Partner merytoryczny: Eleven Sports

Organizatorzy mistrzostw w Polsce podjęli decyzję. Zawodnicy nie mieli wyjścia. Pikanteria w Rajdzie Śląska

Organizatorzy Rajdu Śląska zadbali, aby trzeci dzień finałowej rundy mistrzostw Europy był dla zawodników oraz ekip serwisowych jeszcze większym wyzwaniem, a miejscem strategicznym stała się Łaźnia Moszczenica - Carbonarium. To właśnie przy tym obiekcie kulturalnym, w Jastrzębiu-Zdroju, umiejscowiono park serwisowy przed ostatnimi trzema odcinkami specjalnymi. Zgodnie z regulaminem, do wykonania była zaledwie jedna usługa, zaś zmienne warunki atmosferyczne potęgowały wątpliwości i przyspieszały tykanie wskazówek zegara... Interia była na miejscu wydarzenia.

Grzegorz Grzyb (z lewej), z prawej Mikołaj Marczyk ze swoim teamem
Grzegorz Grzyb (z lewej), z prawej Mikołaj Marczyk ze swoim teamem/Artur Gac/

Podczas całego rajdu, zgodnie z przepisami Międzynarodowej Federacji Samochodowej, organizatorzy zapewnili przedstawicielom mediów cztery dodatkowe możliwości bezpośrednich rozmów z kierowcami, wyznaczając specjalne strefy. Jedna z nich, przedostatnia, nazwana "strefą montażu opon", była także dostępna dla dziennikarzy. Wedle przepisów w takim miejscu załogi powinny spędzić około 10-15 minut przed wejściem do strefy przegrupowania lub strefy przegrupowania i technicznej.

"Dodatkowa część tej gry". Grzegorz Grzyb o regulaminowym wyzwaniu

Już sama nazwa strefy, przy Łaźni Moszczenica, zdradzała z czym mamy do czynienia. A w szczegóły wprowadził nas weteran Grzegorz Grzyb, w trakcie trwania rajdu jeszcze aktualny mistrz Polski, który minutę wcześniej wjechał na wskazane miejsce.

- Dzisiaj jest bardzo wyjątkowy dzień, bowiem nie mamy prawdziwego serwisu. Rano wyjechaliśmy mając zaledwie 15 minut serwisu przy Stadionie Śląskim i przejeżdżamy całą pętlę bez prawdziwego zaplecza. W tej chwili mamy tylko piętnaście minut tak naprawdę wyłącznie na zmianę opon. Normalnie zazwyczaj odbywa się to tak, że po takiej pętli, z jakiej właśnie zjechaliśmy, mechanicy mieliby pół godziny, żeby przeglądnąć i sprawdzić auto. A tu mamy utrudnione zadanie, bo każdy błąd, jaki popełnimy, kosztuje drogo, bowiem nie da się później naprawić usterki. Musimy być czujny. W takich warunkach każdy błąd dużo więcej waży - opowiadał 48-latek, który nie tylko ma w kolekcji trzy korony mistrza kraju, ale także siedmiokrotnie zdobywał tytuł na Słowacji.

Łatwo zdać sobie sprawę, że choć ten regulaminowy zapis dodaje więcej pikanterii i kolorytu rajdom, to dla załóg potęguje niebezpieczeństwo. Każda "przygoda" może mieć opłakane skutki.

- A przecież bardzo dużo rzeczy dzieje się w rajdzie. Mnie na odcinku kwalifikacyjnym zepsuło się urządzenie, które z turbiny wypuszcza powietrze, abyśmy nie mieli za dużo mocy. Wszyscy mają je zaplombowane i takie samo po to, aby auta były równe. Jak się to zepsuje, wtedy wypuszcza powietrze cały czas i auto ma mniej mocy. Gdyby mi się to zepsuło dzisiaj, na porannym oesie, to przez cały dzień tracilibyśmy cenny czas. To są takie smaczki, dodatkowa część tej gry - uśmiechnął się kierowca z Rzeszowa.

