Maciej Kot ma na koncie wiele sukcesów w skokach narciarskich. Jest brązowym medalistą olimpijskim w drużynie, a także mistrzem świata wraz z kolegami. Wygrywał zawody Pucharu Świata, a jego wielką pasją jest motoryzacja. Zakopiańczyk ma niesamowite wspomnienia z różnymi rajdami, ale najlepsze chyba z Rajdu Polski. W rozmowie z Interia Sport, zdradził też, czy po zakończeniu kariery skoczka, zajmie się sportami motorowymi. Maciej Kot - skoczek z duszą rajdowca Tomasz Kalemba, Interia Sport: Wszyscy znają pana doskonale ze skoczni, ale nie wszyscy wiedzą, że jest pan też związany z motoryzacją. Maciej Kot: - Jako kibic jestem od dziecka związany z rajdami. Sam też jeżdżę hobbystycznie. Miałem chyba 6-7 lat, kiedy tata zabierał mnie na rajdy. To był głównie Rajd Krakowski, a także te rozgrywane w okolicach Małopolski. I połknąłem bakcyla. A kiedy pierwszy raz pan wystartował? - To był Memoriał Janusza Kuliga i Mariana Bublewicza w Wieliczce w 2015 roku. Miałem już wtedy licencję kierowcy rajdowego. Jak zatem widać, od kibica przeszedłem do startów, choć to były raczej epizody, a nie regularne występy. Tata sam też startował? - Nie. Był ratownikiem medycznym i wyjeżdżał, by obsługiwać rajdy. Przy okazji zabierał też mnie. Sam też był wiernym kibicem. Miał doskonałe kontakty z całym środowiskiem. Pamiętał złote czasy polskich rajdów i rywalizację Krzysztofa Hołowczyca z Januszem Kuligiem i Leszkiem Kuzajem. To wtedy zaczynałem jeździć na rajdy, więc też trochę pamiętam z tamtych czasów. Byłem zafascynowany samochodami klasy WRC. Rajd Polski i spełnione marzenie. "Jest jak PŚ w Zakopanem" Miał pan okazję być kiedyś na takim rajdzie, w którym startowały najlepsze załogi? - To było w Mikołajkach. Raz udało mi się być na Rajdzie Polski. Spełniłem tym samym swoje wielkie marzenie. To było w 2014 roku, kiedy Rajd Polski był jedną z eliminacji rajdowych mistrzostw świata. Mieliśmy wówczas zaproszenia od Lotosu, który był wtedy sponsorem zawodów. Wybraliśmy się tam całą grupą skoczków. Zobaczyć na żywo najlepszych zawodników świata w najszybszych samochodach, to było wielkie wow. Sam Rajd Polski też jest chyba wyjątkowy, choćby ze względu na szutry, które w nim dominują. Jazda najlepszych zawodników na świecie po takiej nawierzchni chyba robi wrażenie? - Mam doświadczenia z innych rajdów organizowanych w Polsce, to jednak Rajd Polski jest dla mnie - użyję porównania do skoków - Pucharem Świata w Zakopanem na tle innych zawodów PŚ. Wówczas w 2014 roku była niezwykła atmosfera. Tysiące kibiców było przy trasach, ale także w parku serwisowym. Wszystkich przyciągnęły wielkie nazwiska, bardzo szybkie samochody, ale też te niesamowite szutrowe trasy. Dla nas ludzi z gór, gdzie jeździ się po asfalcie albo po śniegu, to było coś nowego. Jazda po takiej nawierzchni to jest naprawdę coś niesamowitego i budzi podziw oraz zachwyt. Kierowcy imponowali tym, że na olbrzymich prędkościach potrafili opanować samochód w poślizgu. Widowiskowe było także to, jak daleko potrafią skakać na hopkach. To było niesamowite przeżycie. Tym większy żal, że Rajdu Polski w ramach MŚ już nie ma. Mam nadzieję, że kiedyś wróci. Coś jeszcze z tamtego rajdu utkwiło panu w pamięci? - Mieliśmy wówczas szczęście, bo w tym rajdzie startował Robert Kubica, za którego trzymaliśmy kciuki. On był na pewno tym, który zwrócił oczy wielu kibiców