Artur Gac, Interia: Najstarszy rajdowy cykl na świecie istotnie przeżywa swój renesans w tym sezonie? Andrzej Borowczyk, rzecznik prasowy Rajdu Polski: - Myślę, że tak, zdecydowanie podpisałbym się pod takim stwierdzeniem. I to z dwóch powodów. Po pierwsze, jak wiedzą kibice rajdowi, impreza drugi rok z rzędu jest objęta opieką nowego promotora i pierwsze efekty jego działań są już widoczne. I tu od razu dygresja... Nazwisko Bernie Ecclestone, czyli swego czasu pana i władcy Formuły 1, pewnie nikomu nie trzeba przypominać. I proszę sobie wyobrazić, że w latach 90. to właśnie Ecclestone był promotorem mistrzostw Europy, mając w swoim ręku także promocję mistrzostw świata. Ja to bardzo dobrze pamiętam, wszak w 1997 roku Krzysiek Hołowczyc wraz z Maćkiem Wisławskim zostali mistrzami Europy, a ja wówczas pomagałem im przy wszelkich medialnych kwestiach. A dlatego tak dobrze to pamiętam, bo użerałem się właśnie z Ecclestone’em w sprawie licencji telewizyjnej. ZOBACZ TAKŻE: ORLEN 79. Rajd Polski. Rozmowa z Mikołajem Marczykiem. WIDEO To musiała być niełatwa przeprawa. - Mówiąc wprost to był kabaret, Bernie chciał pieniądze, notabene niewielkie, bo chodziło o 500 dolarów od jednego rajdu, natomiast problem polegał na dokumentacji. To znaczy kontrakt liczył blisko 100 stron, każdą trzeba było podpisać stawiając w dwóch miejscach parafkę, do tego nie można było podpisać umowy na cały rok, tylko życzył sobie oddzielną na każdy rajd. A ponieważ jego nigdy nie było w biurze, miało się karkołomne zadanie. Mnie już prawie puszczały nerwy, choć podobno należę do ludzi w miarę spokojnych. W końcu, po prawie sześciu miesiącach, zdecydowali się, aby parafować kontrakt do końca roku. I finalnie, żeby było śmieszniej, nawet już nie chciał tych 500 dolarów (uśmiech). Wspomniałem o tym dlatego, że na przestrzeni lat byli różni promotorzy cyklu. Z kolei od ubiegłego roku tę rolę sprawuje firma WRC Promoter GmbH, która odpowiada także za rajdowe mistrzostwa świata. Mając spore doświadczenie wprowadzają do mistrzostw Europy różnego rodzaju schematy, które już się sprawdziły półkę wyżej. A ten drugi powód to jaki? - W gruncie rzeczy może być uznany za główny, a mianowicie zawodnicy. Jeżeli w danym cyklu pojawiają się kierowcy prezentujący odpowiedni poziom, a w dodatku jest ich sporo, to wiadomo, że wszystko od razu nabiera przyspieszenia. I tak stało się w tym roku. Nie oszukujmy się, rajdy ciągną nazwiska, a na liście zgłoszeń jest dwóch gości, którzy mają za sobą staż w fabrycznych zespołach i zwycięstwa w rundach mistrzostw świata, czyli Nowozelandczyk Hayden Paddon oraz Szwed Mads Ostberg. Jeżeli dodamy mistrza Europy, Hiszpana Efrena Llarenę i kilku mistrzów krajowych to nie ma powodów do narzekania. W tym roku przygotowano 16 odcinków specjalnych na szutrach o długości 182 km, a całkowita długość rajdu to 919 km. Większość z nich znana jest z poprzednich edycji Rajdu Polski, jednak niektóre z nich (lub ich fragmenty) będą dla każdego nowością. Jak zatem określiłby pan poczynione zmiany względem 2022 roku? - Organizator zawsze stara się wprowadzić trochę nowych oesów, a w tym roku mamy dwa całkowicie nowe odcinki specjalne, będące najdalej wysuniętymi na zachód. Znajdują się dość blisko Olsztyna, czyli Barczewo i Biskupiec. Na pewno nigdy nie było ani kawałka tych tras w Rajdzie Polski. Zresztą warto dodać, że tak naprawdę tylko jeden oes Świętajno jest niemal dokładnie taki sam, jak w poprzednim roku. Pozostałe są zmodyfikowane choćby poprzez inną konfigurację z tymi, które występowały wcześniej. A pojawiają się także