Interia: Poniedziałek, zamiast wielkiego tenisa, mamy wielki deszcz. To mój ósmy albo dziewiąty Roland Garros, no i nie pamiętam dnia bez meczów, a Pani? Marion Bartoli: - Też nie, choć pojawiałam się na Roland Garros kilka lat wcześniej. Owszem, zdarzały się dni z przerwanymi meczami, czy też sytuacja, że pierwsze gry rozpoczynały się późno po południu, ale odwołania wszystkich tutaj nie przeżyłam. Dla kogo to jest bardziej frustrująca sytuacja - dla organizatorów, kibiców czy tenisistów czekających na mecze. - Z mojej perspektywy wiem, jak bardzo to denerwuje, gdy chce się grać, a nie można, tylko się siedzi w szatni i co chwila patrzy za okno lub na telewizor, czy przestało już padać. Ale na szczęście organizatorzy w porę zdecydowali się odwołać dzisiejsze mecze, bo zawodnicy mogą wracać do hotelu, a kibice do domów. Patrząc na miny kibiców, trudno nie odnieść wrażenia, że zwracane pieniądze za bilety nie rekompensują braku meczów? - Ja też czuję dzisiaj niedosyt, bo kilka meczów zapowiadało się naprawdę ciekawie. Na przykład mecz Agnieszki Radwańskiej z Cwetaną Pironkową? - Ten akurat najmniej chyba, jeśli chodzi o kobiece mecze w planie gier na dzisiaj. Dlaczego? Przecież Agnieszka to numer dwa w rankingu WTA Tour? - Widziałam wczoraj dłuższe fragmenty tego meczu i nawet przez chwilę nie było widać, żeby Cwetana mogła ją czymś zaskoczyć. Myślę, że Agnieszka mogłaby ten mecz przegrać tylko na własne życzenie, bo wyraźnie odpowiada jej styl gry rywalki. Pironkowa jest groźniejsza na trawie, a tu, na dość wolnym korcie ziemnym nie ma po prostu argumentów, żeby pokonać Radwańską. Ale spadł deszcz, mecz przełożono na dzisiaj, teraz przesunięto na wtorek. Dla Pironkowej to nowe otwarcie, a duża presja będzie chyba po stronie Agnieszki? - Powinna ją spokojnie wytrzymać, choć to nie znaczy, że po wznowieniu musi od razu wygrać. Może to być trochę trudny moment, a być może dojdzie do trzeciego seta, ale jestem przekonana, że Agnieszka awansuje. Już się bałem, że Pani po prostu nie lubi Radwańskiej. - Nie, dlaczego? Agnieszka jest bardzo sympatyczną dziewczyną i chyba jest jedną z najbardziej lubianych zawodniczek w Tourze. Nigdy nie słyszałam, żeby inne tenisistki na nią narzekały, czy żeby ktoś jej nie lubił. Ale na korcie chyba była jedną z najbardziej niewygodnych dla Pani rywalek. Bilans Pani siedmiu meczów z nią, to siedem porażek... - Tak, tak, dobrze pamiętam (śmiech). Faktycznie nie potrafiłam nigdy znaleźć na nią sposobu, a cokolwiek próbowałam zrobić na korcie, to ona i tak potrafiła sobie z tym poradzić. Każda tenisistka ma taką "zmorę" sportową... ...śniącą się po nocach? - No nie, Agnieszka nigdy mi się nie śniła. Ale faktycznie nie lubiłam przeciwko niej grać, bo czasem na korcie czułam kompletną bezsilność. Dlaczego? - Agnieszka jest tenisistką kompletną i nie ma chyba słabych punktów. Może kiedyś trochę gorzej serwowała, ale teraz wzmocniła serwis. Mnie zwykle brakowało cierpliwości. Lubiłam szybkie wymiany, więc jak trwały zbyt długo, to w pewnym momencie podejmowałam maksymalne ryzyko, a wtedy nie zawsze piłki wchodzą w kort. Problem, gdy się gra z Agnieszką, jest taki, że często jedną wymianę trzeba kończyć dwa, trzy razy, a czasem więcej. Ona jest w stanie dobiec do każdej piłki i jeszcze ją odegrać. Pomijam już jej techniczne umiejętności i zaskakujące dropszoty, czy piłki odgrywane, gdy prawie siedzi na korcie. To jest frustrujące, gdy trwa nie przez dwa, trzy gemy, tylko cały mecz. Wygrała Pani Wimbledon w 2013 roku, pokonując w finale Sabine Lisicki, która w półfinale nieoczekiwanie wyeliminowała właśnie Radwańską. - Domyślam się chyba jakie będzie pytanie (śmiech). Tak, ucieszyłam się wtedy, że nie będę musiała grać z Radwańską. Grałam wtedy bardzo dobrze, może nawet to był najlepszy tenis w moim życiu, ale nie wiem, czy Agnieszka nie byłaby w stanie z nim sobie poradzić. Na szczęście wygrała wtedy z nią Lisicki, więc nie muszę się zastanawiać, co by było, gdyby w finale moją przeciwniczką była Radwańska. Czyżby zakończyła Pani karierę po tamtym Wimbledonie dlatego, żeby więcej nie grać przeciwko Radwańskiej? - (śmiech) Nie, miałam swoje powody. Na pewno jednym z nich była świadomość, że ciężko mi będzie powtórzyć tamten sukces i zadowalać się słabszymi wynikami. Odeszłam wtedy ze sportu jako mistrzyni Wimbledonu - to dobrze brzmi, a nie zakończyłam zawodową grę porażką w pierwszej czy drugiej rundzie mniejszego turnieju. Nie żałowałam nigdy tamtej decyzji, nawet przez moment.