Partner merytoryczny: Eleven Sports

Mieli tylko pół godziny, żadnego marginesu błędu. Na szali auto warte ponad milion

Mówi się, że najszybsi są kierowcy wyścigowi, ale najlepsi – ci rajdowi. Miałem okazję z bliska przyglądać się pracy ekipy serwisowej Mikołaja Marczyka i po tych kilkudziesięciu minutach mogę bez wahania napisać, że to samo tyczy się mechaników. Może i najszybsi są ci, których podziwiamy podczas oglądania transmisji wyścigów Formuły 1, wymieniający koła w dwie sekundy. Najlepsi są jednak mechanicy rajdowi – pisze prosto z Chorzowa wysłannik Interii na Rajd Śląska Jakub Żelepień.

/Jakub Żelepień/INTERIA.PL

Dzień rajdowy rozpoczyna się wcześnie rano. To nie jest praca dla tych, którzy lubią długo wylegiwać się pod pierzyną. "7 rano to dla mnie noc" - śpiewał Ryszard Riedel, a w świecie rajdowym należałoby ten wers odwrócić. 7 rano to środek dnia.

- Meldujemy się w naszej strefie serwisowej, przygotowujemy samochód, sprawdzamy prognozę pogody - mówi w rozmowie z Interią Marcis Kenavs, inżynier w zespole Mikołaja Marczyka.

Po krótkiej odprawie auto wyjeżdża na odcinek dojazdowy. W sobotni poranek do pokonania było kilkadziesiąt kilometrów - w normalnym ruchu drogowym, z poszanowaniem wszelkich przepisów. Ściganie rozpoczyna się dopiero na odcinkach specjalnych.

W sesji porannej zaplanowano trzy. Ich łączny dystans to blisko 50 kilometrów. 50 kilometrów szalonych przeciążeń, gwałtownego przyspieszania i hamowania, nagłych wyskoków w powietrze. Z cywilnego auta nie byłoby czego zbierać. Rajdówki to jednak wyjątkowe maszyny, warte grubo ponad milion złotych.

Rajd Śląska. Tak wygląda serwis od kulis

Około 12:30 zawodnicy wrócili do miasteczka rajdowego wybudowanego na terenie przylegającym do Stadionu Śląskiego w Chorzowie. Po odbyciu obowiązków medialnych przyszedł czas na serwis. W jego trakcie nie ma ani chwili do stracenia. Mechanicy mają auto do dyspozycji przez kilkadziesiąt minut i w tym czasie muszą zrobić wszystko, co konieczne, aby osiągało ono jak najlepsze wyniki na kolejnych oesach zaplanowanych tego dnia.

W trakcie rajdu jestem w ciągłym kontakcie z naszą załogą. Wymieniamy się informacjami, planujemy kolejne kroki. Widzę w czasie rzeczywistym nasze wyniki i jestem w stanie reagować, jeśli coś nie idzie tak, jak powinno. Podczas serwisu mamy natomiast kilkadziesiąt minut, aby naprawić ewentualne usterki, zmienić koła, dopasować ustawienia.

~ Marcis Kenavs, inżynier w zespole Mikołaja Marczyka

Serwis, obserwowany z bliska, przypomina pracę mrówek w mrowisku. Mechanicy nie muszą ze sobą rozmawiać, żeby wiedzieć, co mają robić. Jeden zajmuje się kołem, drugi silnikiem, trzeci podwoziem. Czwarty otwiera bagażnik. Piąty już przygotowuje odpowiedni komplet ogumienia.

Rajd Śląska 2024 od kulis/InteriaSport.pl/INTERIA.PL

Cały ten system - to chyba najlepsze określenie - robi piorunujące wrażenie. Na każdym kroku widać, że technicy współpracują ze sobą od dawna i krok po kroku realizują procedurę. Presja czasu jest ogromna, ale w zespole panuje spokój.

Kierowca poszedł do kampera, aby przeanalizować swoje wyniki, wypić kawę i chwilę odpocząć. Ma pełne zaufanie do swoich ludzi. Nie stoi im nad głowami i nie nadzoruje.

Kiedy wszystko jest już zamontowane, ekipa ma chwilę na to, aby zadbać o czystość. Samochód jest więc myty, usuwane są fragmenty zaschniętego błota i inne dary odcinków specjalnych. Po 30 minutach pojazd jest gotowy, aby wyruszyć w dalszą podróż. Czekają go kolejne przeciążenia, hamowania, przyspieszenia i wysoki.

Z Chorzowa Jakub Żelepień, Interia

Mikołaj Marczyk w akcji/materiały prasowe/materiały prasowe
Podsumowanie Rajdu Śląska 2023/materiały prasowe/materiały prasowe
INTERIA.PL

Zobacz także

Sportowym okiem