fragmenty trasy, których jeszcze nigdy nie było. Co do dwóch nowych odcinków, to wiadomo, że dla zawodników jest to pewnego rodzaju utrudnienie, zważywszy na przepis, że kierowca tylko dwukrotnie przejeżdża trasę podczas zapoznania. W takim przypadku, z czystą kartką papieru, zaczyna się wszystko od nowa, a zatem dochodzi dodatkowy element. Tu pragnę także podkreślić, że Rajd Polski jest najstarszym rajdem w mistrzostwach Europy. Żadna inna runda nie ma takiej historii. Czempionat Starego Kontynentu odbywa się od 1953 roku, a nasza nobliwa impreza pojawiła się w kalendarzu od 1960. Wykluczając kilka przerw na przestrzeni tych dekad, w tym roku po raz 53. będziemy rundą mistrzostw Europy. A żeby dopełnić rys historyczny, jesteśmy drugim najstarszym rajdem świata, nieco dłuższy rodowód ma tylko legendarny Rajd Monte Carlo. Przed rokiem, po raz pierwszy od dziewięciu lat, Rajd Polski wygrała polska załoga Mikołaj Marczyk i Szymon Gospodarczyk (Skoda Fabia Rally2 evo). W tym roku ponownie zobaczymy ich na mazurskich szutrach, chociaż głównym celem Mikołaja są mistrzostwa świata i rywalizacja w kategorii WRC2, ale dojdzie do - nazwijmy to - okazjonalnego startu. Czy tylko treningowego? - Treningowym bym tego nie nazwał, bo pojedzie na pewno po to, żeby wygrać. Zresztą nie tylko w tym roku, ale także w ubiegłym Mikołaj nie miał programu pod mistrzostwa Europy, ale wówczas wystąpił i pokonał rywali. Oczywiście w grę wchodzą powiązania sponsorskie, bowiem Mikołaj jest zawodnikiem Orlen Teamu, a właśnie ta firma jest sponsorem tytularnym Rajdu Polski. Zatem wiadomo, że trudno, by tak ważnego kierowcy zabrakło w stawce. Kibicom, którzy mniej są zagłębieni w tematyce rajdów powiem, że w tej chwili mamy pięć klas wyścigowych: Rally1, Rally2, Rally3, itd... Rally1 dotyczy samochód klasy WRC, które mogą jeździć tylko w mistrzostwach świata. Natomiast wszystkie pozostałe serie, czyli np. mistrzostwa Europy, mistrzostwa Polski, mistrzostwa Ameryki Południowej, dedykowane są dla samochodów Rally2, kiedyś nazywanych R5, zresztą niektórzy wciąż jeszcze używają tej starszej nomenklatury. Niemniej Rally2 to także są bardzo zaawansowane samochody, z napędem na cztery koła, o sporej aerodynamice i bardzo szybkie, choć nie aż takie potwory, jak "wurce", które pod tym względem są pociskami. Gratką dla kibica, osłuchanego z najgłośniejszymi legendami tego sportu, będzie udział zawodnika z jednym z najsłynniejszych nazwisk w tym światku, mianowicie McRae. 19-letni Max McRae to wnuk Jimmy’iego McRae, syn Alistera i bratanek słynnego Colina. 18-latek skorzysta z Opla Corsy Rally4 i powalczy w ramach kategorii ERC Junior. - I to właśnie u nas, Rajdem Polski, Max rozpocznie swój program w mistrzostwach Europy. Jego dziadek Jimmy McRae rezyduje w Europie i jego wnuk, na czas startów, przeniósł się do Europy, bo trudno, żeby cały czas latał pomiędzy Perth w Australii, a naszym kontynentem. Ten młody zawodnik, przedstawiciel już trzeciej generacji słynnego rajdowego rodu, będzie niewątpliwie sporą atrakcją. Tym bardziej, że tego co pamiętam, to ani dziadek Jimmy, ani wuj Colin czy tata Alister nigdy nie startowali w Polsce. Rajd Polski będzie zarazem drugą eliminacją mistrzostw Polski. Inaugurujący cykl 51. Rajd Świdnicki wygrał Grzegorz Grzyb (Skoda Fabia Rally2 Evo), dla którego było to piąte zwycięstwo w tej imprezie. Nie startował obrońca tytułu Szwed Tom Kristensson. - Myślę, że i w tym roku Tom, który świetnie wypadł w poprzedniej edycji rajdu, będzie jednym z głównych aktorów widowiska. Pamiętamy, że Szwed niemal do samego końca