Artur Gac, Interia: Przeszły nas wczoraj dreszcze, widząc nagranie z wypadku, który wyglądał naprawdę poważnie. Nic poważnego tobie oraz pilotowi Kamilowi Kozdroniowi się nie stało, a co z ewentualnymi dolegliwościami mniejszej wagi? Rafał Kwiatkowski: - Czujemy się nawet w porządku, wszystko jest okay. Poza samochodem, który niestety nie nadawał się do jazdy. Próbowaliśmy robić wszystko, żeby go reanimować, ale te zabiegi nie przyniosły skutku. Panowie mechanicy powiedzieli, że największym problemem był urwany tylny amortyzator, który wyrwał z karoserii mocowanie unibola, które mogłoby być groźne, gdybyśmy w jakikolwiek sposób próbowali to reperować. Groźne dla dalszej jazdy, więc wspólna decyzja o wycofaniu się z rajdu musiała zapaść. Jest nam z tego powodu bardzo przykro, zwłaszcza, że w tym rajdzie, na takiej ilości kilometrów i na szutrach, chciałem zebrać niezwykle cenne doświadczenie. To w moim przypadku, na tej nawierzchni, jest bardzo małe. Liczyłem na to, że ten start przygotuje nas do następnego Rajdu Podlaskiego, który mamy już za dwa tygodnie. Owszem, delikatnie jesteśmy poobijani, ale bardzo nieznacznie. Cóż, takie są rajdy. Chcieliśmy jechać szybko, ale niestety popełniłem błąd. No właśnie, to był twój błąd? - Oczywiście. Sam zamknąłem sobie zakręt, za wcześnie go przycinając, bo za szybko wyszliśmy z poprzedniego zakrętu. W zasadzie prędkość spowodowała, że źle oceniłem pozycję na drodze. W konsekwencji druga część zakrętu, która się zacieśniała, jeszcze bardziej nam się zamknęła i już nie było opcji. Liczyliśmy na to, że troszkę odbijemy się od bandy i pojedziemy dalej, ale niestety tyle koło wsunęło się na skarpę i prawym tyłem zahaczyliśmy o drzewo. Rezultat tego, co stało się później, już dokładnie widać na nagraniu. W efekcie z samochodu została mała marmolada. Był to błąd wynikający przede wszystkim z małego doświadczenia? - Zdecydowanie tak. Największym problemem dodatkowo było to, że tydzień temu mieliśmy plan wystartować w rajdzie na Litwie. Byłoby to dla nas cenne doświadczenie, na bazie którego zbudowalibyśmy tutaj sobie pewność siebie i prędkość, natomiast okazało się, że samochody nie są w stanie przyjechać, ponieważ po poprzednich rajdach nie ukończyły ich w takim stanie, by nadawały się tak szybko do ponownego użytku. W efekcie mieliśmy tylko jeden dzień testowy na Litwie, przejechałem 50 kilometrów po szutrze i to było całe moje doświadczenie na szutrze przed sezonem właśnie na szutrach. Przy takich możliwościach finansowych, jakie ma twój zespół Valvoline Rally Team, bardzo szybko jesteście w stanie tę rajdówkę odbudować? Czy też problem jest duży? - Chyba dla każdego budżet zawsze jest problemem, on niestety nie jest z gumy i się nie naciągnie. Natomiast będziemy się starali tak spiąć wszystko, aby planowo pojechać na Podlasiu. Zresztą uważam, że na pewno tam pojedziemy, bo już rozmawialiśmy z zespołem i obiecali, że przygotują samochód na czas w stu procentach. Na szczęście auto było ubezpieczone, więc liczymy na to, że nasz będzie tylko i aż do maksymalnej wysokości tego ubezpieczenia. Jak wygląda sytuacja z ubezpieczeniem w chwili, gdy mówisz jasno, że to ty popełniłeś błąd? - To, z którego korzystamy, jest tak naprawdę rajdowym autocasco. Przy dość dużym wkładzie własnym mamy poczucie pewnego bezpieczeństwa, dzięki czemu wiemy, z jakim ryzykiem mierzymy się podejmując dane decyzje na odcinku. Innymi słowy mamy pewien komfort psychiczny, bo jest możliwość odbudowania auta i kontynuowania sezonu. Jakkolwiek mógłbyś powiedzieć, że nawet "liźnięcie" tych kilku kilometrów szutrów na Rajdzie Polski, powinno zapunktować? - Niestety nie. Dodam jeszcze jedną ważną rzecz. Na środowy odcinek testowy wyjechaliśmy samochodem, który przyjechał prosto z Portugalii, gdzie jechał nim Marco Bulacia. Okazało się, że był on w bardzo kiepskim stanie. Testy zaczynały się o godz. 8, a gdy my wyjechaliśmy na trasę o godz. 11:30, to droga praktycznie już nie istniała. Zatem jedyną nauką, którą zdążyliśmy pobrać, była ogromna lekcja jazdy w koleinach. Te były już tak głębokie, że w zasadzie auto szurała już całym podwoziem. Coś także można powiedzieć o dwóch przejazdach w Baranowie odcinka treningowego, czyli w sumie sześciu-siedmiu kilometrach? Praktycznie było to tylko przeturlanie się po koleinach. Aż w końcu nastały kwalifikacje. W nich chcieliśmy jechać coraz szybciej i prawda jest tak, że byłem bardzo zadowolony z tempa do momentu naszego wypadku. Wydawało mi się, że przyjedziemy z całkiem fajnym czasem, ale cóż? Nie dojechaliśmy. Zwycięzcy są na mecie, a przegrani niestety zostają gdzie zostają. My zostaliśmy na drzewie. Rozmawiał Artur Gac