Polska Agencja Prasowa: Trener Tomasz Wiktorowski w jednym z wywiadów podkreślił, że kto wygrywa kończącą sezon imprezę masters, turniej wielkoszlemowy lub zmagania olimpijskie, ten staje się wielki. Ma pani poczucie, że po triumfie w Singapurze przystąpi do nowego sezonu z innego, wyższego pułapu? Agnieszka Radwańska: Nowy sezon to zupełnie nowa historia i nie ma dużego znaczenia to, co było. Trzeba pracować od nowa, wszystko zaczyna się od początku. O tyle mam troszkę łatwiej, że nie bronię zbyt wielu punktów z początku roku. Mam nadzieję, że to będzie na plus. Wiadomo, sukces daje większą wiarę w to, że można wygrać też inne imprezy, ale i tak nie będzie łatwiej, bo konkurencja jest spora. Nikt nie odbierze mi tytułu z Singapuru, ale na kolejne trzeba sobie tak samo ciężko zapracować. Powiedziała pani, że zwycięstwo w WTA Finals nie sprawi, iż będzie łatwiej. Zatem może będzie teraz trudniej? - Na pewno. Tym bardziej, że inaczej się gra, jeśli nie jest się faworytem. Jeśli skończyło się sezon jako numer pięć na świecie, to jednak do większości spotkań będzie się przystępować w roli faworytki. To będzie ta trudność. Na początku listopada zakończyła pani tegoroczne starty, w których nie brakowało emocji - najpierw negatywnych, później pozytywnych. A już po trzech tygodniach zaczęły się przygotowania do nowego sezonu. Ciężko się było zebrać do trenowania? Czy po tylu latach organizm działa już automatycznie i nie ma ochoty na bunt? - Szybko zleciały te trzy tygodnie wolnego, a na więcej po prostu sobie nie można pozwolić przy sezonie, który trwa tak długo i turnieje są właściwie od początku roku. Pod koniec grudnia już trzeba wylecieć na pierwsze imprezy. Trening jest wciąż ten sam, a nawet cięższy. Niektórzy mówią, że porażki uczą więcej niż zwycięstwa. Ostatnie miesiące były dla pani bardzo udane, ale pierwsza połowa roku wręcz przeciwnie. Czy te trudne chwile jest pani w stanie przekuć w coś pozytywnego, wyciągnąć z nich jakieś wnioski, czy też woli pani o nich jak najszybciej zapomnieć? - Dokładnie tak jest, że porażki też uczą dużo. Niektóre bolą bardziej, inne mniej, ale każdy mecz uczy i przede wszystkim daje więcej doświadczenia. Tym bardziej, jak się gra z zawodniczkami z czołówki. Oczywiście to nie jest tak, że ten początek roku nic mi nie dał. Może nie zyskałam wtedy wielu punktów, ale dołożyło to jakąś kropeleczkę do tego, że w tej drugiej połowie sezonu było dużo lepiej i tak też czułam się na korcie. Skoro jedne porażki są bardziej dotkliwe od innych, to która z tegorocznych była najboleśniejsza? - Hmm, tak żeby jedną wymienić... Na pewno dotkliwe było odpadnięcie w pierwszej rundzie French Open, ale też było to na korcie ziemnym, o którym wiadomo, że nie jest moim ulubionym rodzajem nawierzchni i nigdy nie miałam na nim nie wiadomo jakich wyników. Aczkolwiek kilka się zdarzyło, jak dwa razy półfinał w Madrycie. Na pewno mam większe wymagania co do siebie na innych nawierzchniach niż na "cegle". Mimo że nie staram się mniej, absolutnie. Wiem po prostu, że więcej mogę zdziałać na innych. Ciężko wskazać taki jeden mecz. Każde spotkanie jest inne. Wiadomo, że różne rzeczy się mogą zdarzyć, gdy jest się w gorszej formie, czuje się gorzej, to wszystko się przekłada na mecz. Trudno mi wymienić jedno takie spotkanie.