naciskał Marczyka i ostatecznie zajął drugie miejsce z niewielką strata do zwycięzcy. Przy tej okazji zwróciłbym uwagę na jeszcze jeden fakt, otóż niektórzy zawodnicy nie zgłaszają się do mistrzostw Europy, co znaczy, że rywalizują tylko w mistrzostwach Polski. Decydujące mówiąc wprost są finanse, bo wpisowe do rajdu w randze ERC jest zdecydowanie wyższe niż do krajowego czempionatu. Przy czym, zgłaszając się tylko do mistrzostw Polski, kierowcy znajdą się na niższych pozycjach listy startowej. Takie są przepisy, na które wpływu nie ma organizator. Tak więc ci zawodnicy, którzy walczą w mistrzostwach Polski i chcą w nich coś więcej powojować, zgłaszają się także do ME, dzięki czemu ich nazwiska na liście zgłoszeń są odpowiednio wysoko. Tę z kolei ustala organizator, biorąc pod uwagę wszystkie priorytety, a następnie FIA dokonuje jeszcze ostatecznej weryfikacji, najczęściej bez zakwestionowania czegokolwiek. Przyjmuje się, że to organizator ma lepsze rozeznanie. W Rajdzie pojawi się także Kajetan Kajetanowicz, ale tym razem w zupełnie innej roli. - I właśnie to warto wyraźnie zaakcentować, aby nikogo nie wprowadzać w błąd, bo widziałem już, że komuś zdarzyło się napisać o "starcie" Kajetana. To oczywiście mocno nieprecyzyjna informacja, bo słowo "start" jest zarezerwowane dla zawodników, którzy biorą udział w rywalizacji. Natomiast Kajetan tym razem pojedzie samochodem funkcyjnym i będzie pomagał organizatorom, a ze względu na swoje dotychczasowe osiągnięcia wpłynie także bardzo pozytywne na zainteresowanie rajdem. ZOBACZ TAKŻE: Co nowego w tegorocznym Rajdzie Polski? Odpowiada dyrektor Rajdu Krzysztof Maciejewski. WIDEO I słusznie, moim konikiem jest boks i często obserwuję, jak ktoś, niespecjalnie interesujący się tą dyscypliną, widząc przy nazwisku danego pięściarza pas sygnowany np. skrótem WBC, czyli jednej z czterech najważniejszych federacji na świecie, od razu określa takiego zawodnika mianem mistrza świata w danej kategorii wagowej. Bardzo często jest to oczywistym błędem. - (śmiech) Świetnie, że pan to mówi, bo w rajdach jest dokładnie tak samo, jeśli mogę sobie pozwolić na dygresję. Wiadomo, że dzisiaj ci zawodnicy, którzy coś już znaczą, korzystają z PR-owców, dla których precyzja nie zawsze jest najważniejsza, a liczy się przede wszystkim efekt. W rajdach mamy rywalizację na kilku poziomach, w zależności od klasy samochodu. W poszczególnych klasach też mamy mistrzów, ale nie świata. Tymczasem dość powszechnie nadużywane są nazwy nieistniejących tytułów. A wystarczy tylko wejść na stronę FIA, otworzyć zakładkę z regulaminami i tam jest wszystko bardzo precyzyjnie wyjaśnione. To znaczy mistrz świata jest tylko jeden i obecnie jest nim Fin, Kalle Rovanpera. Dla pana nadchodzący rajd będzie niewątpliwie szczególny, wszak mowa o jubileuszu, czyli 30. edycji w oficjalnej roli rzecznika prasowego, choć początki sięgają jeszcze wcześniejszych czasów. Towarzyszą panu w związku z tym pewne emocje? - Szczerze mówiąc jestem emocjonalnym człowiek, więc z pewnością coś mi się udziela. A jednocześnie pewnie wypadałoby zdać sobie sprawę, jak wygląda mój PESEL (śmiech). Ciekawa sprawa dotyczy także Maćka Wisławskiego, o czym nie chciałem powiedzieć na konferencji prasowej, aby wówczas nie wywołać niezręczności. Natomiast tutaj mogę już śmiało zaakcentować, że przed nami 79. edycja Rajdu Polski, a Maciek ma dokładnie tyle samo lat. Przy okazji dodam, że dla niego będzie to dwudziesty dziewiąty start, oprócz tego jeszcze cztery razy jechał w samochodzie funkcyjnym jako jedna z tzw. zerówek - trzy razy z Hołowczycem