Gdyby przeprowadzić sondę wśród kibiców, z dużą dozą prawdopodobieństwa jej wynik byłby bardzo miły Miko Marczykowi. Na wprost zadane pytanie, kierowane do kibiców: "komu najbardziej kibicujesz podczas Rajdu Polski", znakomita większość naszych rozmówców wskazywała właśnie nazwisko 27-letniego łodzianina. Skrzypce poszły w ruch. Miko Marczyk dostał koncert od dziecka Potwierdzenie, kto był największym ulubieńcem, w niedzielę obserwowaliśmy na własne oczy najpierw na 14. odcinku specjalnym o nazwie Biskupiec 2. Tu od razu mała dygresja na temat "dojazdówki", czyli ostatnich kilku kilometrach, które trzeba było pokonać samochodem, aby finalnie zająć miejsce na dużej łące z wydzielonym parkingiem. Dla kogoś, kto jest przyzwyczajony głównie do asfaltowych, nawet dziurawych nawierzchni, jazda w takich warunkach może wydać się mało przyjemną częścią całej eskapady. Nierówności, szuter, kurz i kamienie - raczej wątpliwa uczta dla ciała oraz samego auta. Jednak żaden szanujący się kibic rajdów nie zawraca w połowie drogi. Cel uświęca środki, o czym dobitnie świadczyła liczba zaparkowanych i pokrytych grubszą warstwą pyłu samochodów. Dojazd na finałowy, 16. odcinek Gmina Mrągowo 2, wiązał się już tylko z przemierzeniem króciutkiego odcinka szutrowej drogi. To właśnie w to miejsce ściągnęli fani, choć wcale nie tak gromadnie, aby móc fetować trzech najlepszych zawodników zmagań, na których czekało przygotowane w plenerze podium. Zwycięzca Martins Sesks oraz drugi w klasyfikacji Hayden Paddon otrzymali zasłużone oklaski, zwycięzcy odegrano hymn Łotwy, ale najgoręcej było wokół Marczyka. Gdy Polak wysiadł z samochodu, o piękną oprawę zadbała młodziutka dziewczynka, przygrywając na skrzypcach w rytm nieśmiertelnego przeboju zespołu Queen. W jednej chwili zrobiło się wzruszająco... To właśnie widok małych dzieci, w wieku szkolnym, był często spotykanym obrazkiem podczas całego Rajdu Polski. Oczywiście w bezpośrednim otoczeniu dorosłych, którym albo już udało się zaszczepić pasję u nieco starszych pociech, albo dopiero liczą, że tegoroczna, pierwsza taka przygoda sprawi, iż latorośle powoli będą połykały bakcyla. Kubica i trzy helikoptery nie wybudziły dziecka - Starszy syn miał dwa lata, jak po raz pierwszy zabrałem go na rajd. Pamiętam, że jak przejeżdżały rajdówki, to na początku płakał. Dlatego oglądaliśmy zawody z daleka. Z kolei młodszy, jak miał pół roku, był ze mną na rajdzie, gdy jeszcze startował tu Kubica. Za Robertem leciały trzy helikoptery, a on spokojnie sobie spał - śmiał się pan Łukasz, stojąc z Henrykiem i Edwardem. W dłoni dzierżył biało-czerwoną flagę, a na sobie miał koszulkę, którą kupił jeszcze w 2016 roku z napisem: "Powrót Roberta do WRC. Tęsknimy za Tobą". - Czy tli się jeszcze we mnie nadzieja? Chyba już nie, chociaż kto wie... Widać po 46-letnim Grzesiu Grzybie, że wciąż można jeździć - powiedział mężczyzna, który z synami przyjechał z Krakowa. A tegoroczny Rajd Polski był już jego 12. w "karierze". Ten imponujący wynik zaczął budować w 2007 roku. I takich kibiców, którzy raz posmakowali i już wiernie, choć nie zawsze rok w rok, jeżdżą na najważniejszą tego typu imprezę w Polsce, jest wielu. Bo podróżowanie na rajdy, jak przekonywali moi rozmówcy, to swoisty sposób na spędzenie krótkich wakacji i zawarcie nowych znajomości, a przy tym obcowanie z wielkimi, sportowymi emocjami. "Przede wszystkim fajni ludzie". Kibicowanie z kampera - Jaki to magnes? Magiczne szutry i zapach benzyny plus adrenalina oraz cała otoczka, przede wszystkich fajni ludzie. I ogólnie klimat. Ciągnie mnie tutaj jak wilka do lasu - to z kolei głos pana Wojciecha, rozkochanego w rajdach od najmłodszych lat. W