Polska Agencja Prasowa: Jest pierwszy dzień po... No właśnie po czym dokładnie?Agnieszka Radwańska: - Na przykład po potrójnym nokaucie? Cóż, zdecydowanie po czymś, czego miło nie będę na pewno wspominać, ale tak się zdarza. Nawet nie byłabym w stanie się bronić w tej sprawie przed jakąkolwiek krytyką, jakby nie patrzeć uzasadnioną. Powiedzmy więc, że jest to pierwszy dzień po ciężkim, ale dość udanym sezonie. A jeszcze lepiej to pierwszy dzień moich wakacji (śmiech).Nietypowy czas, bo większość osób spędza je w lecie...- No tak, ale ja się zdążyłam już do tego przyzwyczaić, że w lecie to ja pracuję, tradycyjnie startując w turniejach WTA w Stanach Zjednoczonych. Ale za to próbuję nadrobić to zawsze tuż po zakończeniu sezonu, czyli mniej więcej teraz, w miejscach pełnych słońca, gdzie mogę się wygrzać, wyleżeć na plaży i o niczym nie myśleć, zwłaszcza o tenisie, choć przez ten tydzień czy półtora, zanim zacznę przygotowania do kolejnego sezonu.Potrafi się tak pani zdecydowanie odciąć od tego, co stanowi taką ważną część życia?- No dobrze, przyznaję, że niezupełnie. Pewnie nie wytrzymam i będę w telefonie zerkać na jakiegoś livescora, żeby zobaczyć jak idzie w turniejach Jurkowi Janowiczowi, Łukaszowi Kubotowi czy Mariuszowi Fyrstenbergowi i Marcinowi Matkowskiemu. Oni jeszcze nie mają wolnego, w przeciwieństwie do mnie (śmiech).No właśnie w tym roku, zresztą tak jak i w poprzednim, odpoczynek i czas przygotowań do nowego sezonu będzie u pani chyba dość krótki?- Tak, niestety. Niby to są prawie dwa miesiące, ale miną jak pstryknięcie palcem, bo w domu jestem przecież rzadko, więc sporo rzeczy będzie do załatwienia, nadrobienia, no i muszę spotkać się ze znajomymi, jeśli się jeszcze nie poobrażali na mój wieczny brak czasu dla nich. Niestety, wszystko, co dobre, się aż nadto szybko kończy i w okolicach Świąt Bożego Narodzenia będę musiała wsiąść w samolot i lecieć już do Australii. Już 28 grudnia razem z Jurkiem po raz pierwszy wystąpimy w Pucharze Hopmana.Pomimo debiutu, jako drużyna najwyżej rozstawiona wśród ośmiu ekip, dzięki waszym wysokim rankingom. To chyba robi wrażenie?- Prawda? Kto by się spodziewał, że Polska będzie rozstawiona z jedynką. To miłe, choć nazwiska z tyłu niczym nam nie ustępują, więc łatwo w Perth wcale nie będzie. Na pewno rok rozpocznę w dobrym towarzystwie, bo zapowiada się ekscytujący tydzień. Jeszcze nigdy nie grałam w czymś takim, więc zawsze to nowe doświadczenie.Ale to oznacza skrócony czas wolny i odpoczynek. Czy po tym nie starczy w którymś momencie sił?- Nie powinno, zresztą w tym roku zaczęłam sezon równie wcześnie, tyle, że turniejem w Auckland. Zaraz po tym była również wygrana w Sydney, no i od razu Australian Open, gdzie byłam w ćwierćfinale. Dość udany początek roku, a dalej było w sumie również całkiem nieźle.Bilans meczów 56-19, drugi najlepszy w Tourze po Serenie Williams (przed półfinałem w Stambule 76-4) chyba dość imponujący?- Tak, szczególnie, że nadal czuję w nogach te mecze. No mogłabym się przyczepić tylko do tej drugiej liczby. Gdyby była niższa, to byłoby jeszcze lepiej. Ale ogólnie nie mam raczej powodów do narzekań, bo na horyzoncie jest numer trzy w rankingu na koniec sezonu, co udałoby mi się po raz pierwszy w karierze. Oczywiście jest jeszcze Na Li, ale mam nadzieję, że jej się nie uda mnie przeskoczyć. A jeśli nawet to będę czwarta, tak jak przed rokiem. Nie będzie to na pewno powód do wstydu czy smutku, szczególnie patrząc na to jaka jest konkurencja w czołówce rankingu. Z każdym rokiem tak naprawdę coraz trudniej jest się utrzymać w czołowej piątce, ale jak na razie mi się to udaje, choć może na wszelki wypadek może odpukam gdzieś pod stołem.Sezon trwa dziesięć miesięcy i pewnie to się nie zmieni, ale czy nie powinna się zmienić konwencja mistrzostw WTA? Na przykład wzorem męskiego odpowiednika w Londynie, gdzie gra się co drugi dzień, a impreza trwa osiem a nie sześć dni.- Od przyszłego roku mistrzostwa WTA będą w Singapurze, więc może władze kobiecego tenisa coś spróbują faktycznie zmienić. Nie da się ukryć, że skumulowanie trzech meczów w grupie na cztery dni, albo w ciągu trzech kolejnych, jak miałam tym razem, nie jest najlepszym rozwiązaniem. Pod koniec sezonu zregenerowanie ciała tak szybko bywa mocno utrudnione, szczególnie jeśli dwa mecze się kończy przed północą, a na trzeci trzeba wyjść już południu następnego dnia. Dla mnie to jest uciążliwe, bo u mnie poziom adrenaliny spada bardzo wolno, więc często udaje mi się po nocnych maratonach wyciszyć i zasnąć dopiero nad ranem, a tu praktycznie już trzeba wstawać i znów na kort.Ale teraz może pani o tym na jakieś dwa miesiące zapomnieć i poddać się słodkiemu lenistwu. Czy wiadomo już gdzie?- Tak, w miejscu gdzie będzie cały czas świecić słońce, a ja będę mogła po prostu leżeć na plaży i odpoczywać, odpoczywać, odpoczywać, nic więcej. Jadę tam z siostrą Urszulą i przyjaciółmi. A gdzie to będzie, cóż jeśli powiem, to dopiero po powrocie.W Stambule rozmawiał Tomasz Dobiecki