i raz z Andrzejem Kalitowiczem, z którym właśnie teraz ponownie wyjedzie na trasę. ZOBACZ TAKŻE: Andrzej Borowczyk o ,,Colinie McRae" w tegorocznym Rajdzie Polski. WIDEO Pana historia przy Rajdzie Polski kiedy się zaczęła? - Już na przełomie lat 80. i 90. pojawiłem się jako młody dziennikarz, a w 1992 roku pierwszy raz pomagałem przy promocji oraz zaproszeniu kilku zagranicznych zawodników. To jednak nie była oficjalna rola, w "papiery" nie byłem wpisany. Rok później było podobnie, natomiast oficjalnie od 1994 roku widnieję w dokumencie jako rzecznik prasowy. A wracając do emocji... Nierzadko po jakimś rajdzie pojawiały się refleksje i myśli, że może warto już dać sobie spokój i przekazać pałeczkę. Wszak człon zespołu został zbudowany, stworzyliśmy pewne mechanizmy, które nieźle działają, o czym świadczą raporty obserwatorów FIA. Na przykład za ubiegły rok oceny były bardzo pozytywne, bez zastrzeżeń właściwie do czegokolwiek. Przez około dziesięć lat, jako dziennikarz, praktycznie nie opuszczałem rund mistrzostw świata, jeździłem niemal na wszystkie, więc jasne jest, że nawiązałem masę kontaktów. I nie ukrywam, że dzięki temu jest mi łatwiej poruszać się właśnie w roli rzecznika. Sięgam pamięcią także do rozgrywanego jeszcze w Afryce Rajdu Dakar, czyli kultowych edycji, których miałem okazję kilka obsłużyć. Zawsze po takiej imprezie mówiłem sobie, że już nigdy więcej nie dam się w to wciągnąć (uśmiech). Wtedy to naprawdę było duże harcerstwo, a więc praca w takich warunkach dodatkowo dawała w kość, jednak mijał miesiąc i już zaczynałem zmieniać zdanie. Jak długo wyobraża pan sobie jeszcze swoją pracę przy Rajdzie Polski? - To bardzo dobre pytanie... Wie pan, dopóki będzie taka potrzeba, to oczywiście zamierzam nadal pomagać. A może któregoś dnia organizatorzy stwierdzą, że wolą kogoś innego lub - najzwyczajniej w świecie - pojawi się ktoś lepszy? Krótko mówiąc wtedy trzeba będzie ustąpić. W każdym razie jestem tu człowiekiem-orkiestrą, bo nie tylko prowadzę biuro prasowe i koordynuję w tym obszarze wszelkie sprawy, ale także prowadzę wszystkie spikerki. Który rajd, z uwagi na pewne okoliczności bądź wydarzenia, wspomina pan ze szczególną estymą? - Bardzo mocno wspominam rajd z 1996 roku rozgrywany we Wrocławiu, wygrany przez Krzyśka Hołowczyca i Maćka Wisławskiego. To był niezapomniany sukces, bowiem przez dwadzieścia lat polscy kierowcy nie mogli wygrać Rajdu Polski, przegrywając raz z bardzo dobrymi, innym razem z dobrymi zawodnikami z zagranicy. "Hołek" z "Wiślakiem" w końcu przełamali niemoc, a sygnał do ataku wysłali już rok wcześniej, zajmując drugie miejsce. Przy tej okazji pamiętam masę różnego rodzaju historii, między innymi związanych z pewnym niemieckim kierowcą. Żeby po latach nie rozgrzebywać spraw, powiem tylko bardzo ogólnie, że dość mocno oszukiwał, wykorzystując m.in. fakt, że nie było parków serwisowych, w związku z czym... Tu pewne rzeczy można sobie dopowiedzieć. W efekcie, nie wiedząc czemu, auto nagle dostawało dużo więcej mocy. Dzisiaj sytuacja wygląda tak, że o żadnym oszustwie nie może być mowy. Każdy samochód jest pod bardzo ścisłą kontrolą, centrum kierowania rajdem na monitorach widzi wszystko, łącznie z tym, gdyby ktoś zjechał z trasy o dwadzieścia metrów. - Ponadto bardzo dużym przeżyciem był dla mnie rajd z 2009 roku, pierwszy w randze rundy mistrzostw świata. Było to coś niewiarygodnego. Policja twierdziła, że na rajdzie pojawiło się około 200 tysięcy ludzi. Mikołajki były zablokowane w promieniu bodajże 100 kilometrów, na tym obszarze nie znalazł pan jednego wolnego