- Naprawdę się cieszę. Pierwsze trzy sobotnie godziny na trasie były fajne. Próbowałem wszystkiego, co mogę pokazać i wydaje mi się, że nie jest źle. Teraz z pewnością będzie trochę trudniej, bo drogi staną się bardziej zanieczyszczone i mocniej brudne. Jednak na ten moment nasza prędkość jest całkiem wysoka i jesteśmy szczęśliwi z tego, jak się prezentujemy - relacjonował Andrea Mabellini w rozmowie z wysłannikiem Interii, którą odbyliśmy w pobliżu Stadionu Śląskiego. To właśnie ten efektowny obiekt, a konkretnie jego otoczenie, stanowi "park maszyn", gdzie mechanicy zespołów uwijają się jak w ukropie, gdy przychodzi czas serwisowania rajdówek. Andrea Mabellini: Znów poczułem się jak dzieciak, który się bawił I właśnie chwilę przed zjazdem do takiej alei, mieliśmy sposobność porozmawiać z Mabellinim. Reprezentant Włoch przed Rajdem Śląska zajmował czwarte miejsce w klasyfikacji generalnej mistrzostw Europy, a atakując miejsce na podium jest największym zagrożeniem dla Mikołaja Marczyka. Polak ma jednak dość bezpieczną przewagę, wynoszącą aż 20 punktów. A sam także ma chrapkę, aby wspiąć się oczko wyżej, zwłaszcza że wicelider cyklu Mathieu Franceschi na razie nie prezentuje się tutaj wybornie. Dla zawodnika, który w tym sezonie ERC wygrał ledwie jeden oes, ale dość regularnie punktuje, zmagania na odcinkach specjalnych w naszym kraju, zwłaszcza o tej porze roku, powodują jedną, wiodącą trudność. - Myślę, że generalnie najtrudniejszą rzeczą w rajdach jest zmiana przyczepności nawierzchni. Czasami ją masz, czujesz to i możesz pozwolić sobie na więcej, a innym razem tego najbardziej brakuje. Zawsze musisz znaleźć kompromis, to jest w tym sporcie najważniejsze. Mamy też wielu groźnych przeciwników, którym trzeba stawić czoła - powiedział Interii zawodnik z Półwyspu Apenińskiego. Reprezentant Włoch podkreślił, że świetną zabawę za kółkiem rajdówki miał w piątek, a okazją był superoes w centrum Katowic, w sąsiedztwie hali Spodek. Trasa nie była długa, ale wymagająca techniczne, lecz i tak w każdej z możliwych partii zawodnicy szukali limitu prędkości. Do tego ozdobą były efektowne sekcje. - Bardzo mi się podobało, zwłaszcza fragment przejazdu z płomieniami oraz kręcenie bączków. Czułem się, jakbyśmy znów byli dzieciakami, którzy się tym wszystkim dookoła bawią. To naprawdę fajne - uśmiechnął się od ucha do ucha. A następnie dodał: - Sytuacja miała miejsce dzisiaj. Dla nas jeszcze nie było problemu, bo jechaliśmy w przodzie, byliśmy drugim samochodem na drodze, ale dla tych, którzy byli za nami, to był problem. W takich sytuacjach tracimy czas. Wiem, że organizacyjnie to nie jest łatwe, doskonale zdaję sobie z tego sprawę, ale to musi wrócić na właściwe tory - zasygnalizował Mabellini.