na rajdy samochodowe. To był czas, kiedy rozreklamował ten sport w naszym kraju. Bywał pan na rajdach poza Polską? - Na rajdach WRC nie, ale kilka razy byłem na zaproszenie Kajetana Kajetanowicza, z którym mam bardzo dobry kontakt, na Rajdzie Barum w Czechach. On ma rangę mistrzostw Europy. To jeden z tych rajdów, na który przyjeżdża bardzo dużo osób z Polski, bo jest przecież rozgrywany blisko granicy. Poza tym na tym rajdzie jest zawsze znakomita atmosfera. Do tego dochodzi niesamowita lokalizacja i interesujące trasy. To powoduje, że jest bardzo ciekawy. Są też kultowe odcinki, jak choćby wieczorna trasa po mieście. Maciej Kot ma cel na przyszłość W wielu rajdach pan startował, czy raczej to były incydenty? - Można powiedzieć, że raczej incydenty. Tak naprawdę nie było to starty w prawdziwych rajdach. Dwukrotnie jako zawodnik startowałem w Memoriale Janusza Kuliga i Mariana Bublewicza w Wieliczce, a raz jako samochód zero, czyli otwierałem trasę bez pomiaru czasu. Nie jest to jednak nawet bliskie eliminacji mistrzostw Polski rajdach. To bardziej forma zabawy w celu upamiętnienia tych tragicznie zmarłych kierowców. Jest tam niewiele kilometrów odcinków specjalnych. Dla mnie też to była forma zabawy, ale też możliwość sprawdzenia się. Sam byłem ciekaw, czy podobnie jak w skokach, ranga zawodów potrafi sparaliżować. Raz wystąpiłem też w wyścigach na Węgrzech na torze Pannonia-Ring. To była jedna runda KTM. Startowałem wówczas na zaproszenie organizatora dzięki Arturowi Chwistowi i firmie 4F. To było chyba największe wyzwanie dla mnie, jeśli chodzi o sport motorowy, bo byłem pełnoprawnym uczestnikiem normalnych zawodów. Do jakiego samochodu wsiadał pan najczęściej w rajdach? - W Memoriale Janusza Kuliga i Mariana Bublewicza startowałem Mitsubishi Lancerem Evo 9, a potem Subaru STI. Ostatnio miałem okazję jako pilot otwierać trasę memoriału w samochodzie nowej konstrukcji fordzie fiesta rally 3. I był to przeskok o klasę, jak nie dwie, wyżej. Fajnie było spróbować czegoś nowego. Wypożyczał pan te samochody? - Mitsubishi i subaru to były moje samochody. Mam słabość do nich. Kupowałem je, a potem zamieniałem. Na przestrzeni lat w moim garażu stało kilka takich samochodów. Oczywiście rzadko je używałem, bo czas i możliwości finansowe na to nie pozwalały, ale zdarzało się, że takim samochodem rajdowym jechałem na trening w Zakopanem, co często spotykało się zdziwieniem ludzi, jak rajdówka z klatką podjeżdżała pod skocznię. Brakowało mi jazdy takim samochodem, dlatego bawet powolna przejażdżka na trening była czymś fajnym. Te samochody jednak sprzedałem i w tej chwili nie mam żadnej rajdówki. Myśli pan o tym, by zakończeniu kariery w skokach, spróbować swoich sił w rajdach? - Na pewno będę związany z motosportem choćby w charakterze towarzyskim. Jako dziecko byłem kiedyś na warszawskim Rajdzie Barbórka, ale nigdy nie miałem okazji przejechać słynnych os-ów jako kierowca, czy jako pilot. I myślę, że to będzie jednym z moich celów na przyszłość. Oczywiście bardzo chciałbym startować kiedyś w rajdach, ale realia tego sportu są brutalne. Przede wszystkim ze względu na budżet, jaki trzeba posiadać, by w ogóle rozpocząć przygodę. Nie mogę sobie pozwolić, by z własnej kieszeni zapłacić za sezon startów w rajdowych mistrzostwach Polski, czy nawet niższej lidze. Rozmawiał - Tomasz Kalemba, Interia Sport