Podczas całego rajdu, zgodnie z przepisami Międzynarodowej Federacji Samochodowej, organizatorzy zapewnili przedstawicielom mediów cztery dodatkowe możliwości bezpośrednich rozmów z kierowcami, wyznaczając specjalne strefy. Jedna z nich, przedostatnia, nazwana "strefą montażu opon", była także dostępna dla dziennikarzy. Wedle przepisów w takim miejscu załogi powinny spędzić około 10-15 minut przed wejściem do strefy przegrupowania lub strefy przegrupowania i technicznej. "Dodatkowa część tej gry". Grzegorz Grzyb o regulaminowym wyzwaniu Już sama nazwa strefy, przy Łaźni Moszczenica, zdradzała z czym mamy do czynienia. A w szczegóły wprowadził nas weteran Grzegorz Grzyb, w trakcie trwania rajdu jeszcze aktualny mistrz Polski, który minutę wcześniej wjechał na wskazane miejsce. - Dzisiaj jest bardzo wyjątkowy dzień, bowiem nie mamy prawdziwego serwisu. Rano wyjechaliśmy mając zaledwie 15 minut serwisu przy Stadionie Śląskim i przejeżdżamy całą pętlę bez prawdziwego zaplecza. W tej chwili mamy tylko piętnaście minut tak naprawdę wyłącznie na zmianę opon. Normalnie zazwyczaj odbywa się to tak, że po takiej pętli, z jakiej właśnie zjechaliśmy, mechanicy mieliby pół godziny, żeby przeglądnąć i sprawdzić auto. A tu mamy utrudnione zadanie, bo każdy błąd, jaki popełnimy, kosztuje drogo, bowiem nie da się później naprawić usterki. Musimy być czujny. W takich warunkach każdy błąd dużo więcej waży - opowiadał 48-latek, który nie tylko ma w kolekcji trzy korony mistrza kraju, ale także siedmiokrotnie zdobywał tytuł na Słowacji. Łatwo zdać sobie sprawę, że choć ten regulaminowy zapis dodaje więcej pikanterii i kolorytu rajdom, to dla załóg potęguje niebezpieczeństwo. Każda "przygoda" może mieć opłakane skutki. - A przecież bardzo dużo rzeczy dzieje się w rajdzie. Mnie na odcinku kwalifikacyjnym zepsuło się urządzenie, które z turbiny wypuszcza powietrze, abyśmy nie mieli za dużo mocy. Wszyscy mają je zaplombowane i takie samo po to, aby auta były równe. Jak się to zepsuje, wtedy wypuszcza powietrze cały czas i auto ma mniej mocy. Gdyby mi się to zepsuło dzisiaj, na porannym oesie, to przez cały dzień tracilibyśmy cenny czas. To są takie smaczki, dodatkowa część tej gry - uśmiechnął się kierowca z Rzeszowa. Warunki atmosferyczne sprawiały, że w niedzielę temat opon był odmieniany przez wszystkie przypadki. Jak to w takich sytuacjach nie wszyscy trafili idealnie, w zasadzie nie sposób było dokonać wyboru, który nie miałby słabszych punktów, o czym opowiedział nam Mikołaj Marczyk, niedługo po Grzybie meldując się w otoczonej barierami strefie. - Tak, nie było optymalnego wyboru, natomiast cały czas trzeba było dawać radę. Od warunków mokrych, po suche na jednych oponach. Mam wrażenie, że w takich mieszanych warunkach dosyć dobrze się czujemy - zaznaczył. A jak najlepszy Polak w stawce zapatruje się na ten dodatkowy "koloryt", związany z ograniczonym serwisem? - To jest element rajdów samochodowych, tak samo jak musimy być szybcy na suchym asfalcie przy 40 stopniach na rajdzie w Rzymie lub na Wyspach Kanaryjskich, tak samo musimy dawać sobie dobrze radę w mieszanych warunkach - przyznał "Miko". Na cenny aspekt uwagę zwrócił pilot Marczyka, Szymon Gospodarczyk, dodając w rozmowie z Interią, że do serwisu z oponami mogą zostać dołożone jeszcze drobne narzędzia. Jakie? Szymon Gospodarczyk: Normalnie zawsze można użyć młota, a tutaj... W "oponiarskiej loterii" nie najlepiej trafił Grzyb i choć od razu dodał, że nie było tragedii, to jego relacja pozwala sobie wyobrazić, z jak potężnymi trudnościami zmagał się weteran wraz ze swoim pilotem. - Przed przerwą, gdy popadało, jechaliśmy nie mając w wielu miejscach praktycznie żadnej przyczepności. W związku z tym trzeba było bardzo uważać, dlatego jechaliśmy piekielne zachowawczo. Jak to zobrazować? To jest taka jazda, że skręcamy i nagle totalnie nie mamy przyczepności. Cały czas trzeba być czujnym, nie da się zaatakować zakrętu, bo nie wiemy na co wjeżdżamy. Raz "grip" jest, auto skręca i jest fajnie, a innym razem lecimy jak pies Pluto w kreskówce i zabawa może się skończyć - opowiedział zawodnik z Podkarpacia. Najlepszy wybór w tych obiektywnych trudnościach, które dotyczyły wszystkich załóg, Gospodarczyk nazwał "ruletką". Jednak doceniał fakt, że przy bardzo zmiennej przyczepności razem z Marczykiem cały czas jechali "czarną linią". - Zmienna przyczepność jest największą trudnością tego rajdu, zwłaszcza że trasy są szybkie, z szybkimi hamowaniami do wolnych zakrętów. Jak ktoś nie czuje zmienności asfaltów, to można bardzo łatwo wypaść z drogi. Ogólnie trasa jest dobrze przygotowana, rajd jest świetnie zrobiony i zasługuje na rangę mistrzostw Europy - podkreślił doświadczony pilot.