Debata nad sposobem gry Agnieszki Radwańskiej zeszła pod strzechy już dawno temu. To naturalne, że gdy sportowiec osiąga szczyty, trafia na języki wszystkich, bez wyjątku. Zwłaszcza w odczuwającej pod tym względem poważny deficyt Polsce. Robert Radwański tłumaczy to w sposób najprostszy: córka nie należy do kobiet kipiących testosteronem, więc do zwycięstw musi używać przede wszystkim głowy, a nie mięśni. Mats Wilander, komentując mecze Agnieszki w Eurosporcie, wiele razy mówił o jej inteligencji, intuicji i charakterze do walki, z pasją ocierającą się o najwyższy podziw. Ktoś, kto w sposób tak subtelny potrafi oprzeć się ostrzałowi z lufy armatniej, zasługuje na szacunek nadzwyczajny. Oczywiście, nie każdy ma obowiązek podzielać gust Wilandera. Znajdą się tacy, których wyłącznie gra "wielkich strzelb", jak liderki rankingu WTA Serena Williams, Maria Szarapowa czy Wiktoria Azarenka, jest w stanie wcisnąć w fotel. Zagrania Agnieszki są dla nich za lekkie, jej strategia monotonna, gdy Polka wychodzi na kort potrafią tylko bez przesadnego podziwu trzymać za nią kciuki. Taki rodzaj obowiązku. Nie mam zamiaru przekonywać nikogo, ile piękna można odkryć w regularności, geniuszu w wytrwałości, a potęgi w drobnym ciele. Przyjmijmy, że to kwestia gustu, niech każdy sam wybierze. Od niedawna dobra nowina dla polskich fanów tenisa jest taka, że Jerzy Janowicz zaczął podbijać światowe korty sposobami odmiennymi niż Radwańska. Janowicz wykorzystuje siłę, wzrost i inne atuty, którymi obdarzyła go natura. Patrząc na jego grę miłośnicy "wielkich strzelb" muszą być usatysfakcjonowani, niewielu graczy czołówki serwuje lepiej i mocniej niż Polak. To, co jest słabszą stroną Radwańskiej, u Janowicza zmienia się w jeden z największych atutów. Polak nie przepada za długimi wymianami, nie czeka. Pędzi przez cały mecz, jakby goniła go sfora wściekłych psów spuszczonych z łańcucha. Nie jest przy tym typem grzecznego chłopca - tak jak Agnieszka, obstaje przy własnym zdaniu. W sporcie najwyższą racją są wyniki. Być może z całej trójki Polaków, najwyższy podziw budzi jednak dokonanie Łukasza Kubota. Przed turniejem wimbledońskim 31-letni Polak spadł do drugiej setki światowego rankingu. Jadąc do Londynu marzył o spotkaniu z Rafaelem Nadalem, którego szczerze podziwia. Miało do niego dojść w II rundzie, ale legendarny Hiszpan, ośmiokrotny zwycięzca Rolanda Garrosa przegrał już pierwszy mecz. Kubot mógł przez chwilę myśleć, że do ukoronowania kariery nie dojdzie. Tymczasem osiągnął życiowy sukces. W dodatku awans do ćwierćfinału Wimbledonu to coś nadzwyczajnego w historii polskiego tenisa. Znający Kubota mówią, że talentem nigdy nie powalał na kolana. Wszystko, do czego doszedł na korcie, zawdzięcza nie tyle darowi od losu, co profesjonalizmowi i morderczej pracy. Gdy ktoś osiąga sukcesy na miarę możliwości, tak jak Radwańska czy Janowicz, budzi szacunek. To oczywiste, że za karierą każdego z nich stoi kawał ciężkiej roboty. Kubot przeszedł jednak właśnie samego siebie. Dokonał rzeczy niemożliwej, w odróżnieniu od Radwańskiej i Janowicza nigdy, nawet przez chwilę nie miał prawa uważać się za kogoś należącego do światowej czołówki. Jeśli w wieku 31 lat potrafił awansować do ósemki w najbardziej prestiżowym turnieju na świecie, to najlepsze świadectwo jego podejścia do sportu. Każdy z wymienionej trójki gra w tenisa inaczej. Ta różnorodność jest jednak czymś fenomenalnym dla widzów. Nie trudno znaleźć swojego faworyta, można trzymać za niego kciuki mocniej, bo tak naprawdę gra o najwyższe cele dopiero się zaczyna. W półfinale będzie ich dwoje, a dalej wszystko jest możliwe. To niewiarygodne, że tenis, czyli dyscyplina globalna, w której gra na najwyższym poziomie była dla Polaków niedostępna przez dziesięciolecia, dziś dostarcza tyle satysfakcji osłupiałym kibicom. A już wręcz szaleństwem jest fakt, iż te polskie sukcesy odbywają się na trawie, gdzie sezon trwa zaledwie pięć tygodni! Gigantyczne koszty utrzymania sprawiają, że poza USA, Wielką Brytanią i Australią korty trawiaste właściwie wyginęły. Cud polega na tym, że najszybsza nawierzchnia, na której piłka traci zaledwie 30 procent prędkości, odpowiada całej trójce Polaków. Janowicz i Kubot świetnie serwują i niebanalnie grają przy siatce. Trawa sprawia, że piłka po uderzeniach Radwańskiej łatwiej zaskakuje przeciwniczki. Można więc przypuszczać, że za 12 miesięcy i dalej będziemy przeżywać na Wimbledonie kolejne, nadzwyczajne emocje. Radwańska i Janowicz zdają się być skazani na sukces w Londynie. Co na to Kubot? Czy jeszcze raz dokona niemożliwego? Dziś polski ćwierćfinał na Wimbledonie. Rozum przemawia za Janowiczem, który miałby chyba potem więcej szans w prawdopodobnym starciu z Andym Murray'em. Serce każe stawiać na Kubota - dla niego to może ostatnia szansa? Oby w polskim sporcie podobnych dylematów było jednak jak najwięcej. Autor: Dariusz Wołowski Dyskutuj z autorem na jego blogu Janowicz - Kubot! Relacja na żywo w INTERIA.PL! Który z Polaków zagra w półfinale Wimbledonu? Dyskutuj!