kerber. I niechlubnie zapisała się jako pierwsza liderka tej klasyfikacji w historii Roland Garros, która odpadła w pierwszej rundzie. W tej samej fazie jej los podzieliły Mona Barthel i Annika Beck, a jako jedyna do trzeciej rundy dotarła Carina Witthoef. Niemieccy tenisiści, cóż zawiedli na całej linii, bowiem nie wygrali nawet meczu: Dustin Brown, Philipp Kohlschreiber, Jan-Lennard Struff Misha Zverev, Flirian Mayer. A i przecież jeszcze dziesiąty na wiecie Alexander Zverev, pogromca Serba Novaka Djokovicia w finale niedawnego turnieju ATP Master 1000 w Rzymie, typowany wśród kandydatów do wielkoszlemowego triumfu. Bolesna 100-procentowa skuteczność, którą musiało przełknąć ponad 20 niemieckich dziennikarzy obecnych w Paryżu? Z kronikarskiego obowiązku należy przypomnieć, że w pierwszej rundzie tegorocznego Roland Garros odpadł jedyny Polak - Jerzy Janowicz, który po kontuzji stopy wznowił treningi na pięć dni przed rozpoczęciem imprezy. Włosi i Niemcy mają imprezy, a my nie Zaraz ktoś powie, że nie sztuką jest porównywać przegranych, ale warto zauważyć, że jeszcze parę lat temu we Włoszech rozgrywano po 2-3 turnieje w roku, zarówno ATP World Tour, jak i WTA Tour. Obecnie jest to impreza w Rzymie, jedna z dziewięciu najważniejszych w sezonie męskim, zaliczanych do ATP Masters 1000. W tym samym tygodniu, również na kortach Foro Italico rywalizują kobiety, a ranga to "Premier 5" z pulą nagród blisko trzy miliony dolarów, a w tej najważniejszej piątce to pozycja numer trzy, po Indian Wells i Miami, gdzie uczestniczki walczą o prawie siedem milionów dolarów w każdym. Natomiast Niemcy wciąż są jednym z najczęściej odwiedzanych krajów, ponieważ organizują turnieje ATP w Halle, Monachium, Stuttgarcie i Hamburgu oraz WTA w Stuttgarcie i Norymberdze. Dla porównania w Polsce od kilku lat nie ma już imprez z tych dwóch cyklów, a największym jest Pekao Szczecin Open. Należy do najwyższej rangi challengerów ATP (bezpośredniego zaplecza ATP World Tour), z pulą nagród 150 tysięcy dolarów plus hospitality (bezpłatne zakwaterowanie i wyżywienie tenisistów). Turniej będzie w tym roku obchodził jubileusz 25-lecia i odbędzie się w dniach 11-17 września. Podsumowując więc Roland Garros 2017 na bazie trzech krajów, w tym dwóch dość mocnych w światowym tenisie nacji, to występy Radwańskiej i Linette w trzeciej rundzie w Paryżu nie są wcale najgorszymi wynikami. Tym bardziej w przypadku zawodniczek, które lepiej spisują się na szybkich nawierzchniach niż na wolnych kortach ziemnych. Z Paryża Tomasz Dobiecki