miejsca noclegowego. Przyjechali wtedy do nas wszyscy najlepsi kierowcy świata i najważniejsze zespoły fabryczne. A do tego udało mi się namówić telewizję Polsat na przeprowadzenie bezpośredniej transmisji z ostatniego odcinka specjalnego na torze Mikołajki Arena, w dodatku na głównej antenie stacji. Może pan to sobie wyobrazić? Dzień wcześniej przyjechał potężny wóz transmisyjny, technicy okablowali i otoczyli kamerami cały tor, a harmonogram rajdu dopasowaliśmy do Formuły 1, w której wtedy szczyt popularności przeżywał Robert Kubica. Korzystając z faktu, że akurat w ten weekend nie odbywał się wyścig, przygotowaliśmy start finałowego oesu. Przedsięwzięcie było ogromne, ale wszystko dobrze przemyślane. Efekt był spektakularny, choć nie ukrywam, że przez trzy kolejne dni musiałem "odchorować", tak byłem nieprzytomny ze zmęczenia. Na miejscu mieliśmy masę mediów, pracowało około 400 dziennikarzy. Pewnych uchybień nie uniknęliśmy, ale weszliśmy wówczas na inny poziom. Do dzisiaj osoby funkcyjne, będące obserwatorami z ramienia FIA oraz inni ludzie z zewnątrz mówią, że u nas widać poziom mistrzostw świata. Niestety inne powody, natury finansowej, sprawiają, że dzisiaj nie mamy u siebie królewskiej stawki. Dostrzega pan szanse, by na nowo - w perspektywie bliżej określonej przyszłości - stawka WRC wróciła do Polski? - Przez pięć lat byliśmy gospodarzami rundy mistrzostw świata, a piękna przygoda skończyła się w 2017 roku. Nie chciałbym wchodzić w kompetencje osób, które w tym obszarze mogą decydować, ale oczywiście chodzi o pieniądze, czyli potrzebę zgromadzenia wielkiego, wielomilionowego budżetu. Na taką kwotę składają się między innymi duże opłaty na rzecz promotora serii oraz FIA, którzy naturalnie nie działają na zasadzie instytucji filantropijnych. Do tego cały czas lata helikopter z kamerą, nad każdym odcinkiem specjalnym, co samo w sobie generuje wielkie koszty. Ponadto dochodzą transmisje, koszty łączy, specjalistycznego sprzętu... Tego jest od groma, mówimy o gigantycznym przedsięwzięciu. W dodatku dla serii WRC potrzebne są dłuższe oesy, co także przekłada się na pieniądze choćby dlatego, że potrzeba więcej osób do zabezpieczenia, policji, karetek pogotowia i wozów strażackich. Przywołał pan kontekst szczytu popularności Roberta Kubicy przy okazji 2009 roku... A jest możliwa taka gratka, by do niedawna nasz jedynak w F1 zaszczycił swoją obecnością tegoroczną edycję rajdu? - Nie wiem, niemniej Roberta zawsze stać na taki ruch. Niewątpliwie pojawienie się sportowca tego formatu od razu budzi duże emocje. A odnośnie Roberta tylko przypomnę, że przecież kilka razy startował w Rajdzie Polski. Z gwiazd sportu pamiętam wizytę Marcina Gortata, a innym razem Roberta Lewandowskiego. Co się wtedy działo... Nie wiem, jak jest teraz, ale wtedy Robert miał okazały dom na Mazurach, niedaleko Biskupca. I któregoś razu, akurat przy okazji rundy mistrzostw świata, zatelefonowali do mnie koledzy, że Robert razem z Anią chcą przyjechać i trzeba to jakoś zorganizować, bo przecież kibice nie dadzą im spokoju. Pomimo naszej dyskrecji, bo wszystko niby było ściśle tajne przez poufne, informacja w jednej chwili zaczęła się rozprzestrzeniać. Proszę sobie wyobrazić, że tyle co skończyłem w tej sprawie rozmowę, a po chwili niespodziewanie zadzwonił do mnie człowiek z fabrycznego zespołu Volkswagena, który wtedy absolutnie brylował z Sebastienem Ogierem na czele, mówiąc że podobno ma się pojawić Lewandowski. I już zaczęli pracować nad tym, aby Robert zagościł w ich boksie i uściskał się z Ogierem (uśmiech). Rozmawiał Artur Gac