Warunki atmosferyczne sprawiały, że w niedzielę temat opon był odmieniany przez wszystkie przypadki. Jak to w takich sytuacjach nie wszyscy trafili idealnie, w zasadzie nie sposób było dokonać wyboru, który nie miałby słabszych punktów, o czym opowiedział nam Mikołaj Marczyk, niedługo po Grzybie meldując się w otoczonej barierami strefie.

- Tak, nie było optymalnego wyboru, natomiast cały czas trzeba było dawać radę. Od warunków mokrych, po suche na jednych oponach. Mam wrażenie, że w takich mieszanych warunkach dosyć dobrze się czujemy - zaznaczył.

A jak najlepszy Polak w stawce zapatruje się na ten dodatkowy "koloryt", związany z ograniczonym serwisem?

- To jest element rajdów samochodowych, tak samo jak musimy być szybcy na suchym asfalcie przy 40 stopniach na rajdzie w Rzymie lub na Wyspach Kanaryjskich, tak samo musimy dawać sobie dobrze radę w mieszanych warunkach - przyznał "Miko".

Podsumowanie Rajdu Śląska 2023/materiały prasowe/materiały prasowe

Na cenny aspekt uwagę zwrócił pilot Marczyka, Szymon Gospodarczyk, dodając w rozmowie z Interią, że do serwisu z oponami mogą zostać dołożone jeszcze drobne narzędzia. Jakie?

Szymon Gospodarczyk: Normalnie zawsze można użyć młota, a tutaj...

- Poza tym, że tak naprawdę możemy zmienić tylko koła, dodatkowo można popracować jeszcze tymi kluczami, które mamy w samochodzie. Ponad to nic więcej. To trudność, bo zostają te same sprężyny i stabilizatory, a jeśli pojechalibyśmy na normalny serwis, można by było całkiem przebudować samochód. Jest to wyzwanie, ale jesteśmy do tego przyzwyczajeni, bo na WRC tak naprawdę cały piątek, czyli pierwszy dzień rajdu, przeważnie tak się jedzie. To jest też dodatkowy element, bo jeśli ktoś uszkodzi samochód, to później nie ma go jak naprawić. Na normalnym serwisie zawsze można użyć młota i wszystko odbudować, a tutaj jest trochę trudniej - uśmiechnął się Gospodarczyk.

W "oponiarskiej loterii" nie najlepiej trafił Grzyb i choć od razu dodał, że nie było tragedii, to jego relacja pozwala sobie wyobrazić, z jak potężnymi trudnościami zmagał się weteran wraz ze swoim pilotem.

- Przed przerwą, gdy popadało, jechaliśmy nie mając w wielu miejscach praktycznie żadnej przyczepności. W związku z tym trzeba było bardzo uważać, dlatego jechaliśmy piekielne zachowawczo. Jak to zobrazować? To jest taka jazda, że skręcamy i nagle totalnie nie mamy przyczepności. Cały czas trzeba być czujnym, nie da się zaatakować zakrętu, bo nie wiemy na co wjeżdżamy. Raz "grip" jest, auto skręca i jest fajnie, a innym razem lecimy jak pies Pluto w kreskówce i zabawa może się skończyć - opowiedział zawodnik z Podkarpacia.

Najlepszy wybór w tych obiektywnych trudnościach, które dotyczyły wszystkich załóg, Gospodarczyk nazwał "ruletką". Jednak doceniał fakt, że przy bardzo zmiennej przyczepności razem z Marczykiem cały czas jechali "czarną linią". - Zmienna przyczepność jest największą trudnością tego rajdu, zwłaszcza że trasy są szybkie, z szybkimi hamowaniami do wolnych zakrętów. Jak ktoś nie czuje zmienności asfaltów, to można bardzo łatwo wypaść z drogi. Ogólnie trasa jest dobrze przygotowana, rajd jest świetnie zrobiony i zasługuje na rangę mistrzostw Europy - podkreślił doświadczony pilot.

Grzegorz Grzyb i Adam Binięda (Skoda Fabia RS) podczas samochodowego Rajdu Śląska/Jarek Praszkiewicz
Mikołaj Marczyk/Artur Gac
Grzegorz Grzyb/Artur Gac
INTERIA.PL

Zobacz także

Sportowym okiem