Wysłannicy Interii wybrali się na efektowny fragment odcinek, na którym przez kilkanaście sekund w zasięgu wzroku kibiców pozostawała każda z załóg. Najpierw był wyłaniający się zza horyzontu krótszy fragment prostej, a następnie po ciasnym skręcie w lewo z coraz większą prędkością, w tumanach szutrowego kurzu, gnały kolejne rajdówki. Najbardziej gromadnie było w okolicy tzw. hopy, gdzie auta widowisko pokonywały kilka metrów w powietrzu, a następnie po lądowaniu w lepszym lub gorszym stylu (noty nie były przyznawane), znikały rywalizując o kolejne cenne sekundy. "Spontan z dziewczyną na małą hopę" Wzrok przykuwał jeden z kibiców, który przy samej taśmie, odgradzającej publiczność od trasy, stał na krzesełku, raz za razem podnosząc głowę i opuszczając wzrok. Otóż na trawie położył telefon z włączoną transmisją z rajdu, aby być na bieżąco nie tylko z tym wycinkiem rywalizacji, który miał okazję śledzić na własne oczy. - Przyjechałem razem z dziewczyną, żeby oglądnąć najlepszych zawodników w Europie. To był taki spontan, dotarliśmy wczoraj bardzo późno i dzisiaj wcześnie rano od razu ruszyliśmy na odcinek, żeby zająć fajnie miejsce. To jest oczywiście nieprzypadkowe, stąd dużo widać i jest mała hopa, która gwarantuje dodatkowe efekty - szelmowsko się uśmiechał. Rozmówcą okazał się być Sebastian Bojdół ze Śląska, który sam ma za sobą starty w rajdach. W czasach amatorskich wygrał dwa drobne cykle rajdowe, czyli samochodowe mistrzostwa Tychów w 2-litrowym Renault Clio III RS o mocy ponad 200 KM w klasie K3, a także opolski puchar rajdowy. - Później poszedłem trochę wyżej, ale miałem parę "grubszych" przygód, po których skończył się budżet i na razie odpuściłem - wyjaśnił. Tłumy za Robertem Kubicą. "Wtedy było multum ludzi" Na Rajdzie Polski pojawił się po raz czwarty. - Ponieważ sam kiedyś jeździłem, wiem jaka to jest adrenalina. A szutry dodatkowo dają możliwość latania bokami i gwarantują spektakularność - podkreślił. W tym roku najmocniej trzyma kciuki za Miko Marczyka, a także podkreśla dobrą robotę, wykonywaną przez Grzegorza Grzyba. Odnosząc się do frekwencji przypomniał czasy, gdy polska runda zaliczana była do mistrzostw świata, a na starcie stawał Robert Kubica. - Wtedy było multum ludzi. Dużo, dużo więcej gromadziło się na odcinkach - przypomniał pan Sebastian, zwracając uwagę na jeden fakt, który może mieć bezpośredni wpływ na liczbę kibiców. A po przykład nie musiał daleko sięgać. - Mam sporo znajomych, którzy też zawsze jeździli, a teraz zaskoczyło ich, że rajd odbywa się tak wcześnie. Po prostu nie natrafili na informacje i w momencie, gdy zapytałem ich, czy się wybierają, odparli zaskoczeni: "ale to kiedy?". I niestety w ostatniej chwili nie dali rady - ubolewa. Po 17 latach w Polsce. Z Chicago do Mikołajek - Proszę pana, spędzam tutaj najwspanialszy czas razem z rodziną, a tak w ogóle pierwszy raz w życiu jestem na rajdzie - przywitał mnie mężczyzna w starszym wieku, który w iście piknikowym anturażu, na wypoczynkowym leżaku i w promieniach słońca, napawał się widokiem kolejnych załóg. O obecność na rajdzie zadbała szwagierka mężczyzny, która od lat razem z mężem przyjeżdża na Rajd Polski. - Dużo jeździliśmy, gdy ten rajd był rundą mistrzostw świata. Wtedy impreza była niesamowita, ale atmosfera nieprzerwanie jest bardzo fajna - powiedziała kobieta. - W tej chwili nikomu szczególnie nie kibicuję. Trzymałabym kciuki za Kajetana Kajetanowicza, ale tym razem jedzie "zerówką" - dodała fachowo mieszkanka małopolskiej Bochni. Rzeczony mężczyzna razem z żoną przylecieli z Chicago, gdzie na co dzień mieszkają. Razem z nimi był także syn, który do