trakcie rozmowy jego mała córeczka raz po raz dęła w trąbkę. W końcu sama 5-letnia Jagoda powiedziała, co robi na rajdzie. - Kibicuję Polsce i Miko Marczykowi. A dlaczego go lubię? Bo jest szybki - bezbłędnie odpowiedziała, zresztą jej sympatię zdradzała koszulka, z podobizną kierowcy i jego rajdówką. Przyjemnie było obserwować, jak wygląda kibicowanie z perspektywy przyjazdu na rajd kamperem. Aby lepiej zorientować się, jak "od kuchni" odbywa się taka eskapada, wybraliśmy się do gospodarza jednego z domów na kółkach. Akurat odpoczywał od słońca, schowany pod zadaszeniem. Obok niego polegiwał duży pies rasy cane corso, a w wózeczku smacznie spał 11-miesięczny synek, z racji wieku absolutny debiutant. - Oczywiście, że rajd jest pretekstem do przyjazdu tutaj, a pojawiamy się od czasu, jak zawody były jeszcze rundą mistrzostw świata. Zresztą jeździmy także na te zagraniczne - zaczął opowiadać 41-letni pan Piotr. Trzyosobowa rodzina przyjechała z samego południa Polski, ze Skoczowa, blisko granicy z Czechami. W prostej linii to dokładnie 555 kilometrów. A dzień wcześniej przebyli około 640 km, ponieważ sobotę spędzili na polu kempingowym przy odcinku Świętajno. Obecność w samym centrum wydarzeń uzmysłowia także, jak szalenie ważne są względy bezpieczeństwa. Parokrotnie można było odnieść mylne wrażenie, że gdyby taśma zabezpieczająca została przesunięta o metr w stronę drogi, to na prostym odcinku nic wielkiego nie mogłoby się wydarzyć, a kibic zyskałby jeszcze atrakcyjniejszą perspektywę. Nic bardziej mylnego. O tym, że to nie przelewki, na własnej skórze przekonał się pan Mateusz, debiutant na rajdzie. Strefa bezpieczeństwa skontrolowana na własnej skórze Spotkaliśmy się w bardzo atrakcyjnym miejscu, poleconym mu przez znajomego. - Właśnie przed chwilą dostałem kamieniem spod koła przejeżdżającego samochodu. Mam filmik, mogę panu pokazać - chwycił za telefon i faktycznie odtworzył nagranie, na którym widać całkiem słusznego rozmiaru kamień, lecący w jego stronę. Ostatecznie uderzył go w rękę, lecz na szczęście nic się nie stało. - To przykład, że strefy bezpieczeństwa są wydzielone po coś. Ja stałem w dozwolonym miejscu, więc siła uderzenia nie była duża. Co innego, gdybym zbagatelizował siatkę i podszedł kilka kroków bliżej. Wtedy mógłbym dostać z większą mocą i być może też w inną część ciała - dodał młody mężczyzna. - Kurzy się niesamowicie, ale najlepszy jest zapach przepalonego etanolu. Mega! Zdarzało mi się wcześniej rzucić okiem w telewizji, ale nie ma żadnego porównania z wrażeniami na żywo. Dojazd do odcinków też nie jest problemem. Owszem, boczne drogi są w średnim stanie, ale to nie miasto, że zostawia się auto na chodniku, tylko trzeba dojechać po szutrowych i trochę dziurawych duktach - mówił pan Mateusz, a uśmiech nie schodził mu z twarzy. Rajdówki w jeziorze i praca przez 26 godzin Kraina Wielkich Jezior Mazurskich obiektywnie zachwyca, ale nie wszyscy uczestnicy rajdu mogą dokładnie to samo powiedzieć. Wszak nie o takie "wciąganie" zapewne chodziło dwóm załogom, które zmagania w ORLEN 79. Rajdzie Polski skończyły, dosłownie, w jednym z blisko tysiąca jezior. I to również jeden z obrazków tego rajdu, który jeszcze chwilę będę miał przed oczami. Jeszcze bardziej żal zrobiło mi się jednego z ochroniarzy pracujących na terenie parku serwisowego, który jednego dnia zaczynał pracę o godz. 20, by skończyć ją następnego o godz. 22. Czyli ciurkiem, na jednej zmianie, 26 godzin na nogach. - Cóż, taka praca, ja nie narzekam. Trzeba się przyzwyczaić. Czasem lekki kryzys łapie, ale nauczyłem się z nim walczyć - odparł. I od razu nieco cieplej zrobiło mi się na duszy... Artur Gac z Mikołajek