Interia: Sezon na kortach ziemnych za panią. Ulga czy złość jednak bardziej? Agnieszka Radwańska: - Ulga, bo nie ukrywam, że gra na ziemi od kilku lat sprawia mi problemy. Wiadomo, że na "cegle" mecze są dłuższe, wymiany są dłuższe, piłki są cięższe, więc wszystko to powoduje większe przeciążenia i zmęczenie. No i nie da się ukryć, że więcej urazów, niż jak się gra na betonie czy na trawie. No właśnie, w tym roku Agnieszka Radwańska w Paryżu nie miała na sobie żadnego bandaża, nawet plastra. Skąd ta odmiana? - Prawda, że niezła odmiana? (śmiech) Sama się temu dziwię, bo na kortach ziemnych zawsze coś mi dolegało, zresztą podobnie wielu innym zawodniczkom. Na tej nawierzchni mocniej trzeba wchodzić w kort, bardziej atakować piłki, bo zdarza się, że po odbiciu nie lecą do przodu, tylko jakby stają w miejscu. Stąd często pojawia się lekkie przesunięcie w barku, kłopoty z plecami, no i parę innych. Ta odmiana pewnie wynika z małej ilości meczów na "ziemi" przed tegorocznym Roland Garros? - Zgadza się, im mniej meczów w nogach przed przyjazdem do Paryża, tym lepiej. Ta zasada się chyba zawsze sprawdza. Szczególnie w przypadku kogoś o delikatniejszej budowie, jak ja. Potężniej zbudowane zawodniczki trochę lepiej znoszą przeciążenia związane z grą na mączce, ja muszę bardziej uważać na wszelkie urazy. Czyli na kolejne sezony taktyka będzie polegać na ograniczeniu startów na "ziemi" przed Paryżem? - Nie jest to wykluczone, w końcu nie będę młodsza, a z wiekiem zawsze ryzyko kontuzji się jednak zwiększa. Jednak na razie nie myślę o tym, po prostu zamknęłam na ten rok występy na kortach ziemnych i nie ukrywam radości z tego. No to, żeby nie było tak różowo, wróćmy jeszcze do złości. - A mogło być już tak pięknie, tak zielono (śmiech). Do trawy dojdziemy za chwilę. Jesteśmy jeszcze przy Roland Garros, więc co się tak naprawdę stało w tej czwartej rundzie? - Co się stało, dobre pytanie. Deszcz, a dokładnie gra w deszczu, która nie powinna mieć miejsca. Trudno grać w tenisa, kiedy pod butami jest papka, a nie kort, a piłki po dwóch minutach gry są mokre, robią się cięższe i dużo twardsze. To nie są warunki do gry, nie w Wielkim Szlemie, zresztą w ogóle nie w turnieju zawodowców, walczących o wiele punktów i duże premie. Takie sytuacje zdarzają się, choć może bardziej zdarzały się - bo wierzę, że teraz to jest rzadkością - ale w małych turniejach, gdzie młode zawodniczki próbują zdobyć pierwsze punkty w karierze. Tutaj wychodzą do gry najlepsi na świecie, mają pokazać swój najlepszy tenis dla wielotysięcznej widowni, a każe im się grać na błocie i w deszczu. W takiej sytuacji przecież korty nie schną, tylko stają się jeszcze bardziej miękkie i mokre, więc zwiększa się ryzyko poślizgnięcia, nawet kontuzji. Ale zaraz ktoś powie, że po obydwu stronach siatki są takie same warunki, więc jest sprawiedliwie i wygra lepszy. - Teoretycznie jest w tym racja, ale też ci najlepsi trochę bardziej liczą się ze swoim zdrowiem, niż zawodniczki dużo niżej w rankingu, które nie mają nic do stracenia. To było widać przecież w meczu Djokovicia, który w deszczu przegrał seta ze słabszym rywalem. Dopiero jak wyszedł na kort w lepszych warunkach, pokazał na co go stać. Na pewno jest wtedy większa asekuracja, gdy jest się liderem rankingu, czy drugim na świecie, niż jak się jest poza setką i za wszelką cenę chce do niej wrócić, a duża liczba punktów do zdobycia w Wielkim Szlemie może na tym pułapie umożliwić wielki skok w rankingu. Podczas meczu poprosiła pani o pomoc medyczną z powodu problemów z dłonią. Czy to może coś poważniejszego? - Nie, stare dzieje, właściwie pamiątka po kontuzji sprzed lat, zakończonej operacją dłoni. Dla tenisisty dłoń to narzędzie pracy, a moja po tym zabiegu jest w porządku, pozwala mi grać, jednak, kiedy jest deszczowa pogoda, to czasem się pojawia ból, no i będzie w taką pogodę boleć. Trochę jak starsi ludzie powiadają, że ich łupie w krzyżu? - O właśnie, to trochę ta wygląda z moją dłonią. Nie muszę grać w tenisa, żeby ją czuć na zmianę pogody, kiedy idzie deszcz. Dlatego ucieka Pani zwykle do słońca na kolejne turnieje? No, ale to nie moja wina, czy wymysł przecież (śmiech). W tenisie zawsze jeździ się tam, gdzie można grać, a do tego potrzebne jest słońce, a nie deszcz. Nieładnie, próbuje mnie Pani wprowadzić w błąd. - Jak to? No bo w Londynie częściej pada, niż świeci słońce, więc dlaczego się gra w Wimbledonie chociażby? - Patrząc w ten sposób, no ale można im to wybaczyć, w końcu nie mają wpływu na pogodę. Ale taka wilgotna pogoda sprawia, że u nich trawa tak pięknie rośnie. A ładnie to tak deptać taką ładna trawę i to na oczach tysięcy widzów i wielu kamer telewizyjnych? - Ale to nie tylko ja, wszyscy tenisiści to tam robią, no i jeszcze w paru innych miejscach przed Wimbledonem. Ale jakoś to nam wybaczają. A wracając do złości... - Mnie już minęła, w końcu zaczyna się najlepsza cześć sezonu. Po prostu trawa, trawa i jeszcze raz trawa. Będzie zielono. W Paryżu rozmawiał Tomasz Dobiecki