Zapraszamy na relację NA ŻYWO z meczu Agnieszki Radwańskiej z Petrą Kvitovą Czy ma pani szczęście? Agnieszka Radwańska: - Ogólnie chyba tak, ale czy słusznie podejrzewam drugie dno w tym pytaniu? Oczywiście, w końcu trafienie do Grupy Czerwonej z Sereną Williams, Petrą Kvitovą i Angelique Kerber chyba trudno nazwać szczęśliwym zdarzeniem? - Nie przesadzajmy, tu w końcu gra osiem najlepszych tenisistek, więc losowanie może być tylko złe lub bardzo złe. A gdyby zamiast Na Li, losowanej również z drugiego koszyka, trafiłaby pani do Grupy Białej? - Czyli Wiktoria Azarenka, Sara Errani i Jelena Janković, cóż to byłoby tylko złe losowanie, to fakt. Ale nie ma co gdybać czy narzekać, tylko trzeba zacisnąć zęby i grać, no i wygrywać mecze, to wszystko. Długie mecze. Przed rokiem z Marią Szarapową trzy godziny i 16 minut na korcie, a z Errani trzyipółgodzinny maraton. Czy taką samą taktykę przyjęła pani w tym sezonie? - Owszem, wolałabym wprowadzić jakieś ulepszenia, ale wiadomo, że tu nie ma łatwych meczów, biorąc pod uwagę obsadę turnieju. No i jest nawierzchnia, minimalnie szybsza niż przed rokiem, ale jednak wciąż bardzo wolna, szczególnie jak na twardy kort. Ona po prostu uniemożliwia szybkie kończenie wymian, więc w tym tygodniu kibice pewnie znów będą mogli oglądać kilka bardzo długich spotkań. Możliwe, że znów będziemy wychodzić z hali grubo po północy. Turniej WTA Championships jest jak wisienka na torcie, więc można chyba wstępnie już sezon podsumować. Był udany, mniej udany? - Tak, masters jest wyznacznikiem tego jaki był sezon i która z dziewczyn coś osiągnęła. Ja, tak jak przed rokiem, zakwalifikowałam się do niego jako czwarta w rankingu. To znaczy, że był to dobry sezon, bo jednak parę tysięcy punktów trzeba było zdobyć przez dziesięć miesięcy. No a tu w Stambule mam szansę zostać numerem trzy w rankingu na koniec sezonu, więc to byłby krok dalej w porównaniu z poprzednim. Wygrała pani 56 meczów i poniosła 16 porażek. To ponad 70 pojedynków, więc chyba ciało odczuwa zmęczenie? - Po dziesięciu miesiącach gry faktycznie jest się mniej lub bardziej poobijaną, jak każda z nas tutaj grających. Ale masters to taki turniej, w którym każda da z siebie wszystko, mimo mniejszych kontuzji i zmęczenia. Nie miejmy złudzeń, przecież tu gra się o naprawdę duże stawki i warto się jeszcze na sam koniec zmobilizować do najlepszego tenisa. Sześć milionów dolarów w puli nagród do podziału na osiem dziewczyn i w mniejszym stopniu na cztery deble to robi chyba wrażenie? - Aż tyle? Nie wiedziałam (śmiech). Ale pieniądze pieniędzmi, jest tu też naprawdę sporo punktów do zdobycia, które mogą trochę pozmieniać w czołówce rankingu. Jest też prestiż, chociaż trudno mistrzostwa WTA porównywać do jednego z czterech Wielkich Szlemów, ale jest zaraz po nich. Na pewno też to najważniejszy turniej w kalendarzu WTA Tour i każda z nas będzie robiła co mogła, żeby go wygrać. Stambuł trzeci raz, ale ostatni, gości WTA Championships. Jak pani ocenia poziom organizacji? - Raczej trudno się do czegoś konkretnego przyczepić. Ale najbardziej zaskoczona byłam już dwa lata temu, że na wszystkich meczach są pełne trybuny, niezależnie czy to godzina 19, czy już po północy. Organizacyjnie też jest super, ale teraz widocznie nadszedł czas, żeby masters zagościł w Singapurze na pięć lat. Czy to dobry wybór - zobaczymy za rok. Ważne, żeby się do niego znów zakwalifikować. Stambuł przegrał we wrześniu walkę o letnie igrzyska w 2020 roku. Czy to w jakiś sposób podcięło może skrzydła organizatorom? - Nie, nie widać nic takiego. Właściwie wszystko jest na takim samym poziomie jak rok czy dwa lata temu, tak samo się starają i dbają o każdy drobiazg. Pani zdaniem szkoda, że Stambuł nie będzie organizował igrzysk za siedem lat? - Jeśli chodzi o igrzyska, to najważniejsze jest dla mnie, żeby się na nie zakwalifikować i to nieważne gdzie będą. Lubię Stambuł, bo jest ładnym miastem. A i wygrałam tu kiedyś turniej WTA na kortach ziemnych w singlu i deblu z siostrą Urszulą, więc mam miłe wspomnienia. Jednak nie ukrywam, że korty w Tokio i warunki panujące tam bardziej mi służą. Tokijski turniej jest chyba jednym z moich ulubionych, obok Wimbledonu. Miło byłoby tam powalczyć o olimpijski medal w 2020 roku, choć to jeszcze kawał czasu. No, może dożyję (śmiech). W Stambule rozmawiał Tomasz Dobiecki