Polska Agencja Prasowa: Poczuła pani dużą ulgę, że tegoroczny występ w Wimbledonie nie skończy się na jednej rundzie i jest szansa na złapanie nieco rytmu meczowego po ostatnich kłopotach zdrowotnych? Agnieszka Radwańska: - Każde rozegrane spotkanie cieszy po takiej przerwie. Tym bardziej, że losowanie pierwszej rundy było dość ciężkie. Dodatkowo pierwszy set meczu z Jeleną Jankovic był bardzo zacięty, więc taki start się na pewno chwali. Wielokrotnie powtarzała pani, że dużą sympatią darzy londyński turniej wielkoszlemowy, czego potwierdzeniem były osiągane w nim wyniki. Czy teraz, mając świadomość braku ogrania po chorobie, czuje się tu pani pewnie i spokojnie, czy raczej towarzyszy temu występowi dodatkowa presja, bo gdzie jak gdzie, ale na Wimbledonie trzeba dobrze zagrać? - Na pewno to, że czuję się tu dobrze i lubię tę nawierzchnię, będzie pomagało. Myślę jednak, że teraz tenis jest na takim poziomie, że nie ma co się nastawiać na nie wiadomo co. Po prostu trzeba robić swoje, z meczu na mecz i zobaczymy, co z tego wyjdzie. Nie ma co teraz myśleć, co będzie w drugim tygodniu, bo tu się wszystko tak szybko zmienia, że to po prostu nie ma sensu. A Wimbledon przede wszystkim bardzo lubię za atmosferę, która tutaj panuje i za korty. Bardzo fajne jest to, że z jednego punktu można oglądać wszystkie treningi i zerkać na różnych zawodników - co robią, czego nie robią. To wygodne. Nieraz są takie obiekty, nawet na Wielkim Szlemie, gdzie jest to wszystko bardziej męczące. Nie ma jak i gdzie przejść, nie ma miejsc dla zawodników, korty treningowe są porozmieszczane praktycznie po całym mieście. To jest naprawdę bardzo niewygodne. A tutaj można spędzać w All England Lawn Tennis and Croquet Club cały dzień i nie męczyć się. Człowiek odpoczywa i można porobić różne rzeczy - pooglądać innych, iść na kawę, znów obejrzeć jak ktoś gra, z kimś się spotkać. To robi sporą różnicę. Zwłaszcza po tylu latach, kiedy widziało się tych obiektów już naprawdę sporo. Wspomniała pani o drugim tygodniu turnieju. W ostatnich latach to właśnie wymieniała pani zawsze jako swój cel minimum w Londynie. Tym razem oczekiwania są skromniejsze i liczy się tylko kolejny pojedynek? - Oczywiście, każdy chciałby dotrzeć do drugiego tygodnia i ja również, nawet po takiej długiej przerwie w grze, jaką miałam ostatnio. I oczywiście o to będę walczyć, ale na razie skupiam się na tej drugiej rundzie. Trzy infekcje wirusowe, kontuzja kostki i kłopoty z nadgarstkiem, a dodatkowo słabsza forma. To najtrudniejszy sezon w pani karierze? - Na pewno najtrudniejszy. Kilka rzeczy przytrafiło się w tym roku i dalej tak naprawdę się dzieje. Są kontuzje, których wciąż nie mogę wyleczyć. Wydaje mi się, że te wszystkie lata gry się nałożyły teraz na siebie i to w tym roku wychodzi. Walczę przede wszystkim z kłopotami zdrowotnymi i sama ze sobą. Staram się jednak nie odpuszczać zbyt wiele imprez, grać i być w tym rytmie meczowym, ale jest ciężko. Bo jednak nie być przygotowaną na 100 procent, to nie jest dobry pomysł. Teraz po prostu mamy za wysokim poziom, by wygrywać mecze, nie będąc w pełni zdrowym i gotowym. Czy żałuje pani czegoś i uważa, że coś trzeba było zrobić inaczej, a wówczas udałoby się może uniknąć tych problemów, które pojawiły się w tym sezonie? - Na pewno tak, ale jak to się mówi "mądry Polak po szkodzie". Gdzieś tam mam już swoje doświadczenia. Patrzy się co prawda na innych, bo nieraz ktoś już miał taki problem i można się uczyć na cudzych błędach, ale chyba jednak najbardziej człowiek uczy się na swoich i to się potem pamięta. Pewnie bym zrobiła teraz parę rzeczy inaczej, ale czasem ambicja jest większa i coś się robi na siłę, choć pewnie nie powinno. Sztab szkoleniowy wspominał, że ostatnia choroba bardzo panią osłabiła i efektem było kilka straconych kilogramów. Odczuwa to pani bardzo? Ubrania stały się za luźne? - Trochę tak. Prawie nie jadłam przez dwa tygodnie. Byłam bardzo osłabiona. Próbowałam w międzyczasie wejść na kort, ale to się kończyło omdleniami. Czegoś takiego jeszcze nigdy wcześniej nie doświadczyłam. Nigdy nie trzymał mnie taki wirus tak długo. Osłabiony organizm łapie więcej rzeczy i kółko się zamyka, bo to wszystko się nakłada. Zmęczenie i osłabienie jak magnes przyciągają te wszystkie infekcje. Cały czas przebywam z chłopakami z mojego teamu i tylko mnie coś dolega, a wszyscy dookoła są zdrowi. Wynika z tego jednak, że mój organizm gdzieś tam woła o pomoc. Chciałam spytać jeszcze o sprawę prowokacji podczas meczów tenisowych. Czasem można być świadkiem lub usłyszeć o tym, że ktoś z zawodników powiedział do rywala coś obraźliwego lub wykonał tego typu gest, by go zdekoncentrować i wybić z rytmu. Podobno nie są to tylko pojedyncze incydenty, zwłaszcza na turniejach niższej rangi. Doświadczyła pani tego kiedyś na własnej skórze? - Nigdy się z tym nie spotkałam. W imprezach niższej rangi grałam jednak z 10 lat temu. Owszem, z trybun można różne rzeczy usłyszeć, zwłaszcza na spotkaniach Pucharu Federacji, ale nigdy nie od przeciwniczki. Pod tym względem nie mogę nic złego powiedzieć o rywalkach. A uważa pani, że takie zachowanie można uznać za element taktyki czy jest ono nie do zaakceptowania? - Raczej jest to element chamstwa. Tenis to nie jest sport, gdzie obraża się przeciwnika. Takie zachowania nie powinny w ogóle mieć miejsca. Rozmawiała w Londynie Agnieszka Niedziałek