Polski przybył po raz pierwszy od 17 lat. Bardzo chciał zobaczyć takie wydarzenie, którego nigdy nie widział na żywo. - A szczególnie w takim wyjątkowym otoczeniu, pośród lasów i jezior. Tu po prostu jest pięknie - zachwycała się jego mama. Głos w końcu zabrał najmłodszy reprezentant rodziny, 24-letni Jarek. - Przepraszam, słabo mi idzie po polsku - zaczął asekuracyjnie, ale bez większego problemu i w ojczystym języku podzielił się wrażeniami. - Sport jest fajny, ludzie wokół także. Można posiedzieć, pogadać, a przy okazji posmakować polskiej kiełbasy (uśmiech). Widziałem wielu ludzi z innych krajów, na przykład z Włoch i Anglii. Wybrane przez rodzinę miejsce okazało się być nieprzypadkowe. To zasługa największego fana w rodzinie, którego akurat w czasie rozmowy nie było na miejscu. - Mój mąż wszystko wie na temat rajdów i planuje. Spojrzał na mapę i wybrał miejsce, które będzie najbardziej atrakcyjne - uśmiechała się sympatyczna pani. Dziecko, kocyk i pani Monika. "Najlepsze są hopy" Strategicznie świetne miejsce, z zachowaniem względów bezpieczeństwa, w wyznaczonej strefie, zajmowała młoda kobieta. A obok niej, na kocyku, bawiła się kilkuletnia córeczka. Wprawdzie na Rajd Polski pani Monika przyjechała po raz pierwszy, lecz świeżo za sobą ma udział w niedawnym Rajdzie Świdnickim. - Czasami jestem wręcz przez niego zmuszona oglądać ten sport, bo non stop w telewizji leci kanał z transmisjami z rajdów - mówiąc to wskazała na podążającego w naszym kierunku "sprawcę", czyli męża, od najmłodszych lat rozkochanego w motosporcie. 28-latka od razu zwróciła uwagę, że odcinki na Mazurach są bardzo efektowne, dzięki czemu robią spore wrażenie. - Odczucia są super, a najlepsze są hopy. W to miejsce przyszliśmy właśnie ze względu na hopę, żeby zobaczyć coś więcej, bo efektowniej jest widzieć, jak samochody latają. Dzieje się także wtedy, gdy auta odbijają się od band, na to także przyjemnie popatrzeć - opowiadała. A zapytana o swojego faworyta wskazała na Miko Marczyka i Grzegorza Grzyba. Miłość do rajdów przegrała z domem. "Chciałbym się rozwijać" - To prawda, że mam bzika na punkcie rajdów. Kiedyś zresztą próbowałem startować w KJS-ach, ale wszystko w moim przypadku zakończyło się na amatorskim poziomie. Chciałbym się rozwijać dalej, ale póki co... budujmy dom. A w tych czasach trzeba wybierać - odparł Konrad, wskazując na rzecz oczywistą, czyli szalenie drogi sport samochodowy. Małżeństwo rówieśników ze swoją malutką latoroślą mieli do pokonania bardzo dużą odległość. Przyjechali z Lubania, czyli w jedną stronę przebyli ponad 700 kilometrów. - Na pięć dni wynajęliśmy domek, oddalony o 20 km od Mikołajek. A bezpośrednio na ten odcinek mieliśmy do przejechania ponad sto kilometrów - dodał sympatyczny mężczyzna. Podczas całego rajdu razem z żoną będą polowali na najbardziej efektowne fragmenty odcinków, poza hopami także na długie i szybkie zakręty, czyli wszystkie widowisko elementy oesów. Pakiet Rally Pass Silver, wykupiony przez małżonków, umożliwia im między innymi wjazd na dedykowaną strefę parkingową, w bliskiej odległości od odcinków specjalnych, a także wejście na Super OS Mikołajki Arena, z miejscem stojącym przy torze. Pan Konrad jednak nie jest w pełni zadowolony z tego, co zastał na rzeczonej arenie. - Szczerze mówiąc jestem trochę zawiedziony strefą kibica. Jest rozstawiona w takim miejscu, że nie ma ani telebimu, ani dobrego nagłośnienia, bo głośnik jest ustawiony w strefę VIP. Akurat tam organizatorzy się nie popisali, z tej niedogodności warto wyciągnąć wnioski, aby na przyszłość zniwelować ten mały minus - podsumował wierny kibic rajdów. Artur Gac