W sobotnim finale rywalką Lisicki będzie Francuzka Marion Bartoli (nr 15.), z którą krakowianka ma bilans meczów 7-0. "No tak, porażka z Bartoli w finale zabolałaby chyba bardziej, niż dzisiejsza, szczególnie patrząc na nasze statystyki. W sumie trudno przewidzieć jakby było. Wiele zależałoby od tego jakbym się czuła. Gdybym, tak jak dziś, wyszła na kort z mocnymi tape'ami na nogach, to na pewno byłoby ciężko wygrać z nią. Gdyby mi się nie udało, to nie sądzę, żeby jakakolwiek rakieta w moim termotobagu była w całości. Teraz wciąż są całe, może dlatego, że nie miałam już na nic siły" - uważa Radwańska. Przed rokiem krakowianka wystąpiła w Londynie w finale, w którym przegrała w trzech setach z Amerykanką Sereną Williams. Dotychczas to jest jej najlepszy wynik w Wielkim Szlemie. "Na pewno jest żal, że wymknęła się szansa na drugi finał, pewnie na pierwszy tytuł. Choć z drugiej strony Bartoli zagrała dzisiaj mecz życia przeciwko Flipkens, więc trudno byłoby ją przekreślać na wejście. Tym bardziej, że ja po czterech już meczach trzysetowych mogłabym być w rozpadzie, przynajmniej częściowym. Ciężko tak gdybać, w końcu z drabinki szybko zniknęły Serena Williams, Maria Szarapowa i Wiktoria Azarenka. Nie wiem czy na coś takiego nie będziemy czekać ze sto lat" - powiedziała Radwańska. Pojedynek z Lisicki był jej czwartym z rzędu trzysetowym meczem w tegorocznym Wimbledonie, a trzecim od poniedziałku. Tym razem do gry wyszła z szerokimi opaskami uciskowymi na obydwu udach "Te tape'y na moich nogach to nic poważnego, zwykłe przeciążenie, czy właściwie zmęczenie materiału nadmiarem tenisa. Niestety w drugim tygodniu Wielkiego Szlema człowiek nie jest już tak świeży jak w pierwszym, zawsze coś już dolega. No dzisiaj trochę mi się ciężko biegało. Były takie momenty, że chciałam biec, wystartować do piłki, ale nogi nie chciały. Na pewno nie było to sto procent, tak jak z Li. Tamten mecz, a ten, zupełnie bez porównania, dwa różne światy. Tamten to był absolutnie najwyższy poziom z obu stron" - uważa Radwańska. Lisicki poprawiła bilans meczów z Polką na 2-1, choć w decydującym secie przegrywała już 0:3. "Tak naprawdę to było tylko jedno przełamanie serwisu. Owszem, wynik 3:0 robi wrażenie, ale to tylko jeden "break", więc wciąż wtedy jest jeszcze wszystko możliwe. Tym bardziej, że ona serwowała bardzo dobrze. Choćby wtedy gdy była równowaga, dla mnie na 6:5, a ona nagle puszcza drugi serwis 100 mil na godzinę. No trochę też szczęścia miała w pewnych momentach, no i wykorzystała swoją szansę" - powiedziała Radwańska. Od stanu 3:3 w ostatnim secie wyrównana gra toczyła się o każdy punkt. Sytuacja ocierała się o pełen napięcia thriller przez mnożące się szczęśliwe taśmy, trafienia w linię lub minimalne auty, asy i zabójcze returny, podwójne błędy serwisowe, gry na przewagi, dropszoty, woleje, smecze, niewymuszone błędy i wygrywające uderzenia. "Emocji nie brakło, na pewno i ryzyka, choć w paru momentach jednak wstrzymywała trochę rękę, zamiast uderzyć maksymalnie. Ciężko gdybać, bo nigdy się nie dowiemy jakby było, gdyby. Prawdopodobnie, gdybym nie miała problemów z nogami, to pewnie bym dzisiaj wygrała. Pewnie byłabym lepsza o kilka piłek i tyle" - dodała Radwańska. Przed miesiącem 24-letnia Polka po raz pierwszy dotarła do ćwierćfinału na kortach ziemnych im. Rolanda Garrosa w Paryżu, co wcześniej kilkakrotnie udawało jej się w Australian Open i Wimbledonie. "No tak, Paryż już trochę odczarowałam pod tym względem i tylko US Open jeszcze odstaje od "ćwiartek". No jakby tym razem był ćwierćfinał, bym się nie obraziła, a jak więcej, to by było jeszcze lepiej. Teraz będę miała kilka dni odpoczynku, a za dwa tygodnie lecę do Stanów Zjednoczonych na cykl turniejów przed Nowym Jorkiem. Nie wracam już teraz na "ziemię", tylko będę trenować na betonie" - powiedziała Radwańska. Agnieszka Radwańska nie zagra w finale Wimbledonu. Dyskutuj