Polska Agencja Prasowa: Od wielu tygodni w polskich mediach trwa dyskusja dotycząca spadku formy Agnieszki Radwańskiej. Dostrzegła pani u krakowianki kryzys już podczas lutowego meczu Pucharu Federacji z pani podopiecznymi w Krakowie? Anastazja Myskina: - Dało się zauważyć, że coś jest nie tak. Każdy w tourze ma w którymś momencie dołek i nie gra najlepiej. Po jakimś czasie zawodnicy stają się przeważnie nadmiernie zmęczeni. To efekt zbyt licznych podróży, zbyt wielu turniejów, w których biorą udział. Przykro mi z powodu Agnieszki. Wierzę, że się z tym wkrótce upora i będzie grała znacznie lepiej. Uważam ją za świetną tenisistkę, lubię jej styl. Obserwuję ją od dawna. To bardzo mądra zawodniczka i jestem przekonana, że wróci na szczyt. Wspomniała pani o zmęczeniu. Po porażce w pierwszej rundzie Rolanda Garrosa krakowianka przyznała, że coraz bardziej daje się jej we znaki kilkadziesiąt spotkań rozegranych sezonie. W tym tygodniu występuje w Nottingham. Może powinna zrobić sobie przerwę w startach w najbliższych tygodniach i oszczędzać siły na Wimbledon? - Czasem kilka innych czynników ma wpływ na pogorszenie gry. Tenisistom wciąż towarzyszą nerwy, presja. W Krakowie widać było, że wszyscy liczą właśnie na Agnieszkę. Zawodników dopadają wówczas wątpliwości. Myślę, że w jej wypadku nie trzeba przerwy, a wystarczy trochę cierpliwości. Współpraca z Martiną Navratilovą, w której pokładano duże nadzieje, dość szybko okazała się niewypałem. Pani zdaniem wpływ na to mógł mieć fakt, że słynna Amerykanka nie towarzyszyła Polce cały czas? - Nie sądzę, by akurat to miało znaczenie. Czasem po prostu coś takiego nie zadziała. Niekiedy świetni zawodnicy nie sprawdzają się jako szkoleniowcy, albo może Martina nie była po prostu odpowiednią osobą dla Agnieszki. To nie znaczy jednak, że Navratilova nie jest dobrą trenerką. Czasem brakuje chemii. Może Radwańska będzie szukać teraz kogoś innego, kto jej pomoże. Doradzałaby jej pani znalezienie kogoś nowego? - Osobiście jestem zwolenniczką pracy z jednym trenerem i to bym jej zaleciła. Współpraca z jedną osobą, która cię prowadzi i dobrze zna. Nie można oczywiście oczekiwać, że to będzie działało od razu i będzie funkcjonować bez zarzutu przez cały czas. Trzeba sobie dać chwilę na dotarcie. Najważniejsze, żeby obie strony czuły, że mają dobre relacje i mogą sobie ufać. A czy niezbędne jest posiadanie doświadczenia jako szkoleniowiec? - Wydaje mi się, że ważne jest coś innego. Chodzi o to, by była to osoba obecna na tourze, znająca reguły panujące w tym świecie, styl innych zawodniczek. Dzięki temu będzie mogła udzielać rad, które pomogą na korcie. A pani nie chciałaby spróbować swoich sił jako konsultantka którejś z czołowych tenisistek? - Nie brakuje mi motywacji, ale lubię swoją obecną pracę. Prowadzenie drużyny na tę chwilę w zupełności mi wystarcza. Kapitan Polek - Tomasz Wiktorowski - nie zdecydował się po kwietniowym barażu na przedłużenie umowy i chce się skoncentrować na prowadzeniu Agnieszki Radwańskiej. - Nie znam szczegółów umowy zawieranej z Polskim Związkiem Tenisowym, ale na pewno nie jest łatwo łączyć te dwie funkcje. Zwłaszcza gdy ma się pod opieką zawodniczkę z czołówki. Gdy dochodzą jeszcze obowiązki związane z drużyną, to jest tego naprawdę sporo. Nie dziwię się więc, że wybrał jedno i zdecydował się na Agnieszkę. Co jest najważniejsze w byciu kapitanem drużyny narodowej w Fed Cupie? - Trzeba wybrać najlepsze zawodniczki i stworzyć im jak najdogodniejsze warunki do gry, odpowiednią atmosferę. Sprawia mi to dużo radości. A jakie są wady takiego zajęcia? - Sama nie wiem. Oczywiście, jest dość absorbujące, ale jak daje się z siebie wszystko, to ma się dużą satysfakcję. Ma pani niespełna 34 lata, a w tourze nie brakuje starszych zawodniczek. Nie tęskni pani czasem za profesjonalną rywalizacja? - Nie, raczej nie. Śledzę zmagania w imprezach WTA i mam świadomość, że o zwycięstwa byłoby mi obecnie bardzo trudno. Nerwów nie brakuje mi przy obecnej pracy, a pograć mogę dla przyjemności podczas turniejów legend. Rozmawiała: Agnieszka Niedziałek